Rozdział 20

345 18 5
                                    

W lobby nic się nie zmieniło. Luksusowe meble zachęcały do wypoczynku, z ukrytych starannie głośników sączyła się relaksująca melodia, a Gianna nadal zajmowała swoje stanowisko za kontuarem.

- Tylko zaczekajcie do zmierzchu! - upomniał nas Demetri, zanim pobiegł na ucztę.

Gianna wydawała się być przyzwyczajona do podobnych rozkazów. Zaskoczyło ją tylko nieco, że  mam na sobie cudzą pelerynę.

- Wszystko w porządku? - spytałem szeptem Bellę, żeby recepcjonistka nie mogła mnie usłyszeć. Nadal czułem zdenerwowanie. Nie dość, że wciąż przebywaliśmy w budynku Volturie to jeszcze z oddali dochodziły mnie przerażające obrazy z myśli atakowanych właśnie ludzi.

- Usiądźmy lepiej, bo Bella zaraz się przewróci - wtrąciła się Alice. - Nie widzisz, że jest na skraju załamania nerwowego? -zganiła mnie siostra, a ja dopiero teraz dostrzegłem jak bardzo ona dygocze i szczęka zębami.

- Cii, cii, już dobrze, już dobrze - powtarzałem , prowadząc ją ku najbardziej oddalonej od Gianny kanapie.

- To chyba atak histerii. Może powinieneś dać jej w twarz -zasugerowała Alice. Moja ukochana cicho popłakiwała, a siostra stwierdziła, że najlepiej będzie ją uderzyć? Naprawdę? Miałbym ją skrzywdzić po tym wszystkim, co dotąd ją przeze mnie spotkało. Spojrzałem na siostrę z niedowierzaniem.

- Już dobrze - powtarzałem próbując ją uspokoić. - Jesteś bezpieczna, nic ci nie grozi- posadziłem ją sobie na kolanach i owinąłem swoją peleryną, żeby nie marzła od mojego ciała.
Była taka blada.

- Gianna marzy o tym, by stać się jedną z nich?- przyglądałem jej się uważnie, próbując poznać jej reakcję.Wzdrygnęła się. - Jak może marzyć o czymś tak potwornym? - szepnęła, bardziej do siebie niż do
mnie. - Jak może marzyć o tym, żeby do niech dołączyć, wiedząc, co robią w okrągłej sali? Słysząc, co tam robią?!

Milczałem, ale skrzywiłem się  delikatnie. Czy gdybym ja był taki,ona równie mocno, by się mnie brzydziła?

- Och, Edwardzie!- odparła i znów zapłakała odganiając moje ponure myśli w daleki kąt podświadomości.

- Co, Bello? - zaniepokojony pogłaskałem ją po plecach. Owinęła mi ręce wokół szyi.

- Czy to chore - spytała łamiącym się głosem - że tam giną ludzie, a ja jestem taka szczęśliwa? -zapytała, a ja przyciągnąłem ją jeszcze mocniej do siebie chcąc poczuć jej oddech, jej słodki zapach. Nikt nie był dla mnie tak cenny jak ona.

- Doskonale cię rozumiem - wyznałem cicho - ale mamy wiele powodów do tego, żeby tak się czuć. Przede wszystkim żyjemy.

- Tak - zgodziła się. - To dobry powód.

- I jesteśmy razem- odparłem czując, że odzyskałem sens życia. Odzyskałem porzucone pół roku temu serce.- A jeśli szczęście nam dopisze, dożyjemy i jutra - ciągnąłem.

- Miejmy nadzieję - wymamrotała.

- Będzie dobrze - pocieszyła ją z delikatnym uśmiechem Alice. - Za niecałą dobę zobaczę się z Jasperem - dodała z satysfakcją. Uśmiechnąłem się delikatnie, choć wiedziałem, że po powrocie do domu po tak długim czasie i po tym co chciałem zrobić czekać mnie będzie trudna rozmowa. Nie czułem jednak strachu, bo nic już nie mogło mnie wystraszyć po tym jak sądziłem, że moja ukochana nie żyje. Trzymałem ją w objęciach i tylko to miało znaczenie. Patrzyła na mnie badawczo, a ja tak jak ona patrzyłem jej oczy i studiowałem na nowo każdy centymetr jej kruchego ciała.

Przesunąłem opuszkami palców po jej skroniach. Była nadal nieco blada, lecz lekko zarużowiona skóra była znakiem tego, że powoli opuszczała ją panika.

- Wyglądasz na zmęczoną - stwierdziłem troskliwie.

W blasku księżycaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz