one republic - counting stars
Geniusze istnieli zawsze.
I choć tyle osób utożsamiało geniuszy z elegancją i nieskazitelnością, chaosem całego wszechświata posegregowanym w odpowiednio dobrane przegródki, z wytyczaniem nowych ścieżek i rysowaniem białych linii, za którymi mogli iść inni, nieszablonowością myślenia i bycia pewnego rodzaju niepojętą abstrakcją, tak naprawdę do aniołów i kryształowych ludzi było im daleko. Część kryształu należałoby zastąpić węglem lub zwykłym kamieniem, wyrwać je z diademów, bo nikt, kto nosi koronę, nie przychodzi w imię pokoju.
Mogli składać się z soli, szkła i gwiezdnego pyłu, gorącej, białej lawy płynącej w żyłach i naszpikowanej używkami, kwasów i żrących substancji, każdego i żadnego pierwiastka, malowideł, metali zostawiających posmak po zetknięciu ze skórą. Sprzedawali swoje życie marzeniom, nierzadko obłąkańczym, budowanym powoli z ciał i kości, swoim szaleństwom, roztapiając czas, bo nagle nic już nie miało znaczenia, pociągali za sznurki jakby grali na skrzypcach, każdy sznurek — inna nuta, nic, ledwo zrozumiesz sekwencję, symfonia się zmienia, to chore, tak, to szalone, obłąkane, nie rozumiesz tej muzyki, ale do niej nieświadomie tańczysz, boisz się spaść z linii i zostać znów rozdartym przez szybko pomykający smyczek, boisz się odciąć sznurki z nadgarstków i kostek, bo tak dobrze jest mieć kogoś, kto jest winny, kto trzyma szklany świat w dłoniach i łapie wszystkie kawałki, które odpadną, gdy się obtłucze sferę; być może je przykleja, ale inaczej, ale nie wiesz o tym, wiesz, że oni mają kontrolę i to jest dobre, bo wolisz polegać na nich, na tych, którzy są tak pięknie obcy i znajomi jednocześnie, a którzy mimo ziemskiego pochodzenia mogą uchodzić za aroganckich bogów.
Od geniusza niedaleko było do psychopaty, a może to ten sam tytuł? Dwa, bardzo podobne? Pokrywające się, przenikające, rozszalałe? Nie wiedział, nie wiedział, zgłębianie ludzkiej natury, choć wiedział o niej wiele, nie interesowała go, nie chciał rozkładać siebie na czynniki pierwsze, uznać się za równie banalnego i nieskomplikowanego jak reszta ludzi określanych przez Mycrofta złotymi rybkami.
Sam Mycroft, geniusz na miarę epoki i mężczyzna, do którego palców były uwiązane cienkie sznurki władzy, miał własny słaby punkt subtelnie, acz skutecznie strzeżony.
✦
Posiadłość Mycrofta Holmesa mieściła się na obrzeżach Londynu, jednak mimo całej swej urody i funkcjonalności właściciel rzadko w niej bywał, zajęty pracą, najczęściej na tyle delikatnymi lub tajnymi aspektami, że nie wynosił danych dokumentów z gabinetu. Kierowanie niemal całym krajem za pomocą wprawnie uwiązanych sznurków do nadgarstków odpowiednich osób, łączenie roli polityka z rolą starszego brata i partnera było bardziej męczące, niż sądził.
Biały kołnierz koszuli bycie eleganckim zwieńczeniem przeradzał w utrapienie, drapiąc szyję, a Mycroft nie marzył o niczym innym, niż kilku godzinach snu, może w towarzystwie, jeśli nie wymagał zbyt wiele, kieliszku dobrego wina i odrobinie spokoju.
CZYTASZ
HOLD ME DEARLY. mystrade
Fanfictionbrytyjski rząd z obsesją na punkcie parasolek oraz zabiegany pan inspektor.