W małym, zadbanym mieszkaniu w uroczej dzielnicy praga północ, poprzez lśniący wypolerowanym brązowym drewnem paneli i ścian korytarzu z białym sufitem, niedaleko drucianego stojaka na buty i niklowanego haczyka z czarnym, skórzanym płaszczem. W pierwszym pokoju po lewej, naprzeciwko łazienki będącej miniaturową rzymską łaźnią, co chwila, rytmicznie rozlegał się cichy metaliczny zgrzyt, dochodził on ze ścierającej się krawędzi noża, ruszającego się raz do przodu raz do tyłu na osełce. Obok osełki, na ładnym drewnianym biurku, leżały trzy bliźniaczo mu podobne, czworokątne ostrza w kształcie wąskiego rombu, z owiązanymi paracordem rękojeściami, wyważone co do miligrama idealne noże do rzucania. Na niewielkim stojaku w prawo od nich stały dwa szerokie pugio i w poprzek pod nimi stiletto, zaraz obok spory, masywny bagnet od kałasznikowa.
Wszystkie wyostrzone na brzytwę.
Paradoks przejechał ostrzem ostatni raz po kamieniu i dmuchnął aby pozbyć się opiłków, popróbował na przedramieniu. Posypały się włoski, ręce chłopaka były już idealnie gładkie, odłożył nóż obok swoich braci i odchylił się na fotelu. Oparcie zatrzeszczało ostrzegawczo, on jednak nie dał o to najmniejszego nawet jebania. Przymknął oczy i wrócił do poprzedniej pozycji. Obrzucił wzrokiem cztery noże do rzucania, leżące w karnym rządku, uniósł wzrok na filigranowy, druciany stojaczek z prostymi, oprawionymi w czerwone drewno sztyletami. Przemógł nazbyt sztywne mięśnie do pracy i obrócił głowę w lewo, tam na czystej, niebieskiej szmatce leżały dwa rozłożone kanciaste pistolety i obrzyn z dubeltówki, obok ustawione dumnie stały szkarłatno-złote naboje do strzelby a pod nimi, o wiele większe magazynki do pistoletów, pełne, trzymające w sobie po siedemnaście posłańców pewnej śmierci.
A wszystko na jednego, nawet nieszczególnie groźniego człowieka.
Nie szefa gangu, nie na dygityniarza, nie na dresa czy nawet przypadkowego przechodnia a na przekonanego o własnej zajebistości, wypucowanego frajera z włoskami na żel, wyższego, wysportowanego ale gucio znający się na walce.
O zabijaniu nie wspominając.
Paradoks uśmiechnął się pod nosem i spojrzał na spory obraz Lenina zdobiący ścianę na lewo, tuż nad drzwiami, obok drzwi z każdej strony dumnie zwieszały się flagi nader wręcz potężnego ale już upadłego Związku.
- Co zginęło już nie wróci...
Mruknął pod nosem chłopak i z przyzwyczajenia pogładził po czuprynie miedziane popiersie Stalina, pyszniące się w pobliżu szmatki z bronią palną.
Westchnął.
- Nu kurwa... Robota się sama nie zrobi.
Pokręcił głową, jakby z naganą dla własnego lenistwa. Złapał za pierwszy korpus pistoletu, na szczęście cały zespół spustu już dawno był na swoim miejscu. Podniósł z przyzwyczajenia sprężynę powrotną ze szmatki i...
- Kurwa.
Mruknął do siebie, przecież korpus jest cały w kupie, a lufa i sprężyna powrotna jak gdyby nigdy nic sobie siedzi poza suwadłem! Odłożył spokojnie korpus, dziwnie ścięty bez góry, bez miło szczękającej pokrywy zamka... Ujął delikatnie w dłoń wcześniej wspomniany element, bez patrzenie namacał lufę, złapał za rygiel komory, podniósł i wsunął spokojnym, wymierzonym ruchem, na swoje miejsce, poprawił. Zaraz potem pod spodem wylądowała sprężyna powrotna. Zapaszek smaru do broni i startego metalu miło kręcił się w nosie i upajał, zwiastował nadchodzącą zabawę.
Szczęknęły skrzydełka blokady zamka gdy całe suwadło wsunęło się na korpus. Na twarzy chłopaka wykwitł mały uśmiech. Bez chwili zwłoki wpiął magazynek i wyrepetował, wsłuchując się w kliknięcia. Zabezpieczył i schował do kabury pod pachą, z drugiej strony czekała już bliźniaczka, zawsze chętna do przenoszenia kolejnych pistoletów. Chęci po paru minutach zostały ugaszone. Zatrzeszczały cicho rzepy. Zapasowe magazynki wylądowały w ładownicach pod kaburami, na porządnej uprzęży taktycznej, kompletnie niewidocznej pod płaszczem.
Sama uprząż miała jeszcze dwie wolne pochewki, szerokie ale krótkie, idealne na pugio, dwie okrągłe w których już tkwiła parka amerykańskich granatów m67, przy pasie znalazło się też miejsce na garotę i żydowski włos - długą i wysokiej jakości piłkę sznurową do metalu. Obrzyn i amunicja do niego zajęły honorowe miejsce w kaburze udowej, całej ucharakteryzowanej na małą nerkę, amunicja oczywiście w jednej z kieszeni.
Bagnet od kałasznikowa poszedł do cholewy glana, noże do rzucana miały swoje miejsce w płaszczu, jeszcze przyjdzie na nie czas. Stiletto miało znaleźć się w rękawie. Zostało jedno, rzecz której nijak nie można było nigdzie wcisnął a było bardzo potrzebne.
Paradoks podrapał się z frasunkiem po głowie przyglądając się wiekowej maszynce do mielenia mięsa na korbkę.
CZYTASZ
Paradoks
ActionZwykle jak autorzy chcą zabić główną postać to robią to pod koniec książki w tle fanfarów, jako heroiczne poświęcenie, nie? Honorowi rycerze oddają życie za księżniczki Takiego wała, bo tutaj główny bohater jest martwy i zdegenerowany od samego pocz...