Rozdział 2

55 4 2
                                    

MIGUEL

    Obudziłem się w naturalnym, jak na mnie przystało, humorze. Byłem niewyspany, obolały i przede wszystkim – zły. Wręcz wkurwiony. A wszystko to nie do końca – choć ja również brałem w tym udział – było moją winą. To przez tych jebanych idiotów, którzy postanowili wczoraj dać mi w pysk! Nie żebym narzekał, ale niestety, większość moich dni szkolnych wygląda właśnie tak. Choć tak naprawdę lubię mieć spokój, jestem osobą o nerwowym temperamencie. Neurotyk ze mnie. I nic z tym nie zrobię. Dopóki się mnie nie zaczepia, nikomu nie przeszkadzam. Ale moi wrogowie uwielbiają doprowadzać mnie do szewskiej pasji, a to tylko potęguje rosnąca we mnie wściekłość. Wczoraj mnie pobili – ale jednocześnie nie skończyli bez szwanku. Po wszystkim gryźli piach i zostali bez kilku zębów. Ja skończyłem z bolesnymi siniakami, a moje gniazdo na głowie zostało pozbawione kilku rudych loczków. Limo nabite pod okiem najbardziej dawało o sobie znać. Z tego powodu nie chciałem wczoraj martwić mamy, dlatego też starałem się jej unikać przez resztę dnia. To nie było specjalnie trudne, zważając na to, że w kółko musi jeździć do pracy, ze względu na pacjentów. Jednak mimo to, ona i tak zauważyła, i znów się mną przejmowała.

Wiem, że nie jestem przykładem dobrego syna… i sprawiam jej tylko problemy. Jestem dla niej tylko ciężarem, a bijąc się z każdym, kto mnie zdenerwuje, jednocześnie będąc odrzuconym przez swoje środowisko, tylko bardziej ją zamartwiam.

Zrzuciłem z siebie koc, łapiąc się za boląca głowę i prychając ze złości. W tym samym momencie usłyszałem marudzenie mojego czarnego, grubego mruczka, któremu wcale nie widzi się, by przejść na dietę.

– Negrito, kiciu, chodź do mnie! – zawołałem, jednak czarny kot tylko spojrzał na mnie spod byka. Szybko ulotnił się przez okno, mając mnie głęboko w swoim smolistym, upasionym kuprze.

Parsknąłem zły.

– Głupi sierściuch! Spadnij z tego drzewa i się utop w deszczówce!

Byłem już na tyle zirytowany, że ból zupełnie przestał mi dokuczać. Chwyciłem w dłonie przód swojej bordowej koszulki do spania, by ją powąchać, ale tak jak myślałem – było gorzej niż przypuszczałem. Skrzywiłem się zniesmaczony, zrzucając ją z siebie na stertę brudnych, śmierdzących koszulek. Jest tak cholernie gorąco, że nie da się spać bez zapocenia się na śmierć. W dodatku wszędzie są te jebane cykady i ich durne bzzzbzzzbzzz, przez cały pieprzony dzień. A dopiero skończyła się wiosna. Nienawidzę robaków. I potu. I lata. Prawdziwa kumulacja.

Warknąłem do siebie pod nosem i przeciągając się – co niestety było dość bolesnym doświadczeniem – udałem się na dół, by skorzystać z toalety. Niestety, gdy tylko moja noga w pośpiechu opuściła ostatni stopień, postanowiłem ziewnąć. Co oczywiście było błędem. Poczułem pod stopami coś mokrego, a sekundę później leżałem już całym ciałem na podłodze. Tak, ból całkowicie wrócił. A gdy dotarło do mnie na czym wyrżnąłem, wręcz zagotowało się we mnie ze złości.

– Negrito, ty czarny kurwiu!

Przysięgam, że kiedyś zrobię pasztet z tego tłustego kota.

– O co tyle krzyku? I to jeszcze z samego rana? – Kobieta, będąca usposobieniem łagodności i miłości, wychyliła twarz zza ściany kuchni, by spojrzeć na mnie z wysoko uniesionymi brwiami. Nie obchodziło jej czy przeklinam po kryjomu, czy też wyrażam własne niezadowolenie wprost, ukazując tym samym swoją kulturę. Doskonale znała mój charakter. Wiedziała, że jestem trudną osobą, szybko się denerwuję i nie zawsze kontroluję własne emocje. Ale w miarę możliwości starała się to akceptować.

Fatum ✎Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz