[ 47 ]

871 52 2
                                    

minęło kilka tygodni od wycieczki do disneylandu. wszyscy szykowali się na zakończenie roku i wyjazd z domu na studia. jerry szedł na uniwersytet pennsylvanii, janka dostała się do duke'a, ruby idzie na instytut technologii w massachusetts, józia jest dziewczyną z harvardu, diana dostała stypendium do columbii, tyler idzie do kalifornijskiego instytutu sztuki, a cambell robi sobie rok przerwy, by wyjechać do mediolanu i zostać modelką. ania dostała się na uniwersytet nowojorski, ale gilbert nie dostał swojego listu z medycznego wydziału tego uniwersytetu. naprawdę zaczynał się denerwować. przez swój pobyt w szpitalu był zmuszony później złożyć podanie i zaliczyć przedmioty. zachowywał się dość dziwnie i tylko ania to zauważyła.

ania i gilbert leżeli na łóżku rudowłosej, a w tle grała cicha muzyka, by zagłuszyć szalejącą na dworze burzę. gilbert popatrzył w dół na dziewczynę leżącą na jego klatce piersiowej. była to dziewczyna, którą kochał, jego cały świat i obawiał się, że straci ją przez studia.

— aniu? — usiadła i popatrzyła na chłopaka z rozczochranymi włosami.

— tak, gil? — ujął jej dłoń, całując jej wierzch.

— wiesz, że jeszcze nie dostałem mojego listu w nyu i... — zaczął, jednak ania mu przerwała.

— niektóre listy jeszcze nie zostały wysłane, a poza tym idziesz na oddział medyczny, więc...

gilbert szybko wstał z łóżka.

— aniu, oboje wiemy, że się nie dostanę, więc zastanawiam się, czy zrobić to samo, co laurel i pójść do wojska.

głośne uderzenie błyskawicy zatrzęsło całym domem, kiedy ania patrzyła na niego z zaszklonymi oczami.

— noe, gilbert, n—nie możesz! nie pozwolę ci! dostaniesz się! pojedziemy razem do nowego jorku i będziemy szczęśliwi! nie możesz tam pójść! — krzyczała, a po jej policzkach spływało coraz więcej łez.

nie mogła znieść nawet samej myśli o tym, że mógłby wyjechać. nie zniosłaby tego, że mógł być tysiące kilometrów od niej i być w niebezpieczeństwie.

— aniu, nie możesz mówić mi, co mam robić ze swoim życiem! nie jestem jak ty! to nie ty byłaś w szpitalu przez miesiące, każdego dnia mając badania! zdążyłaś na czas złożyć papiery! jesteś zdrowa i szczęśliwa, a ja? — wskazał na siebie, zaczynając płakać. — jestem chorym gównem, który martwi się wszystkim! martwię się moimi ocenami, o mojego tatę, moje zdrowie, ciebie. aniu, nie mogę kazać ci na mnie czekać! nigdy nie będziesz mogła spełnić swojego marzenia o zostaniu pisarką! utkniesz ze mną, twoim żałosnym chłopakiem, który nie jest nic warty. nie zasługuję na ciebie, aniu!

jej pokój rozjaśniła błyskawica, gdy chłopak upadł na podłogę i ukrył twarz w dłoniach. ania podbiegła do swojego chłopaka, który próbował złapać powietrze i objęła go ramionami.

— shh, skarbie. jest okej. oddychaj. po prostu oddychaj. — ucałowała jego głowę, podczas gdy on szlochał. jej łzy kapały na jego dłoń. — posłuchaj mnie, gilbercie johnie blythcie, kocham cię. nie podcinasz mi skrzydeł i na mnie zasługujesz. boże, byłabym taka nieszczęśliwa, gdybym była z kimś innym. nie jesteś żałosny, ani nic nie warty! moim marzeniem jesteś ty i tylko ty.

brunet usiadł i popatrzył na swoją dziewczynę z wilgotnymi policzkami. ujął jej policzek w dłoń, ocierając jej łzy.

— kocham cię. — wyszlochał i złączył ich usta w pocałunku. oboje smakowali czymś słonym, ale i tak się uśmiechali. po chwili odsunęli się od siebie, opierając swoje czoła.

— jeśli kiedykolwiek poczujesz się nieszczęśliwy albo „nic nie warty". — palcami pokazała cudzysłów. — zadzwoń do mnie. proszę. tylko o to proszę.

chłopak uśmiechnął się i kiwnął głową.

— a ty, panienko shirley—cuthbert, nawet nie wiesz, jak bardzo mi pomagasz. nawet nie zdajesz sobie sprawy. — wstał i pociągnął ją za sobą.

— może napiszemy maila do szkoły i zapytamy, co się dzieje? — usiadła na blacie, podczas gdy gilbert zaczął gotować makaron z serem.

— wiesz co? to dobry pomysł! — stanął pomiędzy jej nogami i przyciągnął ją do pocałunku.

— wielkie nieba! dzieci! — maryla weszła do kuchni, jednak natychmiast zakryła oczy.

— marylo! nic nie robiliśmy! uspokój się! — zaśmiała się ania, a jej piegowate policzki zrobiły się czerwone. oparła głowę o klatkę piersiową gilberta, kiedy oboje się zaśmiali. — hej, nie spal mojego makaronu!

gdy tylko wrócili do pokoju, zaczęli pisać e—maila.

— proszę o jak najszybszą odpowiedź. dziękuję, gilbert j. blythe — przeczytał na głos.

ania owinęła ramiona wokół jego szyi od tyłu.

— jak niepospolicie! proszę, wyślij to, kochanie!

chłopak nacisnął przycisk, a następnie ucałował jej policzek.

— pani ania blythe? doktor i pani gilbert j. blythe? — zaśmiał się. — a może pani marchewka blythe?

— już nie żyjesz! — wskoczyła na niego, przytrzymując go na łóżku. kilka kosmyków czerwonych jak ogień włosów zaczęło bezwiednie zwisać nad jego twarzą.

— każdego dnia mnie zadziwiasz, marchewko.

ponownie przyciągnęła go do pocałunku, a później przytulali się, dopóki burza się nie skończyła.

SOCIAL MEDIA ━ ANIA, NIE ANNAOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz