– Coraz bliżej święta, coraz bliżej święta... – kawałek z reklamy coca-coli leciał radośnie z telewizora w salonie, gdzie na puchatym dywanie siedział po turecku Max i chcąc nie chcąc nucił go sobie pod nosem przy pakowaniu prezentów.
Był piąty grudnia i do świąt wciąż jeszcze trochę czasu, ale cały świat i tak od dawna je obchodził. Nie przeszkadzało mu to, jak dla niego świąteczna atmosfera mogłaby panować już od października, jak tylko zrobi się trochę zimniej. I producenci chyba właśnie do tego dążyli, z roku na rok wystawiając swoje świąteczne produkty na półkach coraz to wcześniej.
Gdyby tak jeszcze szkoła zechciała dawać im wcześniej wolne i robić dłuższą przerwę świąteczną... Ale nie, jutro jak zwykle będzie musiał podnieść się o świcie i, pokonując wiatr i śnieg, dotrzeć do swojego liceum. Chociaż powinno być to łatwiejsze niż zazwyczaj, bo będzie miał motywację w postaci fajnie zapowiadającego się dnia. Wszak jutro miały być mikołajki.To właśnie na tę okazję Max wkładał do ozdobnych papierowych torebek dwa prezenty. Powinien być jeden, dla osoby, którą wylosował, ale jako że w klasie był razem ze swoją najlepszą przyjaciółką od zawsze i żadne z nich nie wylosowało siebie nawzajem, postanowili i tak obdarować siebie jakimiś upominkami, tak dodatkowo.
Nie byli jedynymi osobami, które tak robiły. To był dopiero pierwszy rok w liceum i ich klasa nie była zgraną jednością. Jak to w typowym amerykańskim liceum, wszyscy podzielili się na grupki, typu ci popularni, nerdy, artyści, et cetera, et cetera... Jeśli w losowaniu wybrali kogoś spoza grupy, to i tak większość obdarowywała siebie prezentami jeszcze w jej gronie. Nie było to złe, to po prostu więcej prezentów.
Wymienianie się losami nie było możliwe, gdyż ich wychowawczyni – nauczona doświadczeniem z poprzednich klas – wiedziała, że ile by nie zakazywała, wszyscy i tak powiedzą sobie kogo mają i będą próbowali się wymieniać. Postanowiła zrezygnować więc zupełnie z tajności i każdy miał przyjść do niej, na ślepo wybrać karteczkę z nazwiskiem, po czym odczytać je na głos, a ona zapisywała kto kogo wylosował.
W ten sposób przynajmniej jedna z zasad zostanie zachowana, a co do tego, że każdy dokładnie wiedział, kto kogo ma – nie ukrywajmy, i tak po jakimś czasie wszyscy by to wiedzieli, teraz przynajmniej było to legalne.Gdy Max pierwszy raz usłyszał o tym systemie, stwierdził, że to całkiem dobry pomysł, który oszczędzi tak zwanym "kozłom ofiarnym" upokorzenia, gdy nikt nie będzie chciał karteczki z ich nazwiskiem. Tak to przynajmniej wszystko było z góry ustalone i koniec kropka, nikt go nie będzie prosił o zamianę, bo miał czelność wylosować czyjegoś przyjaciela.
Mina mu zrzedła dopiero, gdy wyjął z koszyczka swój los i przeczytał na głos: Austin Grant. Wtedy stwierdził, że jednak z chęcią wymieniłby się z kimś na swoją przyjaciółkę. Albo kogokolwiek, kto nie byłby Austinem.Nie chodziło o to, że Max go nie lubił, bo nie miał do tego żadnego powodu, właściwie to nigdy nie zamienił z nim nawet słowa. Wiedział o nim tyle, że był zamożnym, cholernie wysokim jak na pierwszaka, umięśnionym jasnym szatynem o niebieskich oczach, i już w pierwszych dniach w nowej szkole zdobył popularność oraz miejsce w szkolnej drużynie footballowej, a tym samym przy najgłośniejszym stoliku na szkolnej stołówce, po samym jej środku.
Tak jak sam Austin – zawsze pośrodku uwagi.
Średnio raz w tygodniu jakaś dziewczyna wyznawała mu miłość, ale do tej pory wszystkie grzecznie odrzucał, i to w taki sposób, że dalej za nim szalały.Max zaś... Max był totalnie pospolity pod każdym względem. Ot przeciętnego wzrostu chłopak o mysich włosach i oczach w nieokreślonym kolorze bagna u Shreka. Ani zbyt chudy, ani pulchny. Nie brzydki, ale też nieszczególnie przystojny. Ani lubiany, ani nielubiany. Ni bogaty, ni biedny. Żadnych dodatków typu okulary, brak jakichś charakterystycznych cech wyglądu czy choćby talentu albo jakichkolwiek nietypowych zainteresowań. Po prostu zupełnie nic co wyróżniałoby go z tłumu.
W szkole nie był ani popularny, ani prześladowany, ani nawet zlewany. Osób do rozmowy mu nie brakowało, ale nie należał do żadnej grupy, chyba że dwuosobowy związek wzajemnego uwielbienia z jego przyjaciółką się liczył. Nie skarżył się też na zbytnią popularność wśród płci pięknej, ale miał już dziewczynę, z którą niestety mu nie wyszło, choć rozstali się w zgodzie, i nawet pierwsze doświadczenia seksualne za sobą.
Był w tak zwanym "złotym środku", wiódł tak normalne życie, że normalniejszego się już nie dało.
CZYTASZ
Jak dać kosza gwieździe footballu |boys love short story|
Romance"Jak można łatwo dostrzec -- Nie jestem ideałem, Bo gdy Bóg dawał jakość, Ja pewnie w kącie spałem, Niewiele we mnie zalet: Ni gracji, ni urody, Nie jestem umięśniony -- Za bardzo lubię lody, Nie jestem prawdomówny, Nie umiem w gotowanie, Nie lubię...