-4- Edd -4-

83 11 0
                                    

Patrzyliśmy po sobie niezręcznie. A przynajmniej dla mnie to było niezręczne, bo dla niego chyba odrobinę satysfakcjonujące. Jedyną rzeczą która mogła mnie stąd wyrwać to był kot na moich kolanach, ciemnoszary, bez łapki i ze ślepym kotem, mruczący słodko. Ale nie wystarczał.

Przez moment zapadałem się w jego jednym bursztynowym, błyszczącym pomarańczowym kolorem oku, tym, w którym kiedyś czułem się tak bezpiecznie, a które kiedyś mnie zdradziło. W tym oku, które nieustannie skakało na skali przyjaźni i nienawiści. Wcześniej, już tak dawno, patrzyło na mnie z ufnością, potem z niepewnością, złością, prośbą, bólem, a potem tak znienawidzonym przeze mnie poczuciem winy. I na samym końcu niczym.

Po prostu niczym...

Odwróciłem wzrok za okno, na mijany ciemny las i rozgwieżdżone niebo. Kątem oka zobaczyłem jeszcze jak uśmiecha się ponuro pod nosem i kiwa głową.

Słyszałem ciężki oddech śpiącej trójki ludzi. Jeden głęboki, spokojny, dwa płytsze. Wszyscy śpią, tylko ja nie potrafię zmrużyć oka, a Tord prowadzi. I jestem skazany na prawie jakby przebywanie samemu w jego towarzystwie, bez nikogo, kto mógłby rozładować atmosferę. Mogłoby to być naprawdę wszystko, naprawdę. Uwaga Marie albo komentarz Guru. Nawet te otwarte, uważne, brązowe oczy Thomasa.

Ale nie. Jesteśmy sami. Sam na sam.

Kiedyś bym się cieszył. Rozmawialibyśmy przyciszonymi głosami całą drogę, patrzyli po sobie wymownie. A teraz czuję się jak jego kolejna ofiara.

Może wczuwa się w rolę którą jedzie właśnie przybrać już na stałe.

Skrzywiłem się.

Zastanawiam się, czy nie popełniłem błędu idąc za nim.

Spoliczkowałem się wewnętrznie i prawie zapłakałem. To właśnie takie myślenie sprawiło, że jesteśmy podzieleni. Przeze mnie jesteśmy podzieleni i to nie jest w żadnym stopniu jego wina. Nawet w najmniejszym.

Za oknem gwiazdy świeciły jasno, pokazując, jak wspaniale wyląda świat bez ludzi i świateł. Ale poza tym, że są jasne jak nigdy... Nie zmieniło się w nich nic od czasów gdy jako jeszcze dzieciaki leżeliśmy na trawie i w nie patrzyliśmy. Dokładnie te same układy, te same gwiazdozbiory, to samo ułożenie. Nic się nie zmieniło.

Nic się nie zmienia.

Przesunąłem dłonią po miękkim futrze śpiącej Ringo.

- Kiedyś mi wybaczysz? - zapytałem, a przynajmniej myślałem, że zapytałem, bo on nie odpowiedział, nawet nie zareagował. Po prostu patrzył na drogę, oświetloną dwoma snopami światła. Oczywiście, że nie zapytałem naprawdę, tylko w głowie, w myślach. Nie stać by mnie było na zapytanie się o to prosto w jego twarz, bursztynowe oczy.

Jechaliśmy dalej, czułem każdy kamień i każdy wybój na drodze. W środku nie mieliśmy żadnego światła, ale wcale mi to nie przeszkadzało. Wystarczały mi trzy ciężke, śpiące oddechy i zarysy ich sylwetek.

Ludzie są tacy bezbronni gdy śpią.

Chciałem się go spytać o tak wiele rzeczy. Czemu jest tym kim jest, czemu zdecydował się wrócić, co ma zamiar zrobić jak już dojedziemy do Oslo, czy zmieni się bardzo? Czy odepchnie mnie i zajmie się w całości wojskiem? Zapomni o mnie? Poleci gdzieś i nie wróci?

Westchnąłem pod nosem. I tak nie odważę się go spytać.

Chociaż chciałbym.

A gwiazdy świeciły nadal tak samo.

Nie Pozwolę Wam Umrzeć | Eddsworld AUOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz