0.2. Wybudzić się.

262 31 112
                                    

Cztery lata przed śmiercią.

– Rewolucjo, mać kochana, ty wyniesiesz nas na szczyt! Naszym wrogom gnij kolana, wiedź nas, gdzie nie dotarł nikt!

Sam z uśmiechem uniósł wzrok na wyśpiewywujących przyjaciół. Cham, Jafet i Sem byli już nieco podchmieleni, więc wydzierali się wniebogłosy, nie przejmując się słuchem pozostałych bywalców karczmy. Być może powinien ich przyhamować, jednak nie zrobił tego. Nie tylko dlatego, że wiedział, że nic to nie da.

Przede wszystkim uważał, że mają pełne prawo śpiewać.

– Ach... niechby to się spełniło... – Siedzący obok niego, zalany łzami Ruben łkał nad własnym kuflem. On też miał parę porcji alkoholu za sobą; Sam znał go na tyle dobrze, że po samym jego zachowaniu mógł zgadnąć, ile dokładnie. Stawiał, że to będzie już piąty kufel. – Jakie to byłoby... piękne...

– Nie przejmuj się, mordo... spełni się. – Jafet oderwał się od wyjącego wianuszka i poklepał czule mężczyznę po ramieniu. – Co ma się nie spełnić... za głośno o tym jest, wszyscy o tym mówią! Zobaczysz, że wyjdzie, wszyscy będziemy wolni...

– Niech woooolność zaaaajaśnieeeeeje — Niech wooooolność żyyyyje nam! – zaintonowali jego dwaj bracia, oczywiście fałszując przy tym niemożebnie; ich wycie prawdopodobnie przebijało przez murowane, pobielane ściany budynku i docierało na brukowane ulice. Sam skrzywił się, jednak zrobił to z uśmiechem i lekkim pobłażaniem; podzielał ich radość i podejrzewał, że zachowywałby się identycznie, gdyby pił razem z nimi. Musiał jednak być trzeźwy, więc zadowolił się tanim, prostym naparem z liści siecznika, który lubił już od najmłodszych lat. Rzeczywistość, do której zaraz będzie musiał wrócić, tego od niego wymagała, ale na razie wolał o niej nie myśleć. Po to tu przyszedł, żeby choć na chwilę zająć umysł czym innym.

Upił łyk, pogrążając się w myślach. Rewolucja była dość świeżą sprawą, a jednak faktycznie była na językach wszystkich. Co ciekawe, wszystko zaczęło się od rozprawy pewnego młodego człowieka wydanej drukiem jakieś dwa miesiące temu. „O społeczeństwie lenskim w wieku wielkich kroków" szybko przyciągnęło uwagę, rozprzestrzeniło się w wielu kręgach. Dotarło nawet do tych, którzy nie umieli czytać... i to właśnie dlatego zaczęło rozbrzmiewać słowo „rewolucja". Skarga pisarza na trudny do przekroczenia system klasowy poruszyła głównych zainteresowanych i otworzyła im usta.

Sam niemal znał tę książkę na pamięć, zgadzał się z każdym słowem, jakie w niej padło. Jak to możliwe, że pomimo tak zdumiewającego postępu technicznego, olbrzymich zmian światopoglądowych i rozwoju nauki, ludzie nadal byli sobie nierówni? Czemu za szczęściarzami, którym udało się dorobić majątku uczciwą pracą, nadal ciągnęło się uporczywe widmo ich dawnego pochodzenia? Dlaczego pomimo otwartości na naukę, która dokonywała rzeczy niemożliwych, społeczeństwo nadal nie potrafiło w pełni zaakceptować osób z darem magicznym, których umiejętności mogły przecież wpłynąć na komfort życia całego ogółu, gdyby zostały wykorzystane? Te pytania Sam zadawał sobie od niepamiętnych czasów. Nad nimi zastanawiał się także autor. Dzięki niemu zadali je sobie także inni.

Im więcej osób pytało, tym większe były szansy na zmianę. Na to liczył. Niczego tak nie pragnął, jak zmiany.

– Ciekawe, co Meless o tym myśli...

Sam spochmurniał, zaciskając dłonie na szklance. Słowa Rubena otworzyły już nieco zasklepiałą ranę w jego sercu. Nie widział się z bratem od roku. Odpuścił, mężczyzna nic sobie nie robił z ciągłych prób nawiązania kontaktu, więc musiał pogodzić się z faktem, że tak już musi zostać.

Nie dowiedział się, dlaczego. Nie dostał choćby najmniejszego wyjaśnienia. Początkowo był pewien, że miał jakieś kłopoty, ale szybko okazało się, że nie – już po tygodniu pojawił się na mieście, ponoć w szampańskim humorze, szastając niebagatelnymi sumami pieniędzy. Znalazł sobie nawet nowe towarzystwo. Tak mówili ludzie, więc nie do końca w to wierzył; z doświadczenia wiedział, że ludzie mówią najróżniejsze bzdury bez żadnego potwierdzenia. Ale szybko się przekonał, że tym razem była to najprawdziwsza prawda. Meless chodził w ubraniach, o jakich do tej pory mogli pomarzyć, do lokali, które odstraszały swoimi cenami, często z grupą nowych znajomych, których Sam widział pierwszy raz w życiu. Od starych kumpli z pracy odciął się tak samo jak od brata.

Dla twojego dobraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz