Prolog

63 11 6
                                    

Rano jak zwykle obudził mnie budzik. Wyłączyłem go i pół przytomnie rozejrzałem się dookoła. Sam nie wiem, po co nastawiłem go na 6, skoro w weekendy pobudka jest o 8:30.

Wstałem, podszedłem do okna i rozsłoniłem zasłony. Moim oczom ukazał się piękny wschód słońca i różowawe niebo. Już wiem, po co tak wcześnie wstałem... Uśmiechnąłem się i usiadłem na parapecie, patrząc na dziedziniec sierocińca.

Mieszkam tu już od dziewięciu lat, a trafiłem gdy miałem siedem... Westchnąłem cicho i zszedłem z parapetu. Uchyliłem okno, aby trochę wywietrzyć i usiadłem przy biurku. Wyjąłem szkicownik, który dostałem na ostatnie urodziny i zacząłem rysować. To właśnie drugi powód dla którego wstaję wcześnie. Tylko rano mam czas dla siebie, bo wieczorem jestem już zbyt zmęczony na cokolwiek.

Po jakimś czasie zadzwonił mój drugi budzik. Jest 8:25... Zaraz będzie łaziła opiekunka i nas budziła...  Schowałem wszystkie rzeczy i jak gdyby nigdy nic położyłem się w łóżku i przykryłem kołdrą, udając, że śpię.

Rzeczywiście chwilę później przyszła opiekunka.
- Joshua, pobudka! - powiedziała, zaglądając do mojego pokoju i podłoża dalej.

Joshua... Jak ja nienawidzę tego imienia. Moi rodzice nie byli z Polski i najwyraźniej postanowili mi wybrać "oryginalne" imię, które tak naprawdę jest okropne...

Westchnąłem i zacząłem się ubierać. Kiedy podszedłem do dużego lustra, moim oczom ukazał się niski, drobny, ciemnooki blondyn, z grzywką opadającą na oczy. Założyłem szare jeansy i fiołkową, puchatą bluzę z kapturem. Poprawiłem włosy i ruszyłem na śniadanie.

Kiedy wszedłem do stołówki, usiadłem na swoim miejscu, na końcu stołu. Zazwyczaj wolę przebywać sam... Gdy wszyscy zjedli, opiekunka stanęła na środku.

- Nie wychodźcie jeszcze - powiedziała, skupiając na sobie wzrok wszystkich zgromadzonych. - Ma dzisiaj przyjechać małżeństwo, które chce zaadoptować dziecko. Powiedzieli, że nieważna jest płeć ani wiek. Mają już dwójkę synów w wieku siedemnastu lat.

No to fajnie... Mogę już iść, bo i tak mnie nie wezmą. Przynajmniej ktoś inny będzie miał dom... Westchnąłem, a po chwili do sali weszła kobieta średniego wzrostu o ciemnoblond włosach, wysoki, czarnowłosy mężczyzna i dwóch wysokich chłopaków, na oko starszych trochę ode mnie, jeden o prawie czarnych włosach, drugi o odrobinę jaśniejszych.

- No więc to jest pani Joanna, jej mąż Ryszard i jej synowie; Edgar i Aleksander - po kolei wskazała każdego z osobna. Czyli Edgar to jest ten z ciemniejszymi...

Obydwaj są przystojni, ale Aleksander bardziej. W pewnym momencie nasze spojrzenia się spotkały, i momentalnie się zarumieniłem, więc schowałem twarz w dłoniach, aby nie było tego widać. Jakie on ma piękne, głębokie, zielone oczy...

Ich rodzice zaczęli rozmawiać z opiekunką, a Edgar podszedł do jakiejś typiary. Nie lubię jej, bo jest okropnie arogancka i wiecznie wytapetowana, więc nie tęskniłbym za nią, gdyby ją zabrali.

Rozejrzałem się po stołówce w poszukiwaniu drugiego z braci, gdy nagle ktoś delikatnie szturchnął mnie w ramię, przez co aż podskoczyłem, zaskoczony.

- Spokojnie - usłyszałem nad sobą, cichy, ciepły i melodyjny śmiech, a gdy się odwróciłem, zobaczyłem stojącą za mną zgubę. Znaczy, nie, nie zgubę, bo ja go wcale nie szukałem...

- Jak się nazywasz? - spytał, przyglądając się mi tymi swoimi cudnymi oczyma.
- Ja jestem Joshua... - mruknąłem. Jezu, to imię jest straszne...
- Ładnie - uśmiechnął się przyjaźnie.
- Wolne? - spytał, wskazując na krzesło znajdujące się obok mnie.
- Tak - pokiwałem twierdząco, a on na nim usiadł.

Pomóż mi, braciszkuOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz