- Ej ty, masz ognia?
Staję jak wryty w paskudny, krzywy oraz popękany chodnik, najwidoczniej kładziony na akord, oświetlany pamiętającymi chruszczowa latarenkami i okolony trawnikiem ze skwerkami, placami zabaw, a z jednej strony całkiem niezłym blokiem, miło osłaniającym przed wieczornym wiatrem moją martwą skórę.
Powoli, nie wykonując gwałtownych ruchów obracam głowę do tyłu, starając się ogarnąć wzrokiem źródło dźwięku... Ah, tak - trzy cienie, dotychczas będące jedynie miejscowymi dresami, walącymi browara oparci o ścianę odrapanej klatki schodowej do sporego falowca, okolicznej wylęgarni patologii, uznali, że pora obrobić jakiegoś frajera aby móc dłużej chlać i szukać zwady.
Po odklejeniu się od legowiska, Herszt trio, ubrany w ubrudzony, ortalionowy dres z... Z aż pięcioma paskami i okazałym niby złotym łańcuchem na szyi, widocznie zauważył moją reakcję, a po części jej brak, bo znowu otwierał usta aby coś powiedzieć, mnie bardziej interesowały jednak jego przydupasy, ogolone na zero głowy, gorylowate typy o ryjach nieskalanych inteligencją, z wybitnymi zębami i połamanymi nosami właśnie mocowali się z otworzeniem składanych, pedalskich noży.
- Te! Głuchy? Chuja w uszach masz, cwelu jebany? Kurwa nie słyszysz jak, kurwa, do ciebie gadam, zawszony kurwiszonie? - przylizana grzywka na bok, szczurowaty, pryszczaty pysk i głośny sposób bycia jasno pokazywał, ten chujek miał jednak nieco więcej kasy i wpływów, najpewniej nadziani rodzice i mocno zawyżona średnia inteligencji względem reszty... Czyli w sumie nadal nie przekraczający rozmiaru buta.
Widocznie zrażony ignorowaniem swej wielkiej osoby, dres postępuje parę kroków do przodu, wyjmując z cholewy podróbki glana (mordując się przy tym dobre dziesięć sekund) całkiem spory majcher, który identyfikuję szybko jako chińską podróbkę bagnetu kałasznikowa.
Chwilę zastanawiałem się nad ucieczką, mam naprawdę paskudny humor a użeranie się z tymi ćwokami tylko by to pogłębiło... Ale tylko krótką chwilę.
- Ależ panowie, nie rozumiem sensu naszego konfliktu, reasumujmy całą naszą relację społeczną... - cała trójka zamarła w bezruchu słysząc krótki i bardzo niskobudżetowy popis oratorski w moim wykonaniu, na normalnych osobach nie robi to najmniejszego wrażenia, a na takich idiotach jak najbardziej.
Skrzętnie wykorzystuję chwilę nieuwagi.
Zanim herszt bandy zdąży się pozbierać, błyskawicznie wyszarpuję z pochwy za pazuchą pugio i w trzech, nieco zbyt tanecznych jak na mój gust, krokach doskakuję do oponenta. Uderzeniem na odlew lewą, wolną ręką, wybijam nóż z łapy dresa, który dopiero teraz zaczyna kontaktować. Był zbyt pewny siebie, noża nawet nie trzymał mocno, bardziej na pokaz, licząc że dam się obrabować bez rozlewu krwi...
- niedoczekanie twoje, szmato... - Warczę pod nosem, chwytając zaraz po uderzeniu, za nadgarstek ćwoka i wykonuję gwałtowny obrót, ciągnę w dół zawieszoną obok mojej głowy dłoń w akompaniamencie obrzydliwego chrupnięcia wyskakującego ze swojego miejsca stawu, jednocześnie kopiąc na czuja dresa pod kolani. Zgodnie z oczekiwaniami, idiota wywija kontrolowanego kozła na moją głową i z ciężkim sapnięciem wybitego z płuc powietrza ląduje przedemną na plecach. Nie czekając obracam się, przejeżdzając mu nożem po gardle.
Prostuję się i spoglądam wyzywająco na pozostałą dwójkę która widocznie miała problemy z przyswojeniem aktualnego obrazu. W niecałe dziesięć sekund wybiłem broń z ręki ich szefowi, przerzuciłem go sobie przez plecy i poderżnąłem fachowo gardło. A teraz ciul leżał próbując zatrzymać chlustającą z gardła juchę rękoma, z zaskoczeniem konstantując że jedna dłoń jest zwichnięta w nadgarstku. Po paru sekundach już tylko patrzy niewidzącym wzrokiem w ciemne, wieczorne niebo, z zastygłym na twarzy wiecznym wyrazem zaskoczenia.
- T-t-ty kurwo jebana! Radka zabiłeś! - pierwszy ocknął się ten po prawej.
Machając na oślep składakiem, na sto procent zamówionym za pięć dych z allegro, zaczął szarżować na mnie... Debil po prostu.
Czekam aż podejdzie i zamierzy się aby ciąć od boku, przez twarz, pochylam się przepuszczając ostrze nad głową. W czasie gdy klient traci równowagę przez źle wyważony cios, ja, jednym niedbałym ruchem przejeżdzam mu ostrym jak brzytwa sztyletem pod rzepką lewego kolana, przerzynając ścięgna. Zanim nogi ugięły się pod gorylem, daję radę jeszcze pchnąć go trzy razy w korpus, szeroką klingą pugio masakrując dwukrotnie wątrobę i poprawiając w serce.
Dres porzuca jednocześnie myśl zabicia mnie i skupia się na poważniejszych rzeczach, na przykład umieraniem u mych stóp krztusząc się krwią.
Trzeci i ostatni stoi niezdecydowany, atakować czy nie, szybko pomagam mu podjąć wybór rzucając w niego doskonale wyważonym nożem.
Trafiam prosto między żebra, może nie idealnie w serce ale coś na pewno zachaczam bo przeciwnik najpierw patrzy niedowierzająco na wystający mu z piersi sztylet i powiększającą się plamę szkarłatu na białym dresie, a potem wali się na kolana i upada twarzą do ziemi.
Prosto poszło, nie powiem.
CZYTASZ
Paradoks
AcciónZwykle jak autorzy chcą zabić główną postać to robią to pod koniec książki w tle fanfarów, jako heroiczne poświęcenie, nie? Honorowi rycerze oddają życie za księżniczki Takiego wała, bo tutaj główny bohater jest martwy i zdegenerowany od samego pocz...