Wydział Historii UAM zrobił na mnie tak ogromne wrażenie, że przez pierwsze kilka zajęć nie mogłem się skupić. Kiedy studiowałem swój pierwszy kierunek w Warszawie, wszystko wyglądało zupełnie inaczej, a tutaj cała otoczka sprawiała wrażenie jakby ledwo funkcjonowała, albo działała na opak. I naprawdę szczerze mnie to bawiło, począwszy od tych nieszczęsnych schodów, poprzez eleganckie patio, na które nie można wychodzić (pomimo iż są tam piękne roślinki, ławeczki i dużo miejsca do odpoczynku), kończąc na przypalonym jedzeniu w barku, które kosztuje więcej niż zarabiam na minutę (naprawdę). Jednym słowem, świetnie się bawiłem.
Dopóki się nie okazało, że na tych studiach naprawdę trzeba się Uczyć. Co więcej, uczyć całkiem nowych rzeczy, gdyż cały pierwszy semestr to Starożytny Bliski Wschód. Serio się tego nie spodziewałem.
Patrzyłem na plan, który (jak każdy pilny student) wcześniej sobie wydrukowałem i marszczyłem świeżo pofarbowane brwi. Nawet nie musiałem się szczególnie kamuflować, nikt jeszcze nie zdołał mnie tu rozpoznać, pomimo moich raczej bardziej charakterystycznych niż mniej tatuaży i kolorowych włosów. O dziwo, nawet prowadzący nie zwracali szczególnej uwagi na mój wygląd. Miła odmiana. Co nie zmienia faktu, że gubiłem się w tych nielogicznych korytarzach jak przedszkolak, nie wspominając już o planie zajęć, którego za cholerę nie szło się rozczytać. I będąc tak pogrążony w tej niesamowitej czynności próby odczytania miejsca kolejnych zajęć, niespodziewanie poczułem, jak ktoś wpada na moje plecy i klnie soczyście.
– O Boże! O kurwa! Jasny chuj, kto to tu posta... – ziomek urwał swoją tyradę, gdy w końcu podniósł głowę, aby na mnie spojrzeć. I już wiedziałem, że w końcu nadszedł ten dzień. Dzień Sądu, kiedy w końcu ktoś raczył mnie w tym mieście rozpoznać.
– O mój Boże! Przecież ty to Que—!
– Na litość boską! – przyłożyłem rękę do jego ust, rozglądając się nerwowo. O dziwo nikt nie zwrócił na nas żadnej uwagi. Zmarszczyłem brwi po raz kolejny dochodząc do wniosku, że to miejsce jest wyjątkowo dziwne. Chłopak wciąż próbował usilnie coś powiedzieć, ale przez moją dłoń przeciskały się jedynie pojedyncze dźwięki. Odciągnąłem go na bok, a on nawet nie zareagował, kiedy wepchnąłem go do łazienki, zamykając za nami drzwi na zamek.
– Nie krzycz, błagam. Daj mi chociaż tutaj być anonimowym.
– Que, no ja cię błagam. Twoje dziary zna cała Polska! – zauważył błyskotliwie. – A tak poza tym to z całym szacunkiem, ale nie wydajesz się za bardzo starać o anonimowość...
Zakląłem siarczyście i przeczesałem palcami swoje dość długie już włosy. Ziomek miał rację. Wcześniej jakoś wybitnie o to nie dbałem, dopiero teraz zacząłem doceniać instytucję anonimowości na studiach.
– Myślisz, że ktoś jeszcze wie?
– Na pewno! A jak nie, to chociaż się domyśla. – dopiero teraz połączyłem wątki i zauważyłem, że ziomek był ze mną na roku. Ewidentnie o jakieś 10 lat młodszy, nieco zaniedbany i ewidentnie niewyspany, ale na tyle charakterystyczny, że kojarzyłem go z kilku koncertów, na których musiał stać w pierwszym rzędzie. Zdecydowałem, że nie będę go o to pytać, w zamian za to jęknąłem z frustracją i odparłem:
– Do tej pory nie zauważałem, jak bardzo anonimowość tutaj jest mi na rękę. Widzisz... próbuję odnaleźć inspirację do nowego albumu...
Chłopak wyglądał, jakby miał zaraz wyskoczyć z kapci z wrażenia. Ostatkiem sił powstrzymałem go przed tym, bojąc się, że jeśli zaraz ktoś tutaj wejdzie to może to bardzo nieopatrznie zrozumieć.
– Mniejsza. Posłuchaj... eee...
– Amadeusz!
– O mój Boże. No dobra, Amadeusz. Od dzisiaj mianuję cię jako mojego, eee... przybocznego? – próbowałem przypomnieć sobie ostatnio usłyszane na zajęciach z wojskowości starożytnej słowo. Amadeusz zmarszczył czoło, ale nic nie powiedział, ewidentnie dalej promieniejąc z dumy. – Dbaj o to, aby nikt mnie tu cholera nie poznał. Sprawdź, czy nie mam jakichś wielkich i oddanych fanów na wydziale, abym mógł ich unikać... ewentualnie pofarbuję włosy i zakryję tatuaże podkładem... – „jeśli nie będę miał innego wyjścia" dodałem w myślach. Amadeusz momentalnie pokiwał głową i przybrał skupiony wyraz twarzy.
– Jasna sprawa! A, jeśli mogę jeszcze zaproponować... może lepiej, abym zwracał się do ciebie pełnym imieniem?
– W sensie „quebonafide".
Widziałem, jak Amadeusz z sekundy na sekundę coraz bardziej powątpiewa w mój iloraz inteligencji.
– W sensie „Jakub". Uśpimy czujność, rozumiesz.
Pokiwałem głową. Amadeusz był niezłym kombinatorem i zdecydowanie dobrze było mieć go po swojej stronie. Niech to, tydzień w tym miejscu i już zacząłem myśleć jak historyk. Kiedy w końcu zebraliśmy się do wyjścia z kabiny, prawie zderzyłem się twarzą z jednym z wykładowców. Cofnął się gwałtownie i kiedy dotarło do niego, że wyszliśmy z Amadeuszem z jednej kabiny, zamrugał nadmiernie.
– Panowie, to jest uniwersytet! – już miałem mu przerwać i stanowczo zaprzeczyć takim domysłom, ten jednak kontynuował swój wywód: – Umówcie się po zajęciach albo na weekend! Nie w takim miejscu!
– Ale my nie–!
– Oczywiście, panie profesorze. Naturalnie zrozumieliśmy i najmocniej przepraszamy. – nim zdążyłem zrobić z siebie jeszcze większego durnia, Amadeusz wypchnął mnie siłą z łazienki na korytarz, ignorując zaciekawione spojrzenia doktorantów z zakładu mediewistyki.
Po paru sekundach w końcu dotarło do mnie, co się właśnie odwatykaniło. Potrząsnąłem głową i rzuciłem Amadeuszowi mordercze spojrzenie.
– Czyś ty się z cyckami na rozum wymienił! Wiesz, co on sobie pomyślał?!
– Wiem. – odparł i wzruszył ramionami. – To stary plotkarz, na pewno rozniesie się po zakładzie zaraz.
No pięknie! Jak on w ogóle mógł mówić to z takim spokojem? Przymknąłem powieki i zacząłem masować obolałe skronie, z całej siły dusząc w sobie irytację.
– Czy ty jesteś normalny czy raczej nienormalny, ziomek?
– Spokojnie, Que. Typ spadł dosłownie z nieba! Jeśli plotka o tym, że siedziałeś w jednej kabinie z jakimś typem się rozniesie po wydziale, nikt nie skojarzy, że chodzi o sławnego na całą Polskę rapera, bo przecież oficjalnie i nieoficjalnie jesteś hetero. Poza tym, trzy czwarte wydziału to pryszczaci prawicowcy z symbolami Polski Walczącej wytatuowanymi na piersiach. Nie zbliżą się do ciebie bardziej niż na metr.
Zamrugałem powiekami, słuchając jego wyjaśnienia. Zabrzmiało... dziwnie logicznie. I chociaż było to bardzo ryzykowne, mogło zadziałać. Nie był to może najbardziej wyrafinowany pomysł, ale zależało mi, żeby przebrnąć przez te studia w spokoju. Jeśli to miało mi go zapewnić, to czemu nie?
– Cieszę się, że to ty z wszystkich ludzi mnie tu rozpoznałeś. – wyznałem, jednak zaraz po tym zmarszczyłem brwi. – Ale tłumaczyć przed tamtym typem to ty się będziesz tłumaczyć.
Amadeusz wzruszył ramionami i wyszczerzył zęby. Serio, nie sądziłem, że będą mnie tu czekać aż TAKIE przygody. Zanotowałem w myślach, aby wieczorem przedzwonić do Fifiego, umrze ze śmiechu.***
Oczywiście, że mnie wyśmiał. Wyśmiał mnie tak, że momentalnie straciłem całą pewność siebie, jaką posiadałem w chwili wybierania numeru. Śmiał się ze mnie przez bite dziesięć minut, potem zawołał Dawida, opowiedział mu wszystko po kolei i śmiali się obaj przez kolejne tyle. A ja zaciskałem zęby ze złości wiedząc, że dla mnie nie ma tutaj absolutnie nic śmiesznego.
W końcu jego śmiech zelżał, oczyma duszy widziałem, jak ociera łzy rozbawienia i bierze głęboki oddech.
– Dobra stary, podsumowując: poszedłeś sobie radośnie na studia w innym mieście i już po pierwszym tygodniu masz ogromny przypał w postaci przyłapania z jednej kabinie toaletowej z typem przez profesora, który uchodzi za największego plotkarza na wydziale... i twój nowy znajomy uważa, że to fantastyczna wiadomość. Kuba, wybacz mi stary ale zesrałem się ze śmiechu.
Usłyszałem, jak Dawid kaszle i krzyczy do telefonu: „to prawda!". Skrzywiłem się i pokręciłem głową.
– Słuchaj, nie dzwonię do ciebie, abyś się ze mnie śmiał—
– Kuba, no błagam!
– Chciałem zdać ci relacje z mojego jakże zajebiście ciekawego w porównaniu z twoim życiem.
Czułem przez telefon, jak mój przyjaciel momentalnie spoważniał, rozpoznając pełen zazdrości ton w moim głosie.
– O co ci chodzi?
– O nic. – bąknąłem zawstydzony. – Po prostu... no wiesz. Cieszę się twoim szczęściem i w ogóle...
Fifi przez chwilę milczał, by w końcu parsknąć głośno. Niemal słyszałem, jak Dawid marudzi na jego permanentny brak manier.
– No nie wiem, stary... to może umów się z tym Amadeuszem i już nie będziesz mi miał czego zazdrościć.
Skrzywiłem się i rzuciłem słuchawką, słysząc jeszcze niemalże chochliczy chichot mojego przyjaciela. Kawalarz jeden. Wie, jak wygląda moja sytuacja i bezczelnie robi sobie z niej jajca. Zmarkotniałem jeszcze bardziej, rozglądając się po pustym i smutnym jak pizda mieszkaniu w centrum Poznania. Tęskniłem za Filipem, rodzicami i wszystkimi, których zostawiłem w Warszawie. Co za durnowaty pomysł, wyjeżdżać tak daleko na wiele miesięcy, wystawiać się na widok publiczny i jeszcze doprowadzać do skrajnie komicznych sytuacji, które mogą zaważyć na moim wizerunku. Chyba całkiem upadłem na łeb. Schowałem twarz w dłoniach i westchnąłem ciężko, zaraz sobie jednak przypominając o moim celu. Album. Weź człowieku napisz w końcu ten jebany album. Przecież tylko po to tutaj jestem.
Zacisnąłem z zawzięciem zęby i sięgnąłem do plecaka, wyciągając z niego notatki i podręcznik do Starożytnego Bliskiego Wschodu. Z tego wszystkiego prawie całkiem zapomniałem o swoim pierwotnym celu. Nie mogłem się poddać teraz, kiedy oficjalnie wszedłem już w fazę przygotowywania przygotowań do przygotowania albumu. I zamierzałem doprowadzić ten proces do końca, wydając ostatecznie taki materiał, że aż wszystkim laczki pospadają.
Nic innego się nie liczyło.
CZYTASZ
Kuba Grabowski I Powrót Na Studia
FanfictionSide story, coś pomiędzy „Panem i Panem Szcześniakiem" a sequelem. Kuba szuka inspiracji. Podróże i miłość już nie wystarczają, dlatego w akcie desperacji raper postanawia zapisać się na studia historyczne. Czy wyjdzie z tego kolejny, diamentowy k...