-1- Lotos -1-

176 15 36
                                    

Siedzę na łóżku. Jest miękkie, wygodne, przyjemne. Materac lekko się zapada, ale nie czuję żadnej sprężyny czy nierówności. Kolana okryłem sobie ciepłą, wypchaną pierzem pieżyną w kolorze wyblakłego różu, a między plecy a ścianę pomalowaną na biały kolor wsunąłem ogromną, mięciutką poduchę.

Jest mi bardzo dobrze.

Ale oczywiście czegoś brakuje.

Sięgam po omacku palcami na bok łóżka. Nie mogę spać, ale to nie znaczy, że muszę budzić wszystkich którzy tutaj śpią zbędnym światłem. Mamy kilka lamp i świeczek, ale używamy ich tak rzadko, jak to tylko możliwe. Opuszkami palców wyczuwam szorstką, trochę pogiętą fakturę kartki.

Łapię ją i przyciągam do siebie. Jest ciemno, na dworze słońce nawet nie zaczęło wchodzić, chociaż ten moment niechybnie się zbliża. Późną wiosną ranek wstaje wcześniej niż zimą. Czerń, na pozór nieprzeniknioną, przebijają moje oczy. Widzę zarysy powoli unoszących się i opadających sylwetek, łóżek, szafy, biurka, materacy. Dawno niedziałającego żyrandola. Dwóch niewielkich okien, starych, z krzyżem w środku i brudną szybą. Drzwi, niezamkniętych na żaden zamek, bo nie ufają nam jeszcze wystarczająco, aby pozwolić nam to zrobić.


Pomimo, że Igor, ojciec Tiffany, sprawia wrażenie miłego gościa, denerwuje mnie. Wyraźnie daje wszystkim dookoła do zrozumienia, że jestem za młody, żeby komuś dowodzić. Komukolwiek. Że jestem tylko dzieckiem, nie umiem zachować zimnej krwi, nie dam sobie rady w najgorszym momencie. I coraz mocniej wszyscy zaczynają mu ulegać. Tiffany patrzy na mnie z rezerwą, nawet, gdy próbuję być miły. Bes dokłada do tego jeszcze współczucie, ale takie, jakim obdarza się roczne dziecko. Jej mąż, Bertram, ignorował mnie usilnie. Sophia też próbowała mnie ignorować, albo wogóle nie zwracała na mnie uwagi, zajmując się tylko i wyłącznie Amberem. Awia, Violet, Gorruck, Julian i Julia, czteroletnie rodzeństwo, Wlad, Mike, nawet na początku miły, grubszy Douglas po upływie czasu traktowali mnie z ogromną rezerwą.

Teraz z szacunkiem traktowała mnie tylko większa część mojej grupy. I Tom, i Matt.

Zaciskam palce na rysunku którego dostałem od Edda. Lekko się gnie ale i tak nie ma sposobu, żebym zachował go w idealnym stanie w takich warunkach, bez żadnej twardej okładki.

Widzę zarysy tego co na nim jest. Ja. Na kwiecie lotosu. Leżę, czarne włosy są rozwiewane wiatrem, jaśniejsze na przedzie. Uśmiecham się smutno. Miętowa farba wytrzymała naprawdę długo, ale koniec końców zaczęła się zmywać.

Ale ten obrazek nadal jest taki... trafny. Widzę tam siebie. Jedynym co nie pasuje jest szeroki, dziecięco szczęśliwy uśmiech.

Nie chcę być dzieckiem. Bycie dzieckiem brzmi jak najgorsza kara, szczególnie w tym świecie. Jeżeli uważasz się za dziecko, będziesz lekceważony. Jeżeli wyglądasz na dziecko i próbujesz choć trochę zachowywać się jak dorosły... będziesz lekceważony z nutą pogardy.

Wciągnąłem powietrze i zatrzymałem je w płucach na kilka chwil, uspokajając się. Mimo to po policzku spłynęło mi kilka łez.

Nigdy nie uważałem się za zranionego przez życie człowieka. Mieliśmy z Evą cokolwiek chcieliśmy, mieliśmy przyjaciół, pieniądze na obozy, jedzenie. Rodzinę.

Zacisnąłem zęby, dusząc płacz.

Rodzina.

Czy ja kiedykolwiek zobaczę jeszcze moją matkę? Albo ojca? Albo wujostwo? Albo resztę kuzynów? Tak daleko od domu? Czy oni jeszcze wogóle żyją? Jak inni dają sobie z tym radę? Jak te wszystkie dzieci, nad którymi tak pochopnie podjąłem się opieki, nie płaczą każdej nocy w tęsknocie za rodziną? Rodzeństwem?

Tylko na samym początku, gdy to wszystko się zaczęło, kilka osób od razu postanowiło odejść z bezpiecznego domu i szukać krewnych, dawnego życia. Wcześniej ich nie rozumiałem - sam pokłóciłem się przed wyjazdem z rodzicami. Ale teraz rozumiem, co można czuć, gdy masz świadomość, że możesz już nigdy nie zobaczyć swojej rodziny.

Nie Pozwolę Wam Umrzeć | Eddsworld AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz