Organizacja dla opornych

54 5 3
                                    

Nowy rok, nowa ja. Nowe postanowienia, o których niebawem zapomnę. Nowe nawyki, których nie utrzymam nawet dwa tygodnie. Nowy system nauki, który i tak przegra z Netflixem, tudzież książką lub Instagramem. Nie łudźmy się – bez organizacji tego wszystkiego nie da się zrobić.

Zapytacie jednak „kurcze, Marysia, ale co jak jestem leniwą bułką i nie mam pojęcia jak się do tego zabrać?".
Dobrze trafiliście, bo ja też jestem leniwą bułką i najchętniej, zamiast cokolwiek robić urządziłabym sobie spanko. Ale jestem w takiej sytuacji, że albo wszystko zorganizuję, albo zwariuję, a zaraz po mnie cała moja klasa.
Cofnijmy się jednak do mojej trzeciej gimnazjum, kiedy zaczęłam bawić się w jakieś minimalne planowanie. Wtedy robiłam to tylko dla siebie, nie przymuszał mnie do tego system internackiego życia. No i jak to tego doszłam?

Po pierwsze motywacja.

Bez tego w ogóle się za to nie zabierajcie. Nie warto.
Polecam Wam najpierw usiąść i przemyśleć, po co to robicie. Dlaczego chcecie mieć jakoś sensownie ułożony czas? Czy chcecie poprawić oceny? Mieć więcej czasu dla siebie? Bardziej się wysypiać? Zaimponować crushowi swoją przemianą w motyla?
Cokolwiek by to nie było, lepsze to niż robienie rzeczy „bo tak". U mnie to była chęć dostania się do konkretnej szkoły, do któremu musiałam mieć średnią w okolicy pięciu i zaliczyć egzaminy wstępne z matematyki i języka. I dostałam się, ale tylko dzięki temu, że w porę poprzestawiałam moje zadania tak, by zmieściły się do szuflady zwanej czasem.

Dwa: metody organizacji.

Pierwsza, najbardziej instagramowa: bullet journal. Miałam do niego kilka podejść i dopiero gdy postawiłam na prostą, użytkową formę, to jestem w stanie go prowadzić. Kiedy narzuciłam sobie ozdobne nagłówki, handlettering i całą masę innych ozdobników musiałam poświęcić temu wszystkiego zbyt dużo czasu.

Ale bullet journal nie jest dla każdego. Nie każdy będzie chciał się nabrać w ręcznym prowadzeniu kalendarza. Tu z pomocą przychodzą gotowe planery, kalendarze.
Myślę, że nie muszę tłumaczyć ich działania, powiem więc tylko o jednej rzeczy.
Warto wprowadzić kod kolorystyczny, oddzielny kolor poświęcić na spotkania, oddzielny na szkołę, zajęcia dodatkowe, czy, dajmy na to, lekarza, czy kosmetyczkę. Dlaczego? Ano dlatego, że kiedy zobaczycie w okienku na dany dzień siedem rzeczy, a nie pamiętacie, co miało się wtedy dziać, to po spojrzeniu okaże się, że to nie sprawdziany, a wyjście z przyjaciółmi i przypominajka o kupieniu chleba.

Luźne to-do listy. Moja relacja z nimi to love-hate. Dlaczego? Dlatego, że z jednej strony bardzo ułatwiają, a z drugiej trudno jest mi się przekonać, że coś, co jest tylko małą karteczką, ma wpływ na mnie i mój czas. Ale i ten argument przegrywa z satysfakcją zaznaczania kolejnych wykonanych zadań.
Obsługa tych list jest prosta jak zabranie dziecka lizaka (ale moralnie znacznie lepsza, chyba że to Wasze dziecko, a lizaka dała mu babcia mimo usilnego tłumaczenia, że dzieciak zjadł już pół kilo krówek). Co? Nieważne. Wróćmy do list. Po prostu, na kawałku papieru piszecie sobie rzeczy do zrobienia, a po wykonaniu je wykresie. Nietrudne do zrobienia.

Po trzecie: powodzenia.

Nie zniechęcajcie się upadkami, tylko zaciśnijcie zęby i brnijcie w to dalej. Mimo początkowych trudności to jest serio łatwe, kiedy już się.przyzwyczaicie. Warto też pamiętać, że wprowadzenie nawyku trwa około 30 dni, więc przez ten okres trzeba się mocniej pilnować, ale potem pomału wchodzi to w krew i wraz z upływem czasu nawet o tym nie myślimy.

Życzę Wam powodzenia i liczę, że jakoś Wam pomogłam.

Do zobaczenia
bezbarwnosc-


"Gołębnik" - Styczeń '20Where stories live. Discover now