Sam

12 0 0
                                    

   Charis z trudem zdołał spojrzeć na drżące od nadmiaru emocji dłonie. Zbrudzone ziemią place, do których przykleiły się drobinki pyłu i ziemi nie wyglądały najlepiej. Były całe czerwone. 

   Chciał je umyć. Jak najprędzej. Ale jeszcze nie potrafił tego zrobić.

   Minęły trzy godziny od utracenia anioła. Trzy piekielne godziny, podczas których potrafił jedynie siedzieć w bezruchu i tępo wpatrywać się w obolałe ręce, którymi nawet nie potrafił poruszyć. Nie zrobił także nic w kierunku zdjęcia z siebie mokrej, ciężkiej kurtki, z której woda spływała na ziemię, tworząc niewielką kałużę wokół niego. 

   Po raz pierwszy od dawna został zupełnie sam. Nikt nie mówił do niego, nie próbował nawiązać rozmowy, nie dmuchał dymem tuż obok jego twarzy, by zwrócić na siebie uwagę, nie rzucał głupimi żartami ani nie namawiał do zrobienia czegoś, co wykraczało poza jego strefę komfortu. I przez to czuł się jeszcze bardziej niekomfortowo. Bo ktoś powinien tu być i robić te wszystkie rzeczy. 

   Ostatnim razem czuł się podobnie, gdy trafił na Dół. Wtedy nie miał nikogo, musiał radzić sobie sam. Potrafił o siebie zadbać. Piął się po szczeblach drabiny, aż po latach zdołał wydostać się na powierzchnię i odżyć na nowo. Zrobił to niemal bez niczyjej pomocy, nie licząc owego dziwnego anioła. Sądził, że bez niego także by dał radę, choć to wiązałoby się z większą ilością problemów i ciągłą ucieczką, która prędzej czy później by go wykończyła. Ale sprawy miały się zupełnie inaczej — przez prawie sto lat nie musiał nigdzie się ukrywać, prowadził wygodne życie. Nikt nie mógłby narzekać na to, co Charis dane było dostać. 

   Później sytuacja się skomplikowała. 

   "Później" oznaczało rok dwa tysiące dziesiąty, gdy oboje z aniołem wybrali złą decyzję. Od tamtej chwili oboje musieli uciec do miejsca, w którym nikt nie mógł ich dosięgnąć. Byli bezpieczni. Aż do dzisiaj, dokładniej: czterech godzin przed jego przypadkowym pojawieniem się obok drzwi nieznanej mu knajpy.

   Charis nie poruszył nawet jednym mięśniem, gdy dobrze zbudowany, dwa razy większy od niego mężczyzna z brodą sięgającą do klatki piersiowej podszedł do niego i kazał się wynosić.

   — Blokujesz przejście — powtórzył brodacz, gdy jego słowa zostały zignorowane. 

   Charis nie poruszył się, skupiony na pękniętym paznokciu kciuka. Wciąż nie potrafił powstrzymać drżenia rąk. 

   — Ja… siedzę — wyszeptał, nie odwracając wzroku. Wziął głęboki oddech.

   — Siedzisz mi na przejściu — warknął mężczyzna, zaciskając zęby. Stanął szerzej, co spowodowało, że wyglądał na jeszcze większego. 

   W filmach zwykle tacy ludzie chwytają osobę, która im przeszkadza, unoszą do góry, aby nie mogła ona dostać stopami ziemi i bardzo głośno wymawiają swoje oczekiwania co do niej, często także podarowując w bonusie soczyście fioletową śliwę pod okiem. Jako że to nie był film, mężczyzna po prostu odpuścił (choć mogło to być spowodowane spojrzeniem klientów knajpy, który oznaczał mniej więcej "zrób coś, a zadzwonię na policję", ale równie dobrze brodacz mógł poczuć się nieswojo, gdy zobaczył brudne od krwi dłonie Charis. Cóż, każdy się czegoś obawia) grożąc, że jeśli wychodząc zobaczy go wciąż siedzącego na schodach, tym razem użyje siły.

   Na szczęście nie musiał tego robić, bo Charis zdecydował o przeniesieniu się w inne miejsce. Może w tamtym momencie niewiele obchodziło go, co inni o nim myślą, ale nie chciał przeżywać swojej straty w środku miasta, gdzie nie miał możliwości uspokojenia się. Tylko jedna lokalizacja mu na to pozwalała. Dom.

   Reel — anioł, który był właścicielem ogromnej posiadłości położonej przy drodze graniczącej z lasem — nie zamierzał się wysilać i nazwał ją po prostu "domem". Znajdowało się tam wszystko czego dusza zapragnie, od ogromnej kuchni zaczynając, na tarasie na dachu kończąc. Mimo to oboje użytkowali maksymalnie trzy pokoje: salon, biuro Reela i zupełnie puste pomieszczenie, w którym Charis lubił się zamykać. Tam mógł dać upust swoim emocjom, jednocześnie nie robiąc nikomu przez przypadek krzywdy. Drapał i uderzał się o ściany, krzyczał, przeklinał wszystko i wszystkich… Czasem zostawał tam nawet przez parę dni, nie czując się wystarczająco dobrze, by wyjść i skonfrontować się z aniołem. A Reel to rozumiał.

   Teraz także gdy tylko dotarł do domu, zamknął się w owym pokoju i zaczął krzyczeć, zrzucając z siebie kurtkę na podłogę.

   — Jak mogłeś mi to zrobić?! — darł się, zdzierając gardło. — Obiecałeś, że będzie inaczej, inaczej!

   Uderzył pięścią w tynk, robiąc w nim niewielką dziurę, która szybko zniknęła. Potem zrobił to ponownie, powtarzając tę czynność, aż nie stracił sił.

   — Reel… — wyszeptał ledwo, czując ucisk w gardle, jakby niewidzialna pętla zaciskała się na jego szyi. — Dlaczego?

   Uklęknął na ziemi, opuszczając bezwładnie ręce. Gdyby nie to, że jako demon nie potrafił płakać, dawno by to zrobił. I robiłby to do chwili, gdy jego umysł w końcu pozwolił mu odpocząć, a on zasnął z wycieńczenia. 

   — Po cholerę tam poszedłeś?... — wymruczał, wpatrując się z obłędem w sufit. — Przecież sam mówiłeś, że tu jesteśmy bezpieczni, że nas nie złapią. Miałeś tu zostać, ty cholerny kłamco. Obiecałeś mi to.

   

   Nie umiał tańczyć. Ile razy Reel starał się nauczyć go własnego stylu walki, którego główną cechą było poruszanie się niczym wyszkolony tancerz, Charis zawsze się poddawał. To nie leżało w jego naturze. O wiele bardziej lubił uderzać znienacka, wykorzystyjąc dezorientację innych i narobić tyle szkód, na ile było go stać. Pojawiał się jak wzniecony przez przypadek ogień na samym środku pola pełnego suchego, skoszonego siana i spalał doszczętnie wszystko wokół siebie. Ale w przeciwieństwie do dzikiego ognia wiedział, kiedy musi uciekać, by nikt nie zdołał go dosięgnąć. 

   Po kilku tygodniach spędzonych w domu zdecydował się go opuścić. Miał rok, żeby spowodować jak największe straty w Piekle i odpowiednio zwrócić na siebie uwagę Nieba. To był jedyny sposób na ostatnie spotkanie się z aniołem. Bo nie zgadzał się na zakończenie ich znajomości w sposób, w jaki ich do tego zmuszono: gdy patrzył jak Reel jest aresztowany i zabierany na Górę, świadomy, że nie jest w stanie tego powstrzymać.

   Charis zaczął polować na demony. Nie interesował go ich stopień czy rola jaką pełnili na Dole. Zwyczajnie tropił je, zwabiał w pułapkę i wykańczał. Nabierał coraz większej wprawy, aż stało się to dla niego nudną rutyną, której w żaden sposób nie zamierzał przerwać. Nie czuł się z tego dumny. Ale to była jego jedyna opcja. 

   Zniszczone, srocze skrzydło pojawiło się na jego plecach dopiero później.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 16, 2020 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Antyteza: PiekłoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz