Nowy początek, nowe wyzwania

28 1 5
                                    

Witam. Oto kolejny rozdział opowieści, która jak to jedna osóbka napisała poprawia jej humor. Mam nadzieję, że i ten rozdział będzie miał taką moc. Zapraszam do czytania i komentowania. A także jeśli ktoś z was będzie miał jakieś pomysły jak można nazwać wroga Zakonu Białego Feniksa będę czekać na wasze propozycje. Miłej lektury.

Pole bitwy

Lonny w pełnym galopie pognał za jak mu się wydawało rannym Deviantem jednak nie mógł go dopędzić. Koń Purdy'ego był szybszy. Gdy Eagleton był już bliski do pojmania zbiega i wroga korony, on nagle zniknął w oślepiającym błysku światła, które na chwilę oślepiło jadącego za półprzytomnym rycerzem młodego dowódcę i poparzyło mu rękę, którą zasłonił oczy. Dopiero po jakimś czasie Lonny zauważył, że jedzie na oślep na chorągwię Jinnxa. Zatrzymał gwałtownie swojego konia by nie zderzyć się ze starszym kolegą i spojrzał na Fergusona.
- Dorwałeś go? Wiem, że jechał w twoją stronę. - powiedział nie ufając do końca Jeremy'emu. Nie wiedział co prawda, który z obecnych na placu boju dowódców doprowadził pół przytomnego i mocno poranionego Devianta dm medyka ale podejrzewał dwóch z czterech nowych kolegów. Oczywiście król i jego małżonka byli poza podejrzeniem młodego dowódcy gdyż to właśnie oni zaoferowali mu nowe stanowisko. Więc oni na pewno nie pomagaliby zdrajcy i renegatowi. Jinnx spojrzał na Loony'ego jakby ten urwał się z choinki albo innego o wiele wyższego drzewa.
- Nie wiem o czym ty mówisz. Nie widziałem Purdy'ego. Przyciągnęła mnie tu energia tego znaku. On był niesamowicie potężny. - powiedział spokojnie Mistyk jakby tłumaczył coś niesfornemu dzieciakowi. Eagelyon spojrzał na niego jakby właśnie został śmiertelnie obrażony i zawrócił konia w poszukiwaniu tego zdrajcy i tchórza jednocześnie lecz choć objechał cały plac bitwy, oraz miejsce gdzie stał obóz Ashley'a nic nie znalazł. Zaklął pod nosem i zawrócił konia.Jechał ze spuszczoną głową i dopiero gdy dotarł do namiotu dowódców wojsk króla zauważył, że został ranny.
- Jak to zniknął? Chcesz powiedzieć, że rozpłynął się w powietrzu? A może ty mu w tym pomogłeś, przecież znasz się na Magii. - wrzeszczał Andy patrząc na Jinnxa i pozostałych dowódców. Jego niebieskie oczy wyrażały wściekłość. Wszyscy wiedzieli, że z rozgniewanym Biersackiem nie należy zaczynac. Doskonale pamiętali kłótnię jaka wywiązała się między władcą, a Comą gdy Chris próbował jakoś wpłynąć na króla, by ten nie skazywał Devianta na wygnanie. Lonny obserwował miotającego się Andy'ego i czekał na to aż władcy najzwyczajniej przejdzie. Jednak nie było mu dane doczekać przerwy w wybuchu zwierzchnika.
- A ty co tak stoisz jak słup soli? Miałeś go na wyciągnięcie ręki i co? - wrzasnął Biersack. Oczywiście od razu spojrzał na młodzika i czekał na jego odpowiedź. Eagelton nie wiedział co zrobić. Nie chciał jeszcze bardziej rozgniewać władcy, ale wiedział, że lepiej powiedzieć mu prawdę.
- Panie, ten zdrajca był ode mnie szybszy, ale chyba go zraniłem. Widziałem parę kropel krwi gdy jechałem za jego koniem, które spływały z jego ręki. - powiedział Lonny i spojrzał na Andy'ego. Biersack zatrzymał się w połowie drogi i spojrzał na młodego dowódcę.

- No to już wiemy, że nie mógł uciec daleko. Macie go znaleźć i zabić. Nie obchodzi mnie jak to zrobicie. A teraz zbierajcie się. Wracamy do zamku. Natychmiast. - wrzasnął władca i podszedł do najmłodszego dowódcy. Spojrzał na jego rękę i lekko się uśmiechnął. - A ciebie zabieram do mojego medyka. Ktoś musi zająć się tym oparzeniem. - dodał i poprowadził Eageltona za sobą. Jinxx, Jake i CC spojrzeli po sobie i nic nie powiedzieli jednak byli szczęśliwi, że ich przyjaciel i były towarzysz broni umknął i tym razem śmierci.

Komnata w nieznanym Zamku, lokalizacja nieznana

Leżałem na łóżku w nieznanym mi pokoju i czułem jak coś mnie bardzo boli. Byłem zmęczony i jeszcze nie miałem siły by otworzyć oczy. Słyszałem jakieś nieznane głosy. Jednak przez nie przebijał się jeden, który był mi znany. Nie wiedziałem gdzie jestem, ani co się ze mną dzieje. Jedyna rzecz jaką pamiętałem to uderzenie o twardą powierzchnię i okropny ból jaki temu towarzyszył.
- Wiem, że to pytanie może być dziwne ale minęło już tyle dni, a on dalej się nie budzi. Powiedzcie mi, czy on jeszcze kiedyś otworzy oczy. Wszyscy się o niego martwią. Ja już nie wiem co mam mówić naszym ludziom, by ich uspokoić. - powiedział medyk, który od początku pobytu w Zamku zajmował się nieprzytomnym dowódcą. Wiedział ile Ashley musiał włożyć siły w to, by wziąć udział w czymś, czego sam był powodem. On jedyny się orientował w tym, że Purdy choć nikomu nic nie mówił cierpiał. Owszem, mężczyzna zajmujący się Deviantem dziękował w duchu nieznanym mu ludziom za ratunek ale podejrzewał, że jeśli jego dowódca się wybudzi będą musieli opuścić gościnne mury i dalej tułać się oraz ukrywać w lasach, by ich nie znaleziono. Owszem Ashley usłyszał to co zostało powiedziane i od razu chciał wstać ale nie miał na to siły. Szarpnął się tylko i wtedy usłyszał krzyk jakiejś kobiety.
- Budzi się. - jednak, gdy otworzył oczy pochylał się nad nim mężczyzna z jego chorągwi i ktoś o kim myślał, że został stracony na zawsze.

- Ty nie żyjesz. - powiedziałem jeszcze pół przytomnie i spojrzałem na drugiego mężczyznę. - Czy to oznacza, że my... - zacząłem ale nie skończyłem. Medyk, który był w mojej chorągwi położył palec na ustach i pokręcił przecząco głową.
- Nie Panie, zostaliśmy uratowani co prawda w niezrozumiały dla mnie sposób, ale żyjemy. Wszyscy, którzy z nami walczyli są tutaj z nami. - powiedział mężczyzna i położył rękę na czole Devianta. Uspokoiłem się ale dalej nie wiedziałem o co w tym wszystkim chodzi. Widziałem stojącego koło mnie Chestera Benningtona uśmiechającego się do mnie, a po drugiej stronie łóżka mojego medyka.
- Gdzie ja jestem? - wychrypiałem i dopiero teraz poczułem jak mocno jestem spragniony. Zaraz też pojawiła się koło mnie jakaś młoda dziewczyna z kubkiem czystej wody. Pomogła mi się napić i postawiła na stoliku stojącym przy moim łóżku.
- Ty i twoi ludzie jesteście bezpieczni, a pogłoski o mojej śmierci jak widzisz są lekko przesadzone. Żyję i mam się dobrze. Co prawda nie mogę się pokazywać z chłopakami z Linkin Park. - powiedział cały czas się uśmiechając - A jesteś w moim zamku. Wiem ciężko to wyjaśnić ale jest to miejsce gdzie cenimy sobie kreatywność i nie zmuszamy nikogo do podążania jedyną i jak to mówią niektórzy najlepszą ścieżką. Twoje poglądy są zbieżne z naszymi i dlatego znalazłeś się w tym miejscu. Inaczej pewnie trafiłbyś do lochu. - dodał Bennington i podszedł do kołdry odchylając lekko jej koniec. - Teraz musisz odpoczywać i dochodzić do siebie. Za parę dni staniesz się pełnoprawnym członkiem Zakonu Białego Feniksa. On cię wybrał więc ja ciebie przyjmuję z otwartymi rękami razem z twoimi ludźmi. - rzekł kończąc i zaczął przyglądać się moim ranom. Nie wiedziałem ile trwało zmienianie opatrunków ani też doglądanie moich ran, gdyż po pierwszej fali ból zasnąłem. Chester wiedział, że w wodzie były umieszczone zioła, które powodowały senność. Podejrzewał też, że młody mężczyzna leżący na łóżku musiał wiele przejść zresztą już sama opowieść medyka z chorągwi uratowanego rycerza napawała go niepokojem.  Wiedział, że zmienianie poglądów i narzucanie ich innym zaczynało przejmować władzę nad umysłami młodych, zdolnych i ambitnych ludzi. Nie wiedział tylko jak to zatrzymać. W końcu jego Zakon miał stać na straży ładu i porządku ale nikt im nie powiedział jak to zrobić. Owszem miał już kilka chorągwi osób, które myślały podobnie jak on, i wybranych przez patrona zakonu ale nie zostało powiedziane Chesterowi jak ma walczyć z wrogiem, który jest podstępny i jeszcze nie ujawnił swojej prawdziwej twarzy.

Zakon Białego FeniksaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz