00

106 6 85
                                    

Budzik jak zwykle nie zadzwonił. Nie było w tym oczywiście nic dziwnego i niezwykłego, choć miała jeszcze ostatki nadziei na to, że przynajmniej pierwszego dnia uda jej się zrobić dobre wrażenie. Nic bardziej mylnego. Notoryczne spóźnianie się na wszystko najwidoczniej było głęboko zakorzenione w jestestwie Demetrii Werner. Nieważne jak bardzo starała się to zmienić, jakaś złośliwa siła wyższa, której najwidoczniej sprawiało to niebywałą przyjemność, za każdym razem wbijała się klinem między jej postanowienia i bezlitośnie je niszczyła.

Na całe szczęście, los zesłał jej dar od niebios, który niezliczone ilości razy ratował ją przed jej własnym przekleństwem. Tak było również teraz. Głośna muzyka dzwonka rozdarła słodki sen w samym jego środku, w idealnie złym momencie. Demetria szeroko otworzyła oczy i gwałtownie poderwała się do siadu, rozglądając się wokoło nieprzytomnie. Potrzebowała dłuższej chwili, by przypomnieć sobie, który mamy rok, i kolejnej, by uświadomić sobie, co dzisiaj za dzień. Wydała z siebie cierpiętniczy jęk, otarła ośliniony policzek i wyciągając się tak daleko, jak pozwoliły jej na to możliwości oraz jej krótkie, pulchne ciało, złapała w rękę telefon.

- Halo? - rzuciła do słuchawki, przeciągając ostatnią samogłoskę by pokazać, jak bardzo niezadowolona jest. Z zamkniętymi oczami podniosła się z łóżka i po omacku ruszyła w stronę krzesła zawalonego naręczem ubrań. Zaraz jednak zrezygnowała z tego pomysłu, gdy ból rozlał się po jej stopie w wyniku kolizji z tymże meblem, który, jak się okazało, stał o wiele bliżej niż myślała. Zaklęła soczyście.

- Kiedy wrócę, oczekuję, że mieszkanie będzie w takim stanie, w jakim je zostawiłem - z głośnika dobiegł głęboki śmiech Adriana. Demetria przewróciła oczami.

- Nie martw się, apokalipsa zaczęła się w moim pokoju, i tu też się skończy - zapewniła go, w międzyczasie przewracając stertę ubrań do góry nogami.

- Nie będzie żadnego podziękowania za to, że troszczę się o twoje dotarcie na czas?

- To zalicza się do twojej części czynszu, skarbie - prychnęła przesłodzonym tonem, po czym bez słowa się rozłączyła. Nie miała czasu na przekomarzanki. Prawdę mówiąc, nie miała czasu nawet na czynności pierwszej potrzeby, takie jak jedzenie, nie mówiąc już o kompletnie zbędnych rozmowach z Adrianem.

Z jeszcze większą energią przerzucała poszczególne skrawki tkanin, szukając w nich przebłysku bieli i czerni, które w jej szafie były tak rzadko spotykane. Zmarszczyła brwi, starając się nie dać stresowi wejść sobie na głowę. Podparła się pod boki i rozejrzała się po pomieszczeniu, dokładnie lustrując je wzrokiem. Ani śladu koszuli. Spódnica przepadła, dokładnie tak samo jak jej szanse na dobre pierwsze wrażenie.

- Pieprzony dress code, niech go piekło pochłonie - warknęła, ruszając z powrotem w stronę krzesła. Mocnym lewym sierpowym powaliła rzeźbę z ubrań na ziemię, patrząc z niepokojącym samozadowoleniem na jej wielokolorowe zwłoki. Z triumfalnym okrzykiem złapała w jedną dłoń śnieżnobiałą koszulę, w drugą ziejącą czernią spódnicę i usatysfakcjonowana udała się do łazienki.

Z niezadowolonym grymasem i jawną niechęcią wbiła się w strój, po czym złapała za paletkę cieni. Zagapiając się na własne odbicie i pukając końcówką pędzla w policzek zastanawiała się, czy makijaż również zalicza się do dress codu. Wydęła usta w mało zadowolony dzióbek, uznawszy, że lepiej dmuchać na zimne. Wspaniałomyślnie zdecydowała się zrezygnować z podkreślenia swojej chaotycznej osobowości. Wzdychając cierpiętniczo raz po raz, przyłożyła eyeliner do powieki, uchylając niekontrolowanie usta. Ręka jej zadrżała. Warknęła ze złością, ale cierpliwie zmyła nieudaną kreskę i podjęła kolejną próbę. Za trzecim podejściem odetchnęła z ulgą, spojrzawszy radośnie w lustro. Drugie oko poszło już jak z płatka, co wprawiło ją w jeszcze lepszy nastrój.

on hold / the way to a man's heart is through his earsOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz