– Kto? – zapytał Ciel, niemal w tym samym momencie, w którym Sebastian zbliżył się do niego z chusteczką. Plama po herbacie okazała się większa, niż wcześniej zakładał, a to oznaczało, że zgodnie z umową nie mógł przy osobach trzecich używać mocy piekielnych.
– Paniczu – zaczął ostrożnie, tylko dzięki swojemu nadludzkiemu refleksowi unikając ręki hrabiego, dającej znać, że ma się odsunąć.
– Nie przeszkadzaj – rzucił Ciel, nie zwracając na niego większej niż musiał, uwagi. W tej chwili pożerał wzrokiem dziewczynę, mierząc ją od stóp do głów, a kiedy już to wykonał, to w przeciwnym kierunku, od głowy do stóp i na posadzkę, dopóki nie usłyszał odpowiedzi na swoje pytanie.
– Howard, przecież już powiedziałam.
– Jesteś zupełnie pewna? – dopytywał, a w jego umyśle rodził się coraz większy chaos. Przecież... Przecież to miał być Mallcote! Jakim cudem to nie on? Może używał fałszywego imienia?
– Paniczu, powinien się panicz przebrać. Nalegam – odezwał się kamerdyner, wyrywając chłopca z zamyślenia.
Phantomhive zmierzył go lodowatym, przejmującym spojrzeniem swego jedynego oka. Co on sobie myślał? Zdenerwowany sięgnął po dzwonek, a dosłownie po parunastu sekundach do pokoju wbiegła zadyszana Mey Rin.
– Dobrze, że jesteś. Proszę, przypilnuj mojego gościa. Poproś Snejka, aby doniósł nam grzanego wina – hrabia pewnym, acz spokojnym głosem wydał dyspozycje pokojówce. – Mam nadzieję, że będzie ci smakowało – zwrócił się do dziewczynki. – Poczekaj tu chwileczkę, dobrze? – dodał. – Jak masz na imię?
– Anabelle, proszę pana.
– W takim razie, zaraz wracam, Anabelle. Rozgość się. Gdybyś miała na coś ochotę, poproś Snejka – pouczył dziewczynkę, po czym wyszedł z gabinetu, a gdy tylko drzwi się zamknęły i miał pewność, że nie przestraszy dziecka, schwycił demona za krawat i pociągnął za sobą jak psa. Byli już niemal przy garderobie, z dala od gabinetu, gdy chłopak się zatrzymał. Był wyraźnie wściekły. Ręce mu drżały, a oddech zdawał się być zbyt szybki nawet jak na niewielki wysiłek fizyczny. Wziął kilka głębszych oddechów, po czym puścił krawat swojego sługi, a kiedy się odwrócił i stanęli twarzami do siebie, nie mógł się nadziwić, jak bardzo uszczęśliwiona była twarz demona. Kły wyszczerzone w bezczelnym uśmieszku. Zupełnie, jakby sobie z niego kpił. Niewiele myśląc, spoliczkował demona, a echo siarczystego plasku niosło się swobodnie przez pusty korytarz, dopóki zupełnie nie zanikło. Zadowolenie ustąpiło miejsca zdziwieniu na twarzy przystojnego bruneta.
– To ja decyduję, co robimy – warknął Ciel – a ty masz mi być bezwzględnie posłuszny. Chyba dałem ci znak, żebyś mi nie przeszkadzał?!
– Najmocniej proszę o wybaczenie, że nie dopilnowałem swoich obowiązków. Zawiodłem jako kamerdyner rodu Phantomhive – Sebastian zaczął gładko recytować jedną z formułek. – Jednakże popełniłbym kolejny błąd, gdybym pozwolił mojemu panu a jednocześnie gentlemanowi angielskiemu na kontynuowanie spotkania w poplamionym ubraniu. Dlatego jeszcze raz nalegam, aby panicz zgodził się zmienić swój strój – dokończył, po czym skłonił się nisko i najwyraźniej czekał na pozwolenie od chłopaka, kiedy znowu będzie mógł wrócić do normalnej pozycji.
– Jakie to upierdliwe – westchnął Ciel – nie stój tak, idź po ubranie, przebiorę się.
– Dziękuję paniczowi – odpowiedział nieco weselej Sebastian.
Kwadrans później wracali już, chociaż nie zamienili ze sobą więcej ani słowa. Ciel miał wyrzuty sumienia, że zareagował tak gwałtownie. W końcu, racja była po stronie Sebastiana, ale w tamtej chwili o wiele ważniejsze było dla niego uzyskanie informacji od Anabelle. Dzięki przymusowej przerwie miał parę dodatkowych minut na ponowne poukładanie sobie wszystkiego w głowie, dzięki czemu wiedział, że teraz zada o wiele bardziej przemyślane pytania.
Kiedy weszli do garderoby, zastali w niej Mey i Anabelle z kubkiem ciepłego wina, a Snake pokazywał jakąś sztuczkę dziewczynce, chcąc ją nieco rozbawić. Dusza cyrkowca przydawała się w takiej sytuacji jak nic innego.
– Przepraszam, że tyle to trwało – zwrócił się do reszty. – Mey, Snake, jesteście wolni. Zawołam was, jak skończymy. Anabelle, powiedz mi, jak wygląda Howard?
– Jest bardzo duży – odpowiedziała z rozmysłem dziewczynka. Zmarszczyła czoło, przez chwilę coś liczyła na palcach. – Jest dwa razy ode mnie wyższy i o taki szeroki – pokazała rękoma, rozkładając ramiona w boki, zupełnie jakby opisywała złapaną rybę. – No i jest bardzo silny, ale też i niebezpieczny. Howard widzi rzeczy, których nikt poza nim nie widzi. Często wyje i krzyczy po nocach. Zdarza się, że biegnie bez celu po ulicach, a potem dobija się do domów, krzycząc, że ktoś go goni, że rozjada mu ciało aż do kości i że potrzebuje pomocy, ale to nieprawda. Zawsze jest cały następnego ranka, ani śladu zadrapania czy nawet siniaka. Dorośli zabraniają się nam z nim bawić. Howard kiedyś był zdrowy tak jak wszyscy, ale odkąd skończył szesnaście lat zaczął się tak zachowywać i mu zostało. Kiedyś, kiedy jeszcze jego mamie wiodło się lepiej, zapłaciła doktorowi, aby obejrzał go i pomógł mu. Nie wiem dokładnie, na co jest chory, ale słyszałam, jak lekarz mówił mamie Howarda, że nic ni może zrobić i że trzeba go zamknąć w jakimś ośrodku, ale mama się nie zgodziła – podsumowała swoją historię, po czym upiła łyczek wina z kubeczka i ugryzła kawałek bułki.
Ciel popatrzył w milczeniu na Sebastiana. W przeciwieństwie do dziewczynki wiedział o jakim ośrodku była mowa. Był jedynie ciekaw, czy Sebastian już wie, jaka to choroba i czego mogą się spodziewać. No i jakby nie patrzeć, dostrzegał pewne powiązanie między Mallcotem a Howardem: jeden z nich był lekarzem, a drugi człowiekiem chorym psychicznie.
Sebastian odwzajemnił spojrzenie, lekko potakując głową.
– Czy widziałaś dokładnie moment, w którym Howard zabił tamtą kobietę? – zapytał Sebastian.
– Mniej więcej – Anabelle przyznała uczciwie. – Byłam nad rzeką, mama kazała mi zrobić pranie. Jacyś pijani mężczyźni kręcili się w pobliżu, więc musiałam zająć inne miejsce niż zazwyczaj. Było już późno, kiedy usłyszałam krzyk, a potem głos. Od razu go poznałam, to jest Howarda. Mówił coś o tym, że musi to zrobić, bo inaczej jego choroba się nie zatrzyma, czy coś takiego. Że jakiś czarny dym wydobywa się, tylko nie wiem skąd. Wystraszyłam się, bo poznałam, że nie jest sobą, jego słowa nie miały żadnego sensu. Nie miałam gdzie się schować, więc skoczyłam do wody i podpłynęłam do pierwszej lepszej przewróconej łodzi, którą używają rybacy. Stamtąd mnie nie widzieli, ale ja większość widziałam.
– Co dokładnie? – dopytywał Ciel.
– Jak Susanne uciekała. To było straszne.
– Zaczekaj... Znałaś tę kobietę?! – zapytał zszokowany Ciel. Po raz kolejny tego poranka doznał ogromnego szoku związanego ze śledztwem. Gdyby tylko wiedział, od razu kazałby Sebastianowi szukać tego świadka bez względu na cenę.
– Pewnie, nie ja jedna – przyznała zaskoczona dziewczynka.
– Więc... Dlaczego nikt nie powiedział tego, kiedy Scotland Yard pytał? – zadał pytanie, ale można było odnieść wrażenie, że nie tyle do świadka, co w pustkę.
– Baliśmy się, że będziemy następni. Howard nas straszył, że będziemy kolejni. Krzyczał potem po nocach, że on tego nie chce, ale musi zabijać i żeby Bóg się nad nim zlitował – podsumowała dziewczynka, wykonując znak krzyża, jakby chciała odpędzić czyhające zło.
Ciel, zbyt zaskoczony, aby cokolwiek zrobić, oparł się tylko w fotelu i spojrzał w sufit. Jego wzrok ślizgał się po zdobieniach grzymsowych na suficie, błąkając się od jednego do drugiego, zastanawiając się, jaki powinien być kolejny krok.
– Bardzo ci dziękujemy za pomoc – odpowiedział za panicza Sebastian. – W zamian mów, co chciałabyś dostać. Zasłużyłaś.
– Naprawdę? – ucieszyła się Anabell. – W takim razie gomółkę se... Albo nie. Proszę pomóc znaleźć mojemu bratu i siostrze pracę. Brat jest pracowity, a siostra potrafi dobrze szyć – poprosiła dziewczynka. – To by bardzo pomogło naszej chorej mamie. Mielibyśmy wówczas na lekarza, moglibyśmy jej pomóc.
– Nie martw się o lekarza. Zapłacimy za niego. A o pracę też się nie martw, odprowadzę cię, porozmawiam i z nimi i na pewno coś się znajdzie – obiecał Sebastian w imieniu hrabiego.
– Naprawdę? – rozpromieniła się dziewczynka. – Serdecznie dziękuję! Z całego serca! Niech pana Bóg ma w opiece!
– Albo ktokolwiek inny – mruknął Ciel.
– Ależ paniczu – dodał urażony demon.
– Zgadzam się – dodał już głośno Phantomhive, urywając tę grę słów. – Sebastian, każ Snejkowi przygotować powóz. Gdy tylko wrócisz, wyruszamy. Postaraj się to załatwić szybko.
– Jak rozkażesz, paniczu – skłonił się Sebastian i wyszedł z dziewczynką, przy okazji ładując jej zapas jedzenia do małego koszyka, aby nie wróciła tylko z niedogryzionymi bułkami do domu.
W tym czasie Ciel postanowił przejrzeć poranną prasę i ewentualne listy, aby nie marnować czasu. Jak bardzo utalentowany nie byłby jego kamerdyner, to jednak on był właścicielem całego majątku i niektóre decyzje pozostawały tylko i wyłącznie w jego rękach. Po prawdzie, mógł całość obowiązków zrzucić na swego lokaja, w końcu dla niego podrobienie podpisu tu czy tam nie stanowiłoby zapewne najmniejszego kłopotu. Sęk w tym, że Ciel nie chciał pozostawiać wszystkiego w rękach demona. Owszem, zajmował się lwią częścią obowiązków, niemniej młody hrabia sam pragnął wiedzieć, co się dzieje w jego majątku, jakie kroki zostały podjęte i tym podobne. W jakimś sensie czuł się za to wszystko odpowiedzialny. Do tego stopnia, że napisał po sobie testament, w którym sowicie wynagradza każdego ze swoich ludzkich sług w zamian za ciężką pracę świadczoną w jego rezydencji, o ile dożyją do dnia jego śmierci. Swoją decyzję motywował tym, że przeżył już straszliwy wypadek, w którym zginęła niemal cała jego rodzina i nie chciałby, aby majątek po jego śmierci odziedziczył ktoś nieodpowiedni. Co przez to rozumiał, nie wiadomo, nie mniej szczodrze obdarował okoliczny sierociniec, część zapisów trafiła do panny Midford, a resztę trzymał jako asa w rękawie i nawet Sebastian nie mógł odgadnąć, komu przypadnie w udziale spadek w postaci fabryk, przynoszących olbrzymie dochody.
Kiedy Sebastian zapukał do drzwi gabinetu (panicz wiedział o tym, bo żadne z innych służących nie byłoby w stanie bezgłośnie zjawić się pod drzwiami: Mey zapewne coś by stłukła, Bard stawiałby ciężkie, acz pewne kroki, Finnian zrobiłby ich więcej niż powinien a Snake rozmawiałby z wężami), hrabia był już gotowy do drogi.
– Chcę znaleźć Howarda – poinformował demona o swoich planach – myślę, że po opowieści Anabelle to nie będzie takie trudne. Po drodze opowiesz mi o tym wspólniku. Jestem przekonany, że Mallcote, chociaż sam nie zabijał, jest z nimi w jakiś sposób powiązany. Myślę, że nawet w znaczący sposób – dodał, po czym wstał z krzesła i zdecydowanym krokiem ruszył ku wyjściu. – Ruszamy. Zabierz mi jakiś płaszcz na wszelki wypadek, co tam uważasz za stosownego.
– Jak sobie panicz życzy.
Dorożka powoli ruszyła do miasta. Odkąd do posiadłości zawitał Snake, to przeważnie on był woźnicą, dzięki czemu Sebastian mógł podróżować wewnątrz razem z Cielem. Nie, żeby Ciel mu na to często pozwalał: to należało do rzadkości, jak dzisiejszego razu. Przeważnie dostawał jeszcze wytyczne, które miał sprawdzić w trakcie podróży, zanim młody Panicz miał dotrzeć do celu.
– Opowiadaj – stwierdził Ciel, odkładając swoją laskę na bok, tak aby nie przeszkadzała w podróży i nie rozpraszała go w trakcie.
– Czy panicz pamięta wczorajszą licytację dłoni? – zapytał na wstępie Michaelis, kierując uważne spojrzenie na twarz chłopca. Ciel podrapał się w głowę, poprawiając nieco sznurek od przepaski, którą nosił na oku, po czym założył nogę na nogę, dając znać, aby demon kontynuował. – Głównymi licytatorami byłem ja i pewna kobieta. Postanowiłem dowiedzieć się od niej czegoś więcej...
– Pomiń szczegóły – przerwał mu Ciel, nieco ponaglając, aby przechodził do sedna sprawy. Sposób, w jaki pozyskał informacje był mu zupełnie obojętny.
– Jak sobie panicz życzy – skomentował demon, przechylając głowę na bok, z tym jego igrającym półuśmieszkiem na twarzy, którego Ciel szczerze nie znosił. Był wręcz przekonany, że demon najchętniej opowiedziałby mu ze szczegółami wszystko, byleby podirytować młodego panicza. Co on chciał tym osiągnąć? Nie zajmował się jego życiem prywatnym, to uzgodnili między sobą jeszcze na bardzo wczesnych etapach znajomości. Jeśli Sebastian poza służeniem mu znalazł jeszcze czas, aby prowadzić własne życie, to niech robi, na co tylko ma ochotę. Doskonale wiedział, że umowa, jaką zawarli ze sobą w dniu podpisania paktu wyraźnie zabraniała demonowi działania na szkodę Phantomhive'a, więc czuł się zupełnie spokojny. – Owa dama zdradziła mi imię pośrednika, u którego można zamówić dowolną część, która zostanie następnie wystawiona na sprzedaż.
– Mów – poprosił Ciel.
– Nazywa się Atkins Jeffrey. Ponoć jest stałym bywalcem oberży „Czerwony kogut". Można go znaleźć tylko między czternastą, a osiemnastą. Według mojego wstępnego śledztwa, to prawda, udało mi się go zobaczyć, więc gdyby panicz miał ochotę...
– Będę miał, ale najpierw zajmiemy się Howardem – przerwał mu Ciel. – Najlepiej zacząć od dołu, góra niezbyt dba o swoich podwładnych. Poza tym, musimy mieć na niego przynajmniej jeszcze jedne zeznania oprócz naszych.
– Jak panicz rozkaże. Obawiam się jednak, że najlepiej będzie zostawić powóz i przeszukiwać ulice incognito.
– Tak też będzie. Myślisz, że po co wziąłem ze sobą te ubrania? – zapytał Ciel, pokazując Sebastianowi małe zawiniątko pod nogami, na które Sebastian do tej pory nie zwrócił uwagi. – Przebiorę się, kiedy dojedziemy na miejsce.
Jak postanowił, tak też uczynił. Kiedy upewnił się, że nikt nie zwraca na nich uwagi, uchylił drzwi i wyskoczył wprost na brukowaną ulicę, szybko zamykając za sobą drzwi. Snake dostał polecenie pilnowania ich środka transportu, co ze wsparciem węży wcale nie wydawało się trudnym zadaniem. Sebastian niczym cień poruszał się za swoim paniczem, a ten przemykając między ulicami, rozglądając się w poszukiwaniu Howarda.
Szlachcic żałował, że nie wypytał dokładniej dziewczynki o wygląd mężczyzny. Kiedy po dwóch godzinach bezowocnego krążenia usiadł zrezygnowany nieopodal rzeki, opierając się plecami o pozostawione beczki, przez chwilę powątpiewał w słuszność swojego działania. Może faktycznie lepiej było od razu szukać tego całego Atkinsa?
Wtem rozległ się rozrywający krzyk, a potem obydwaj usłyszeli, jak ktoś biegnie ulicą. Prawdopodobnie obydwaj pomyśleli w tej chwili o tym samym. Ciel zerwał się na równe nogi, a chwilę później wbiegł mężczyzna, machając nieskoordynowanie rękoma dookoła siebie, który idealnie zgadzał się z tym, co opowiadała o nim dziewczynka.
– To on! Sebastian, złap go! – rozkazał demonowi. W odpowiedzi usłyszał jedynie trzepot materiału fraka, kiedy Sebastian dobiegł do potężnego mężczyzny. Chociaż jego kamerdyner był postawny, w porównaniu z nieobliczalnym człowiekiem wydawał się bardzo drobny i niewysoki. Z boku wydawałoby się, że kamerdyner nie miał żadnych szans, jednakże Ciel był niezwykle pewien swego. Obserwował z boku, jak demon uchyla się przed ciosem mężczyzny, a następnie odskakuje nieco w bok, by za chwilę podciąć mu nogi. Howard nie był jednak głupcem. Przewrócił się, bo nie spodziewał się takiego zagrania ze strony demona, ale padając chwycił za ramię Michaelisa, który upadł razem z nim i zaczęli się szamotać na ulicy. Kamerdyner za wszelką cenę starał się być na górze, jednak było to niezwykle trudne, zważywszy, że jego przeciwnikiem był niepoczytalny człowiek o Samsonowej sile. Raz po raz demon wymierzał mu ciosy, w twarz, w ramiona, ogółem w punkty, które mogłyby utrudnić poruszanie się przeciwnikowi. Niestety. Każdy normalny człowiek odczuwałby to w zupełnie inny sposób, tymczasem Howard zdawał się nie przejmować bólem, a ponadto oddawał ciosy Sebastianowi. W pewnym momencie przygniótł go sobą i chwyciwszy demona za głowę, zaczął uderzać nią o bruk. Ciel widział, jak przystojną głowę bruneta powoli zdobią coraz większe bryzgi krwi, a bruk zabarwia się szkarłatnym odcieniem.
– Masz go pojmać żywego! – krzyknął Ciel i mógłby przysiąść, że demon był jeszcze w stanie przewrócić oczami. Mimo straszliwego widoku był teraz przekonany, że dziewczynka nie kłamała. Kobieta prawdopodobnie zginęła w podobny sposób, ponieważ nie miała tyle siły, aby wyrwać się oprawcy. Nie to, co Sebastian.
Demon gorączkowo szukał czegoś ręką na ulicy, siłując się z olbrzymem, a kiedy znalazł cokolwiek, co okazało się kamieniem, uderzył jednocześnie. Ręką wycelował w głowę Howarda, nogami uderzył go z całej siły w brzuch i kiedy udało mu się wyswobodzić, skorzystał z chwili przewagi, po czym dopadł do przeciwnika, wybijając mu całkowicie rękę ze stawu i to samo czyniąc z drugą, aby upewnić się, że nie będzie mu już zagrażał.
Razem stanowili straszny widok: jego lokaj, skąpany we krwi swojej i przeciwnika, ciężko dyszący, wybrudzony, pobity, w porwanym fraku, a także olbrzym, z niemal identycznymi obrażeniami. Przywodzili na myśl bestie, które właśnie rozstrzygnęły między sobą najtrudniejszy pojedynek.
– Zabierz go do jakiegoś ustronnego miejsca – rozkazał Ciel. Z boku wglądało to bezdusznie, zważywszy na opłakany stan jego podwładnego, niemniej hrabia dobrze wiedział, że demon nie odniósł żadnych poważniejszych ran. Wyglądał co prawda beznadziejnie, ale gdy tylko znikną z ludzkich oczu, zapewne w mgnieniu oka doprowadzi się do porządku.
Sebastian zarzucił sobie mężczyznę na plecy i poniósł go daleko od ulicy, na której stoczyli pojedynek. Kątem oka widział, jak okiennice delikatnie się uchylają, a mieszkańcy przypatrują się, kto był na tyle piekielnie silny, aby pokonać potwora mieszkającego w ich części miasta. Michaelis udawał, że tego nie widzi, zamiast tego wybierał coraz mniejsze i ciemniejsze uliczki, z dala od szlaku głównego, a kiedy miał już absolutną pewność, że nikt ich nie śledził, wybrał drzwi od jednych z opustoszałych obecnie piwnic i poprosił Phantomhive'a, aby tutaj weszli. Chłopak nie miał nic przeciwko, więc demon otworzył sobie drzwi kopniakiem, z racji że miał zajęte ręce i puścił przodem dziedzica, samemu wchodząc za nim. Szybko zamknął za sobą drzwi (Ciel nawet nie chciał wiedzieć, jak) i rzucił Howardem w kąt, zupełnie jakby ten był jakimś workiem żyta.
– Proszę o wybaczenie, paniczu – ukląkł na jedno kolano przed chłopcem. – Tam byliśmy obserwowani przez zbyt wiele osób, dlatego pozwoliłem zniszczyć mu swoje ubranie i doprowadzić się do takiego stanu. Proszę przyjąć moje najszczersze przeprosiny.
– Ale jest w stanie rozmawiać? – upewnił się Ciel.
– Jak najbardziej, zadbałem o ten aspekt – przyznał demon z samozadowoleniem, a jego pokiereszowana twarz wykrzywiła się w uśmiechu.
– Wyglądasz jak psychopata. Doprowadź się do porządku. I tak jest chory, nikt mu nie uwierzy, jeśli w dodatku naprawdę ma zwidy.
– Cierpi na schizofrenię – wtrącił demon, otaczając się otoczką czarnego dymu, w którym Ciel bezbłędnie rozpoznał fragment jego prawdziwego Jestestwa.
– Skąd to wiesz?
– Oj paniczu, żyję już wystarczająco długo, uwierz mi.
W tym momencie ocknął się obolały mężczyzna, a kiedy próbował się podnieść, widać było, że nie mógł już używać swoich rąk. Kiedy to sobie uzmysłowił i zobaczył przed sobą demona, tego samego, który go pokonał, przerażony cofnął się na ścianę, drżąc i kręcił głową, mamrocząc, żeby nie podchodził.
– Nie podejdzie, jeżeli odpowiesz mi na kilka pytań. Zgoda? – zaproponował Ciel, na co mężczyzna, natychmiast przystał.
– W takim razie, najważniejsze z nich. Czy to ty zabiłeś Parkera, Susanne oraz Clarke'a? – zapytał chłodno Ciel.
Mężczyzna pokiwał głową, zaczynając płakać.
– Tak, to ja... Z nich wydobywa się smolista ciecz, która wyżera moje ciało aż do kości i to tak strasznie boli – chlipał. – Kiedy to już się stało nie do zniesienia, chciałem... Chciałem coś zrobić! Nie chciałem zabijać... Parker to niechcący. Chciałem go odepchnąć, aby zabierał siebie i tę maź, a wtedy wpadł do wody. Szamotał się, więc chciałem go przytrzymać, aby zrozumiał, jak to jest dla mnie ważne. Wtedy zobaczył mnie James.
– James Mallcote? Ten lekarz? – upewnił się Ciel.
– Tak, dokładnie. Zapytał, co robię, więc mu wytłumaczyłem. On natomiast zaproponował mi, że powie, jak się pozbyć tej smolistej cieczy, ale jeśli komukolwiek o tym pisnę choć słówko, to pożałuję i że złapie mnie Scotland Yard, a potem odeślą do przytułku dla obłąkanych. Nie chcę tam iść! – rzucił się w akcie rozpaczy, samemu tym razem bijąc głową w bruk.
– Uspokój się. – Rozkazał mu władczo Ciel. – Mów, co było dalej.
– Dalej? – zapytał nieprzytomnie mężczyzna. – Dalej Mallcote przychodził do mnie i pokazywał mi ludzi, którzy byli szczególnie pełni tej bolesnej mazi. Miałem się ich pozbywać. Ja nie chciałem zabijać! Potem była Rose, Cathy, Suela, Marie, Susanne, wiele innych, których nawet nie znałem... – wyliczał, płacząc coraz bardziej. – Od razu zabierał ich ciała, nie mogłem je nawet przeprosić! Nie chciałem tego robić, ale on wówczas straszył mnie, że wyda mnie, a że jestem zabójcą to nikt mi nie uwierzy. Clark widział, jak Mallcote mówił mi o następnym człowieku, dlatego rzucił w niego nożem. Jego nie zabrał, bo wtedy było zbyt wielu ludzi w mieście – podsumował, wyjąc żałośnie.
Ciel w milczeniu słuchał tego, co opowiadał mu Howard. Z początku czuł wobec niego tylko obrzydzenie, jednak z czasem zaczynał coraz bardziej gardzić Mallcotem. Co za szuja. Żeby nie pobrudzić sobie rąk, znalazł idealnego kandydata. Przecież nikt nie uwierzy w jego słowa, bo znany był jako osoba niepoczytalna, mieszająca wydarzenia prawdziwe z fikcyjnymi. Narastający gniew sprawiał, że hrabiemu zaczął trzęść się podbródek.
– Pomijając fragment o mazi, on nie kłamie – odezwał się ponuro Sebastian.
– Musimy go przekazać Scotland Yardowi, a tam skierują go niezwłocznie do przytułku. Albo nie, od razu tam trafi. Jest niebezpieczny, ktoś jeszcze może stracić przez niego życie. Sam napiszę notatkę do Scotland Yardu, aby się niepotrzebnie nie fatygowali – postanowił Ciel.
Mężczyzna nawet już nie zwracał na nich uwagi, siedząc cicho w kącie i chlipiąc, że nie chce już nikogo więcej zabijać i że chce przeprosić wszystkie osoby, które skrzywdził.
– Mallcote to drań. Odpowie za swoje czyny, mogę ci to obiecać – zwrócił się do obłąkanego. – Sebastian, zabierz go do Szpitala, ja wracam do posiadłości. Spotkamy się później kwadrans przed czternastą, przy tym szynku, o którym wspominałeś. Jego wspólników również złapiemy – postanowił Ciel. – Nie ujdzie im to na sucho.
Dajcie znać, co sądzicie.
"The Dark Crow Smile" włączcie, będzie pasowało do treści ;) (film na górze rozdziału)
CZYTASZ
Ulotność | Kuroshitsuji
Fiksi PenggemarLondyn, czasy pod znakiem rządów królowej Wiktorii. Scotland Yard wpada na trop pewnej zagadki, którą nie jest sam w stanie rozwiązać, dlatego te zadanie spada na szlachcica kontrolującego podziemia, tak zwanego Psa Jej Królewskiej Mości. Mimo jego...