rozdział szósty

911 79 28
                                    

Siedziałem w rogu baru z Molly, pijąc okropnie gorzką herbatę, którą przyniosła nam Hendrikje. Chciałem jak najszybciej wytrzeźwieć, by to, co mówi do mnie kobieta docierało jak najlepiej, ale szło mi to bardzo opornie.

Na pewno była szczęśliwa, że widzi mnie żywego,ale jej posępny wyraz twarzy mówił, że nie podoba jej się sposób w jaki się prowadzę.

Między nami panowała cisza. Ja nie wiedziałem co powiedzieć, by brzmieć z sensem, a ona nie wiedziała co powiedzieć bym zrozumiał. Na zmianę podnosiliśmy do ust swoje szare i wyszczerbione porcelanowe filiżanki, krzywiąc się bardzo przy każdym łyku niedobrego napoju.

- Więc - wydusiłem w końcu z siebie dziwnym pijackim głosem, starając się skupić na tym co mówię, jak najbardziej mogłem - Jak ona się ma? Jest zdrowa? - spojrzałem na Molly która westchnęła głośno odkładając filiżankę.

- Jest jej ciężko - splotła swoje dłonie na stole - Bardzo - spojrzała na mnie kręcąc przy tym głową - To zrozumiałe. Myśli, że nie żyjesz. Nigdzie cię nie szukała, bo była pewna, że zamarzłeś i poszedłeś na dno, gdy sama zaczęła się ratować, w momencie przypłynięcia na pomoc łodzi ratunkowych. I ja i ona słyszałyśmy o kilku osobach, na wpół nieżywych, których wyciągnięto z wody, ale nie pomyślałyśmy, że wśród jednych z nich możesz być ty, Jack.

Uciekłem od niej wzrokiem, czując się teraz winny, że zaniechałem walki o poszukiwanie jej. Ona nie wiedziała, ja tak. Ja mogłem cokolwiek zrobić, ale zamiast tego, spełniałem się w tym barze jako alkoholik na pełen etat.

Poczułem jak w czułym geście Molly łapie mnie za rękę.

- Za nic nie jesteś winny. Nie wiedziałeś co masz robić, zagubiłeś się. To zrozumiałe po takiej tragedii.

Powoli podniosłem mój wzrok na jej twarz, czując jak powoli ciepłe łzy zaczynają płynąć potokiem po moich policzkach. Nie chciałem by ktokolwiek usprawiedliwiał moje ostatnimi czasy upijanie się, oraz myśli o tym, że lepiej by było gdybym nigdy nie wchodził na pokład Titanica. To było poczucie winy z którym sam musiałem się zmierzyć.

- Teraz będzie już wszystko dobrze Jack - objęła mnie niczym matka obejmująca płaczące dziecko - Wrócisz do nas i wszystko się ułoży.

Wszystkie emocje które kumulowały się we mnie odkąd odzyskałem przytomność w szpitalu puściły. Dziwne zachowanie Miriam, brak informacji o Rose, zła sprawność fizyczna spowodowana wymrożeniem kończyn, po raz pierwszy chęć posiadania swojego miejsca w świecie, sprzedawanie swojej prywatności za trochę jedzenia i dachu nad głową, śmierć przyjaciela i tragedia którą widziały moje oczy. To wszystko było ponad mną, przygniatało mnie z każdej strony. Ale teraz była Molly. Mogła mi pomóc i to do niej chciałem się zwrócić po wyjściu ze szpitala. Niemniej jednak, nie miałem żadnej pewności, że wie, gdzie jest w tym momencie Rose.

- A-ale? - zająknąłem pociągając nosem, tym samym odsuwając się od kobiety - Gdzie ona jest? Jest z tobą, prawda? Nie wyjechała?

- Mieszka teraz ze mną. Ukrywa się przed matką, która myśli, że nie żyje. Bogu dzięki, że teraz cię znalazłam. Parę dni i oboje byśmy szukali Rose - machnęła ręką na te słowa.

- Co ma pani na myśli? 

- Chciałam sprawdzić, czy ten pijak z baru znany jako Dawson, opowiadający historię z Titanica, to ten sam, który skradł serce Rose. Nie myliłam się - uśmiechnęła się przy tym ciepło - Ale ona o tym nie wie. Cudem ubłagałam ją, by została jeszcze u mnie parę dni. Sama chce wyruszyć w świat, co może skończyć się dla niej nieciekawie, ponieważ nie potrafi samodzielnie zapiąć sobie sukienki.

never let go || leonardo dicaprio || titanicOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz