*Pov. Rozalia*
Zawsze byłam bardzo odważna, pewna siebie i wyjątkowo silna jak na zwykłą dziewczynę. Już od jakiegoś czasu chciałam wstąpić do harcerstwa, a przede wszystkim brać udział w akcjach mało sabotażowych, walczyć za ojczyznę. Nie było to jednak takie proste jakie mogłoby się wydawać. Mimo ogromnych chęci, motywacji, odwagi, siły i umiejętności posługiwania się bronią dołączenie do harcerstwa było piekielnie trudne gdy było się dziewczyną. Bo przecież " wojna jest dla mężczyzn nie dla kobiet !", za każdym razem gdy usłyszałam z ust harcerza takie słowa miałam ochotę rzucić w niego najbliższą rzeczą jaka się obok mnie znajdowała. Nie istotne czy był to but czy szklana ozdoba. A znając mnie i moje możliwości mogłoby to się źle skończyć dla ofiary mojego rzutu.
Gdy kolejny raz usłyszałam te słowa przychodząc na pierwszą zbiórkę do jakiegoś harcerstwa wzięłam do ręki książkę leżącą na stoliku obok mnie i cisnęłam nią w harcerza, po czym wyszłam trzaskając drzwiami. "Może jednak tym razem była to moja wina ? może nie powinnam tak agresywnie reagować ?" takie myśli kłębiły się w mojej głowie przez najbliższe parę godzin. Miałam jednak dość wyczekiwania aż ktoś łaskawie mnie przyjmie i tym razem postanowiłam zacząć działać sama. "Do niczego nie jest mi potrzebne harcerstwo skoro mogę wszystko organizować sama" uśmiechnęłam się do siebie i od tego momentu zaczęłam sama organizować akcję mające na celu utrudniać Niemcom życie. Nie były to może bardzo znaczące akcje jednak samo wywieszenie karteczek z ośmieszającym szkopy hasłem było niezwykle dla mnie satysfakcjonujące.
1940, marzec
Gdy tylko się obudziłam spojrzałam na zegarek. Dochodziła godzina siódma. Postanowiłam nie zwlekać z moimi dzisiejszymi planami i od razu zabrać się do roboty. Nie przebierając się nawet z piżamy zjadłam śniadanie, wykonałam podstawowe poranne czynności po czym siadłam przy nie wielkim, drewnianym stoliku i zaczęłam na małych karteczkach wypisywać hasła mające na celu ośmieszyć Niemców i wywołać uśmiech na przechodzących obok Polaków. To było moje dzisiejsze zadanie. Rozwieszanie karteczek. Mogłoby się wydać to zadanie błachostką do puki nie uświadamiało sobie faktu, że w każdej chwili można trafić na łapankę albo na szkopa z bronią. Ja mimo tego wszystkiego nie umiałam usiedzieć w miejscu nie robiąc nic dla ojczyzny, dla Polaków w tych trudnych czasach i za każdym razem podejmowałam ryzyko.
Dzięki temu, że dzień wcześniej zabrałam się do tworzenia karteczek, dzisiaj poszło mi to dość sprawnie i po godzinie pracy miałam ich razem około czterdziestu.
- przynajmniej na dzisiaj powinno wystarczyć - pomyślałam i z uśmiechem na twarzy podeszłam do szafy by się w coś ubrać.
Koniec końców wybrałam popielate spodnie i luźny, biały sweterek a włosy spięłam w kucyk. Faktem było, że chodząc po ulicy ludzie różnie spoglądali na mnie widząc kobietę w czymś innym niż sukienka czy spódniczka. Ja jednak nie zamierzałam się tym przejmować. Tym bardziej, że sukienka nie byłaby najlepszym wyborem gdy miałam plan wybrać się na rozwieszanie karteczek, czyli tak zwaną prze zemnie "akcją".
Wychodząc z pokoju spojrzałam tylko na śpiącą jeszcze matkę i brata, który był właśnie w trakcie przygotowywania sobie śniadania. Jednak gdy tylko zmierzył mnie swoim ohydnym wzrokiem swój spuściłam i wyszłam z kuchni podążając w stronę drzwi wyjściowych. Ubrałam buty, płaszcz a do kieszeni z prędkością światła włożyłam karteczki oraz trochę taśmy tak aby Kuba się nie zorientował. W tym momencie wszedł do przedpokoju z herbatą w ręku i powiedział
- a ty gdzie się wybierasz ? - patrząc na mnie przy tym jak na swojego największego wroga
- nie twój interes - odpowiedziałam i szybko wyszłam by uniknąć dalszych pytań
CZYTASZ
STONES ~ kns
Ficción histórica(...) „I wtedy ujrzałam scenę, która była w tych czasach codziennością jednak za każdym razem tak samo mocno gdy ją widziałam łamała mi serce. Uciekający Polak przed strzelającym do niego szkopem. Nie mogłam tak po prostu stać i patrzeć najpewnie...