-Uciekajcie! Pali się! Wszystko płonie!- Słyszałam jak przez mgłę krzyki opiekunek. Nagle rozległ się głośny alarm, a moje zmysły powoli zaczynały się budzić. Otrząsnęłam się z paraliżu sennego i pobiegłam wyjrzeć przez okno z nadzieją, że zobaczę co się dzieje. Widok był niewyraźny, przykryła go warstwa ciemnego dymu, który wydobywał się z piętra pod moim pokojem. Ze strachu nie wiedziałam co robić, wzięłam więc moją ulubioną pluszową zabawkę pod rękę oraz leki i wyszłam na korytarz w poszukiwaniu wyjścia. Dym był wszędzie widoczność była bardzo ograniczona, a moje płuca ledwo dawały sobie radę z nabieraniem powietrza. Przypomniały mi się zajęcia, na których strażacy uczyli nas jak poradzić sobie w takiej sytuacji. Zaczęłam więc czołgać się po podłodze w stronę wyjścia ewakuacyjnego po lewej stronie na końcu korytarza. Zbiegając słyszałam krzyki cierpienia, najprawdopodobniej osób, których już więcej nie zobaczę. Nie przejmowałam się tym zbytnio w tamtym momencie, byłam w zbyt wielkim szoku. Dobiegając do drzwi wyjściowych potknęłam się o metalowy przedmiot, obdzierając sobie przy tym kolana. Krew spływała po moich nogach, a ja biegłam nie czując nic oprócz lęku przed śmiercią.
Nim się obejrzałam znalazłam się przed płonącym budynkiem, w którym spędziłam prawie całe moje życie, po tym jak rodzice postanowili zakończyć swój marny żywot, przez przegrany zakład. Głupia historia, ale nie mam im tego za złe, mimo tego, że miałam wtedy 5 lat i tak wiedziałam co się stało ale nie byłam zaskoczona. Przed śmiercią tłumaczyli mi, że nie mają wyboru i chcą dla mnie jak najlepiej. Dopiero 5 lat później dowiedziałam się, że mój ojciec przez przypadek wplątał się w spore problemy z mafią i tak o to zaczęła się kłótnia rodziców, która przesądziła później o ich samobójstwie. Ja, jako pięcioletnia dziewczynka trafiłam do domu dziecka jako sierota i od razu wiedziałam, że nie będzie tak źle jak niektórzy opowiadają.
Jestem Phoebe Croft, mam 16 lat i właśnie straciłam dach nad głową. Zresztą nie tylko ja. Szukając znajomych twarzy pośród ocalałych zauważyłam siostrę zakonną. Nie przepadam za nią, bo ciągle na siłę przekonuje mnie do zmiany moich poglądów, a ja uważam, że mogę wierzyć w co chcę i nic jej do tego.
Mimo to pobiegłam do niej.
-Siostro Jones, dlaczego wszystko płonie?!- Zapytałam ledwo oddychając ze zmęczenia.
-To był wypadek- Powiedziała płacząc. Chwile później przyjechała straż, trochę się spóźnili, połowa budynku była już nie do odratowania, a osoby, którym nie udało się wydostać nie żyją. Przyjechały również karetki i zabierały wszystkie osoby poszkodowane do najbliższego szpitala, który był 30 kilometrów stąd. Mnie również wzięli przez rozwalone kolana ale nie uważałam, żeby to było potrzebne.
Siedziałam na moim łóżku szpitalnym, podczas gdy pielęgniarka odkażała moje rany i owijała je bandażem. Rozmyślałam nad tym co będzie dalej i gdzie teraz zamieszkam. Po opatrzeniu moich ran dostałam leki przeciw bólowe i kazali mi spróbować zasnąć. Śnił mi się płomyk, który powiększał się i powiększał, aż w końcu zamienił się w istny pożar. Obudziłam się zlana potem i poszłam wziąć zimny prysznic. Spędziłam w szpitalu kolejne 3 dni, po czym zostałam wypisana. Przyjechał po mnie pan Butler, który był dyrektorem mojego sierocińca. Po godzinnej podróży, spędzonej w miłej atmosferze podjechaliśmy pod biały budynek średniego rozmiaru.
-Gdzie jesteśmy?- Zapytałam zaciekawiona i lekko zdziwiona.
-W Roswell tutaj przydzielą ci nowy dom, albo sierociniec.- Odpowiedział uśmiechnięty. Nie wiedziałam jak zareagować, z jednej strony byłam przygotowana, że to się stanie, a z drugiej ciężko mi będzie po tylu latach zmienić miejsce zamieszkania i ludzi z mojego otoczenia. Uśmiechnęłam się delikatnie, po czym weszliśmy do środka.
<><><><><><><><><><><><><><
Jeżeli ktoś przypadkiem to przeczyta, niech da mi znać co poprawić i czy wrzucać następny rozdział :D ♥
CZYTASZ
Barwy Nocy | Noen Eubanks
Fanfiction"A co gdyby tak uciec w miejsce nie splamione jeszcze ludzką głupotą?"