Cześć zdecydowałem się na utworzenie nowej opowieści opierającej się na inspiracji, którą podsunął mi sam Ashley Purdy. Będzie to zupełnie nowe spojrzenie na członków BVB oraz ich relacji. Zatem zapraszam do lektury.
Obóz banitów
Nie wiem jak to wszystko się zaczęło i co sprawiło, że się zbuntowałem, a za mną poszły dwie chorągwie, którymi dowodziłem. Odwróciłem się od tego, któremu służyłem i poszedłem w swoją stronę. Jednak powodu, dla którego to zrobiłem nie pamiętam. Jestem jednak pewny jednego, to nie był błąd. To co zmusiło mnie do buntu było zbyt ważne, by przejść nad tym do porządku dziennego. Lecz teraz gdy siedziałem w jednym z namiotów na obrzeżach pola bitwy zastanawiałem się czy naprawdę wyślą przeciwko mnie tych, których nazywałem kiedyś braćmi. Czy bałem się tego starcia... Nie wiedziałem. Nie chciałem walczyć przeciwko nim. Wiedziałem, że ich ludzie są tak dobrze wyszkoleni jak moi jak nawet nie lepiej. Nie miałem pojęcia czy po moim odejściu nie pozmieniali formacji taktycznych, które znałem. Siedziałem przed wielką mapą z planami ustawienia poszczególnych kopii. Nie byłem może najlepszym strategiem ale miałem wśród swoich ludzi nieocenionych pomocników, którzy ustawili swoje oddziały i potwierdzili gotowość do walki. Patrzyłem na to wszystko i byłem sceptyczny. Cały czas biłem się z myślami czy na pewno dobrze robimy. Jednak zawsze wtedy odzywał się natrętny głosik w mojej głowie. Co z ciebie za buntownik, wyjęty spod prawa wojownik? Przecież właśnie tego chciałeś. Pokazać innym, że jesteś coś więcej wart niż sądzili. Czy byłem na niego wściekły, nie miałem pojęcia. Ważne było to, że następnego dnia miałem stanąć na polu walki przed byłymi przyjaciółmi i poprowadzić moich ludzi do walki na śmierć i życie.
W tym samym czasie po drugiej stronie rozległej łąki.
- Jak on śmiał wyzwać nas na bitwę. Przecież wie, że ze swoim wojskiem nie ma najmniejszych szans. Zginie po pierwszym naszym ataku. - powiedział jeden z dowódców stojących za stołem z rozplanowaniem ustawienia wszystkich żołnierzy. Patrzył na pole walki i zastanawiał się gdzie stanie jego były przyjaciel. Ale w końcu sam tego chciał. Nikt nie kazał mu występować zbrojnie wobec ich władcy. Mężczyzna wiedział tylko tyle, że władca uznał go wrogiem królestwa i wygnał go z zamku, ale nie rozumiał co pchnęło Ashley'a do tego, aby wyzwać swoich braci na pojedynek. Przecież jego wynik był przesądzony. Jednak stało się to prawdą i król wysłał ich na miejsce bitwy.
- Nie wiem co kierowało naszym przyjacielem ale widocznie ma ważne powody. - stwierdził najrozsądniejszy z nich wszystkich. Był pewny, że do bitwy nie dojdzie. Nie chciał, by rodziny walczyły przeciwko sobie. W końcu wiele z tych co teraz czekało na bitwę miało bliskich wśród wygnańców. Lecz rozkaz był dla nich ważniejszy niż wszystko inne. Nawet więzy rodzinne. Ci, którzy poszli za Ashem byli banitami, wrogami i wyjętymi spod prawa robakami, które należało zdeptać. Jinxx o tym doskonale wiedział ale on nie chciał przelewać krwi tych, którzy stali na przeciwko nich i jutro mieli się zetrzeć w boju.
- Widocznie miał jakiś powód, by nas znienawidzić. Nie zamierzam mu odpuścić. Jeśli będę musiał go zranić lub zabić zrobię to, by, ci którzy zostali wreszcie zaakceptowali moje zwierzchnictwo. - rzucił najnowszy dowódca, który był z nimi od momentu odejścia Devianta. Pozostała trójka doskonale pamiętała, jak ranny Purdy opuszczał zamek konno ze swoimi chorągwiami. Wszyscy widzieli jak bardzo miał zaciętą minę gdy siedział w siodle. Owszem pamiętali jak poprzedniego dnia skórę na plecach banity chłostał bicz, a Ash nie wydał z siebie żadnego dźwięku. Po prostu zaciskał mocniej zęby i dawał katowi kaleczyć się jeszcze dotkliwiej. I dopiero gdy po północy skończyło się wymierzanie kary buntownikowi jeden z jego byłych przyjaciół mógł go wyprowadzić spod pręgierza i zaprowadzić do medyka. Oczywiście uczynił to wbrew woli króla i tak, by nikt o tym nie wiedział. Dopiero gdy następnego dnia dwa tysiące zbrojnych opuszczało zamek wszyscy mogli zobaczyć skrzepłą kałużę krwi w miejscu kaźni i rycerza, który sprzeciwił się monarsze słaniającego się w siodle jednak dumie opuszczającego zamek.
- Nie pozwolę ci na to. Jego śmierć to ostateczność. - warknął najbardziej porywczy z mężczyzn. - On walczy o to w co wierzy. Może uda się nam przemówić mu do rozsądku. - rzekł cały czas podniesionym głosem. Nie chciał widzieć jak ten, który kiedyś uratował mu życie ginie na polu walki. Nikt z nich nie chciał ale taki właśnie mieli rozkaz. Zabić, zniszczyć, zetrzeć z powierzchni ziemi. I żaden z nich nie chciał się do tego przyczynić oprócz młodego i niedoświadczonego jeszcze dowódcy. On zrobiłby wszystko dla swojego władcy. A przynajmniej tak mu się wówczas wydawało.Obóz banitów.
- Panie, powinieneś się położyć. Twoje rany się jeszcze nie zabliźniły. Powinieneś jak najwięcej odpoczywać. Jutro musisz stanąć do walki. Proszę posłuchaj mojej rady. - powiedział młody mężczyzna i spojrzał na twarz dowódcy pochylonego nad mapami. Ash niechętnie uniósł głowę i spojrzał w stronę swojego medyka. Nie wiedział co powinien powiedzieć. Ale rzeczywiście czuł się senny i obolały. Bez słowa wstał i wolnym krokiem udał się w stronę swojego posłania. Po czym położył się na brzuchu i momentalnie zasnął. Medyk podszedł do niego, zmienił mu opatrunki na najbardziej rozległych zranieniach i wyszedł polecając dwóm strażnikom, by pilnowali namiotu i nie budzili dowódcy bez potrzeby.
Szczęk broni, kwiki koni i tęten ich kopyt. Wiatr wiejący w twarz i rozwiane włosy ukryte w większości pod hełmem chroniącym głowę. Jechał na swoim ukochanym rumaku unikając ciosów mieczy wojowników dowodzonych przez swoich byłych przyjaciół. Nagle poczuł ból i miecz wypadł mu z dłoni. Jednak nie zaprzestał szarży. Dalej nacierał na oddziały wroga wyciągając łuk, który miał przytroczony do siodła. Napiął cięciwę i wystrzelił. Jedną... drugą... trzecią... czwartą strzałę, a potem....
Obudził się zlany potem w rozkopanym łóżku. Przy nim siedział jeden z dowodzących kopiami.
- Panie, już czas. - powiedział i wyszedł. Ashley przywdział na siebie zbroję zrobioną z czarnego metalu z wyrytym na niej herbem białą tarczą z dwoma literami w środku. Był gotów. Wiedział, że może nie przeżyć dzisiejszego dnia. Jednak to co chciał zrobić było jedynym wyjściem jakie miał. Musiał stanąć do walki za to w co wierzył.
