— Cholera - mruknąłem cicho, gdy zaciąłem się pęknietym lustrem w łazience.
Nie panikowałem, nawet byłem zafascynowany spływającą krwią z mojej dłoni. Gdy jej się przyglądałem zauważyłem również bliznę z minionego lata. Westchnąłem i otworzyłem małą szafkę znajdującą się obok już pękniętego lustra, wyciągnąłem bandaże oraz coś do dezynfekcji. Szybko się tym zająłem i owinąłem nadgarstek.
Spojrzałem na podłogę. Jestem w stanie się założyć, iż stałem tak z dobre pięć minut gapiąc się na kawałki lustra leżące na ziemi pobrudzone moją krwią.
Ukucnąłem i tym razem bardziej ostrożnie pozbierałem resztki. Po skończonej czynności wyrzuciłem bezużyteczne skrawki do kosza. Automatycznie spojrzałem na lustro, gdzie widziałem dziwną posturę mnie.
— Jak się czujesz, Stan? - zapytałem sam siebie. — Czuję, jakby pustka ogarnęła mnie całego.
Wywróciłem oczami i wróciłem do swojego pokoju. Wszedł mój ojciec.
— Stanley, zjesz coś na obiad? - zapytał, ja tylko w odpowiedzi pokręciłem przecząco głową. — Pewnie z przyjaciółmi pójdziemy coś zjeść na mieście, nie martw się. - uśmiechnąłem się jak najbardziej wiarygodnie jak potrafiłem.
— W porządku. Baw się dobrze. - uśmiechnął się słabo i wyszedł z pokoju.
— To jest pewne. - mruknąłem sam do siebie.
Odetchnąłem głośno, rozejrzałem się po pokoju. Po chwili podszedłem do stolika nocnego i z niego zabrałem notatnik. Wyszedłem z pokoju, zbiegłem cicho po schodach, wyszedłem z domu i wsiadłem na rower. Zrezygnowałem z jazdy nad kamieniołom, pewnie tam jest cała paczka frajerów, teraz, jedyne co chciałbym robić, to siedzieć w ciszy na świeżym powietrzu. I tak właśnie zrobię.
Pojechałem do najzwyczajniejszego w świecie parku, odstawiłem rower i usiadłem na trawie. Zobaczyłem na drzewach ptaki, które każdy na co dzień widzi, jednak mimo to one nadal mnie fascynują. Spojrzałem na swoją obandażowaną dłoń i skrzywiłem się lekko. Zignorowałem jednak wszystkie myśli i oddałem się chwili spokoju.
— Ruchałem Ci matkę! - usłyszałem z daleka.
Nici z mojego spokoju.
— Odszczekaj to!
Ścisnąłem nieświadomy pięści i westchnąłem po czym poluzowałem uścisk.
— Błagam czy wy możecie być cicho? - zapytał Bill wjeżdżając do parku.
—Oczywiście, Billiam. - powiedział Tozier, na co Beverly się cicho zaśmiała, a Eddie zmarszczył brwi. - O, kogo my tu mamy, Stanley Uris proszę państwa!
Po słowach Richiego Bill od razu odwrócił wzrok w moją stronę i uśmiechnął się lekko.
—Gdzie byłeś?
— W parku, żeby od was odpocząć.
Richie prychnął w odpowiedzi.
Bill przysiadł do mnie bez słowa i chwycił mój dziennik. Wertował kartki patrząc na rysunki
i opisy. Ja natomiast obserwowałem jego. Po chwili chłopak spojrzał się na mnie i uśmiechnął się lekko.— Mam coś na twarzy? - zaśmiał się.
— Co? Nie, nie... Ja po prostu... uh...
Przerwał mi śmiech. Znowu.
— Spokojnie, Stan, żartowałem.
Poczerwieniałem i wywróciłem oczami, jednak mimo to lekko się uśmiechnąłem.
— Jedziemy wszyscy nad kamieniołom. Jedziesz z nami? — zapytał się Eddie.
— Wiesz, chciałem akurat poobserwować ptaki...
Kaspbrak tylko pokiwał głową, a niewyparzona gęba westchnęła dosyć głośno.
— Wyjmij tego ptaszka z dupy i jedź z nami.
Spojrzałem na niego z mordem w oczach po czym chwyciłem swój dziennik i wstałem z trawy wsiadając po chwili na rower.
— Mówiłem już jak bardzo cię nienawidzę, Richie?
— Bla bla zamknij ryj.
Wszyscy pojechaliśmy nad kamieniołom. Wiatr był dzisiaj bardzo ciepły, a słońce nie dawało łaski. Stanęliśmy nad klifem patrząc daleko w wodę.
— Too... Kto pierwszy? - Tozier ponownie się odezwał.
— Ty skoro jesteś taki cwany, debilu - odpowiedziałem.
— Okej.
I naprawdę to zrobił. Richie „Niewyparzona Gęba" Tozier skoczył jako pierwszy. Po nim kolejno reszta Frajerów. Na końcu ja. Nie byłem pewny czy warto to robić. Jednak stwierdziłem, że to może być nieliczny dzień, w którym mogę bawić się dobrze z przyjaciółmi. Po odliczeniu do trzech skoczyłem ze skarpy i po kilku sekundach byłem już w wodzie. I tak pływaliśmy do późnego wieczora.
|||
— Do zobaczenia - odezwał się Mike jadąc już w stronę swojego domu.
Każdy z nas się już żegnał i o godzinie dwudziestej ruszał do domu. Zostałem teraz tylko ja i Bill.
— Świetnie się dzisiaj bawiłem — powiedział.
— Tak, ja też.
— Fajnie, że z nami pojechałeś... Cieszę się, że w końcu cała paczka spędziła razem dzień. - spojrzał w moje oczy i uśmiechnął się. — Jadę, zanim rodzice mnie zabiją, do zobaczenia, Stan. - przytulił mnie szybko, wsiadł na rower i odjechał. Patrzyłem jeszcze tak kilka minut patrząc w dal, gdzie Denbrough jechał.
— Do zobaczenia - szepnąłem sam do siebie nadal myśląc o przyjacielu.
CZYTASZ
almost | stenbrough
FanfictionUsiadłeś blisko mnie i spojrzałeś przed siebie. W tamtym momencie, gdy zauważyłem każdy szczegół odbierając go inaczej niż dotychczas zrozumiałem, że cię kocham. TW : przekleństwa, sh Połączone opowiadania: it's been a while | reddie © 2020, kvnmak