2. Po prostu sobie poradź.

89 14 27
                                    

Nie poszedł do Lilith. Nie poszedł nawet pobiegać. Zaraz po wyjściu z biura wrócił prosto do domu. Z prostej przyczyny.

Niepokój, który dręczył go podczas rozmowy z Inferno, ani trochę się nie zmniejszył. Wręcz przeciwnie, zaczął narastać.

Szukał powodu, dla którego tak było. Na początku zakładał, że to przeczucie. Rozglądał się dyskretnie, żeby sprawdzić, czy nikt go nie śledził. Próbował wyczuć po zapachu obcą obecność, nawet w psiej postaci, żeby mieć stuprocentową pewność. Niczego nie wykrył. Przejrzał jeszcze raz w pamięci cały plan, żeby upewnić się, że o niczym nie zapomniał. Wszystko zdawało się na własnym miejscu.

Problem musiał leżeć gdzie indziej. Dopóki nie wiedział, gdzie, wolał się przed nikim nie pokazywać w takim stanie. Stres wywierał na nim coraz większe piętno, był niemal pewien, że je widać. Musiał jak najszybciej dowiedzieć się, o co chodzi.

– Wróciłem! – oznajmił donośnie, przekraczając próg mieszkania. Odpowiedziało mu milczenie, jednak nie spodziewał się czego innego. Kto wie, czy gdyby w obecnym stanie dostał odpowiedź, nie zwariowałby ze strachu. A czuł, że było mu do tego blisko. Serce waliło mu jak młotem, słyszał je głośno i wyraźnie.

Ściągnął kurtkę i zamknął drzwi na klucz. Po krótkim zawahaniu zablokował także drugi zamek. I trzeci. Zastanawiał się nad czwartym, ale szybko zrezygnował. Ponoszą go nerwy. Zdecydowanie, ponoszą go nerwy...

I nie umiał pojąć, dlaczego.

Nie wierzył, że to przez presję. Gorsze rzeczy go spotykały przez te pięć lat, podejmował się równie ryzykownych zadań, może nawet bardziej niebezpiecznych niż to. Chaos związany z wybuchem rewolucji może ukryć wiele jego potknięć. To naprawdę miało szansę się udać. Nie od dziś robił takie rzeczy, znał siebie i wiedział, że to żaden problem.

Więc o co chodziło?

– Znowu przeżyłem i nadal jestem w całości! Cieszysz się, co nie? – Nawet w jego głosie było słychać nerwy. Zdecydowanie, nie był to dobry znak.

Wszedł do salonu i rzucił się na sofę. Rozbieganym wzrokiem szukał przez chwilę kocyka, jednak przypomniał sobie, że przecież oddał go Samowi. Szlag by to...

No trudno. Zwinął się w kłębek bez niego i zamknął oczy, starając się głęboko oddychać. Musiał się uspokoić.

– A nie, przecież nie to cię interesuje... Twój lepszy syn też ma się świetnie! Spodobałby ci się... – Zacisnął zęby, podnosząc się do pozycji siedzącej. Jednak nie mógł wyleżeć. – Znowu nieporadny i uroczy, jak za dawnych czasów... chociaż nie, przez całe życie taki był...

Milczenie. Głośne dudnienie. Jego niespokojny oddech.

Zapach starych mebli.

I jej wzrok.

Nieznośny, ciężki, pełen dezaprobaty. W takich chwilach zawsze był najtrudniejszy do zniesienia. Wcale nie pomagał mu w opanowaniu się...

Wręcz przeciwnie, nawet go wkurzył.

– Czego ode mnie chcesz? Nie zabiłem go – warknął, wstając. Nagła irytacja dodała mu nieco sił. Podszedł do niej ze złością, bezceremonialnie przewracając stolik, który stał mu na drodze. Nic mu nie było. Przywykł do tego. Nigdy nic na nim nie stawiał. – Nie spodziewałaś się pewnie, co? Zaskoczona, że morderca ma jakieś resztki przyzwoitości? – Oparł się o komodę, patrząc ponuro w jej ciemne, posępne oczy ukryte w cieniu wystającego łuku brwiowego ozdobionego wyrazistymi, białymi brwiami. Wyniosła, starsza kobieta w szarej sukni i jasnej chuście patrzyła na niego ze średniej wielkości obrazu, stojącego na meblu i opartego o ścianę. Sam namalował go jeszcze długo przed tym, kiedy wszystko się zmieniło. Pamiętał to jak dziś, kiedy jego brat starał się przekonać matkę do uśmiechu, jednak nieustępliwa staruszka zachowała kamienną twarz przez cały czas pozowania. Mael nawet starał się jakoś uratować ten obraz, dodając leciutkie uniesienie kącików ust, jednak ten zabieg tylko pogorszył sprawę. Nieszczery uśmiech na jej szczupłej, wychudzonej twarzy w połączeniu z chłodnym, twardym spojrzeniem wywierał upiorne wrażenie.

Dla twojego dobraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz