Rozdział 5

11 0 0
                                    

Zaczęłam odczuwać silne zawroty głowy. Za dużo informacji na raz, za dużo domysłów trwających jedenaście lat, za dużo czarownic i czarodziejów przez sklepem z szatami madame Malkin. Za dużo wszystkiego, co właśnie odkryłam. A jednocześnie za mało.

- Dokąd teraz? – zapytałam, dochodząc do wniosku, że powtarzałam to pytanie chyba tryliard razy od kiedy wyszliśmy z domu babki. Czy nie potrafiłam być bardziej domyślna i wykazać się choć odrobiną inteligencji i bystrości umysłu, z której zawsze byłam tak dumna?

- Wybór należy do ciebie. Jak myślisz, co jeszcze będzie potrzebne ci do Hogwartu, który w gruncie rzeczy jest szkołą? – zapytał, a ja podciągnęłam kąciki ust do góry, nareszcie jakieś wyzwanie do przemyślenia.

No cóż, przez lata mojej edukacji w okropnej Primary School, jaką była nr 19 zawsze miałam stały zestaw szkolny: jakieś tam książki, zeszyty, długopisy...Ale to nie jest zwyczajna szkoła. No co? Miotła? Peruwiański proszek natychmiastowego zniknięcia? A może...

- Patyk – rzuciłam i ukryłam twarz za kruczoczarnymi włosami, orientując się, jaką głupotę właśnie palnęłam.

- Proszę? – zdziwił się Cedrik. Powiedz podręczniki do magii, podręczniki do magii...

- Patyk – powtórzyłam i zaczęłam dziko machać rękami w geście przedstawienia tego magicznego urządzenia, jakie otwierało przede mną wszystkie drzwi.

- Patyk – mruknął Cedrik i uśmiechnął się wesoło. – Machacz, czary-mary, czaruś... Wiele określeń słyszałem w ustach mugoli, którym potrzebne było natychmiastowe czyszczenie pamięci w moim wykonaniu, ale nikt nie nazwał różdżki patykiem – powiedział i roześmiał się wesoło, zwracając na siebie uwagę przechodniów.

- Przepraszam – szepnęłam, a w myślach kilkakrotnie uderzyłam się w czoło. – Różdżka, no oczywiście... Po prostu wydawało mi się, że to raczej z bajek o wróżkach – wyjaśniłam. – Przepraszam.

- Ależ nic się nie stało – prychnął Cedrik ocierając łzy śmiechu. – Podobno czarodziejom, którzy często się śmieją, lepiej udają się wszelakie zaklęcia. Patyk... Dobre sobie, do prawdy...

-  Okej. Niech będzie – odetchnęłam. – No więc potrzebuję patyka... Różdżki. Chodźmy do Różdżkarni. Może macie tu jakiegoś porządnego różdżkarza.

Cedrik parsknął śmiechem, a ja stanęłam jak wryta. Znowu się pomyliłam i rozbawiłam czarodzieja moimi żałosnymi próbami upodobnienia się do dziewcząt, które wychowały się w świecie czarodziejów. Mamusiu, dlaczego musiałaś mnie opuścić?

- Racja – opanował się. – Chodźmy do sklepu z różdżkami, który zupełnie przypadkowo nie nazywa się „różdżkarnią". Właścicielem sklepu przez wiele lat był stary pan Ollivander, ale w końcu po torturach zadanych przez pewnego okrutnego czarnoksiężnika zmarł, więc należało go szybko zastąpić. Teraz różdżki sprzedaje jego siostrzeniec, Atanazy.

-  Atanazy – powtórzyłam, jakby całość średnio do mnie dotarła. – Niech więc będzie Atanazy.

Cedrik kiwnął głową i przytrzymał mi drzwi.W środku zagraconego sklepiku stał tylko jeden, wysoki i dość nieporadny czarodziej, który rozglądał się z zainteresowaniem po ulicy.

- Drogi Atanazy, przydałoby się porządne sprzątanie twojej „różdżkarni" – mruknął cicho Cedrik. – Oto Emma, nowa czarownica w naszym radosnym gronie ludzi machających patykami.

Atanazy uśmiechnął się z zakłopotaniem, zupełnie nie wiedząc, o czym nawija mój towarzysz i podszedł do mnie z miarką.W końcu, po kilku długich minutach, podczas których zrzucił trzy różdżki z półek, pięciokrotnie uderzył mnie łokciem i trzy razy walnął kolanem w biurko, zostałam zmierzona wzdłuż i wszerz wszystkich wymiarów, jakie mogłam posiadać.

Dziewczyna z Hogwartu - 1Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz