Rozdział I

9.4K 511 129
                                    

Peter skakał po dachach, fruwał między budynkami na swojej pajęczynie, biegał po ścianach i rzucał się w dół z wieżowców. Tylko po to, żeby poczuć wiatr na swojej twarzy. Ten cudowny skok adrenaliny, który pomimo tego, iż chłopiec robił to już od kilku lat, wciąż był taki sam. Mógł obserwować jak przechodnie zatrzymują się, by na niego spojrzeć. A na końcu, Peter znów wzbijał się w powietrze kilka metrów przed ziemią, by zagłębić się w miasto, robiąc coraz bardziej wymyślne akrobacje. 

Cały czas miał na sobie plecak z narkotykami. Miał to okropne poczucie, że wszyscy dookoła wiedzą, że on, niby "wielki bohater miasta", trzyma w torbie coś nielegalnego. Nie znosił tego. Najchętniej, zostawił by plecak w tamtej uliczce, jednak wolał nawet nie myśleć co by go spotkało, gdyby je zgubił. Jednak to mu nie przeszkadzało. Tak, bał się bólu, ale wiedział przecież, że skoro tyle razy przenosił je bez szwanku, tym razem też nic się nie stanie.

Dotarł do swojego ulubionego budynku. Był to drugi pod względem wielkości wieżowiec w tym mieście. Miał bardzo duże okna, przez które widać było nowoczesne i przestronne gabinety, więc Peter mógł łatwo wywnioskować, że jest to jakiś biurowiec. Chłopiec podszedł do krawędzi, oparł na niej nogę i wychylił się, aby spojrzeć w dół. Stąd wszystko wydawało się malutkie, jakby nieznaczące. Każdy człowiek idący w tym momencie chodnikiem sprawiał wrażenie mrówki, którą można by zdeptać. Peter pomyślał jak bardzo kruche i bezwartościowe jest jego życie. Przecież w każdej chwili mógł skoczyć. Moment zetknięcia się z ziemią trwałby ułamek sekundy, ale nawet w tak krótkim czasie Pająk straciłby życie. I... najpewniej nic by to nie zmieniło. Kompletnie nic. Nikt by się zbytnio nie przejął. W końcu kto miał to robić? Jego nieżyjący ojciec? Matka? A może najemnik, z którym mieszkał? Ha! Dobre sobie. To by oznaczało po prostu jednego bezwartościowego człowieka mniej na świecie. 

Chłopak zdjął maskę i zaczął bardzo powoli wdychać zimne, noce powietrze. Był zbyt wysoko, żeby ktoś mógł go teraz zobaczyć. Cieszyło go to. Odwrócił wzrok od pieszych i spojrzał w gwiazdy. Zastanawiał się gdzie trafił jego tata. Może teraz, kiedy Peter patrzy w niebo, jego ojciec widzi go? Brunet uśmiechnął się mimowolnie na tą myśl. Jednak uśmiech szybko zszedł z jego twarzy a oczy znów powędrowały w dół. Jeżeli on rzeczywiście tam jest i go widzi... musi być bardzo rozczarowany. Jego syn zadaje się z dilerami, mieszka na strychu baru dla najemników, a jednemu z nich pomaga w pracy. Co z tego, że nie robi tego nie z własnej woli? Gdyby nie był tak samolubny, uciekłby. Chociaż... on by go znalazł. Wszędzie by go znalazł. Mimo wszystko tam jest mu lepiej niż w domu matki narkomanki. Zdecydowanie lepiej. Tam nikt go nie... Peter potrząsnął głową na wracające wspomnienia. Odkąd w wieku jedenastu lat dostał moce i uciekł, starał się zapomnieć o tym piekle. O ciągle nowych, bardziej brutalnych chłopakach jego mamy i o niej samej. O tych wszystkich słowach, ciosach i innych krzywdach, których musiał... dość. Nie mógł tego znieść. Wracających wspomnień. Nie chciał ich. Tak bardzo ich nie chciał.

Chłopiec stanął na krawędzi i spojrzał w dół, na przejeżdżające samochody. W jego oczach zebrały się łzy. Oni wszyscy... oni byli tacy wolni. Mogli iść dokąd tylko chcą. Robić co chcą. Nie musieli kraść. Nie musieli uciekać z domu w nocy, albo chować się po kątach przed pijanym opiekunem. On... on też mógł być wolny. Wolny i szczęśliwy. Razem z tatą. Ale... nie. Peter nie był osobą, która tak po prostu by się poddała i skoczyła. On chciał walczyć. Chciał żyć. Tak bardzo chciał żyć. Z jednej prostej przyczyny. Tak, było źle. Było okropnie. Ale skacząc, bezpowrotnie zniszczył by swoją szansę na to, że kiedykolwiek może być lepiej. Dlatego poprzestał jedynie na wyobrażaniu sobie, jak cudownie byłoby skoczyć, zostawić ten cały syf za sobą i spotkać się z tatą. 

Nagle z zamyślenia wyrwał go pajęczy zmysł. Znajomy dreszczyk, ostrzegający, że ktoś się zbliża. Peter z pośpiechem założył maskę. To nie mógł być Deadpool. On siedział w barze. Nie przeszedł by po niego. Nie przyszedłby! Nie mógł! Nie mógł... prawda?

Doskonały kłamcaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz