Archipelag cz.2

830 69 13
                                    

III

Dwanaście miesięcy później...

Marike siedziała w grocie wejściowej, wpatrując się w nieruchomą taflę wody. Była w domu ojca i w domu swego brata, Loannara.

Pośrodku groty znajdował się niewielki, naturalny basen. Podwodne kanały prowadziły na otwarte morze i łączyły się z korytarzami wiodącymi do innych mieszkań.

Przebywała w Krainie Ludu Morza od dwóch miesięcy. Wciąż wszystko było tu nowe i obce. Nieznane i niezrozumiałe.

Kiedy po trwającej prawie sześć miesięcy podróży dotarli na południe, ojciec, który tak bardzo jej wyczekiwał i tęsknił, którego tak bardzo pragnęła poznać, już nie żył. Umarł na kilka tygodni przed ich powrotem. Marike przez wiele dni wypłakiwała smutek i rozczarowanie w ramionach brata.

Podczas długiej drogi do domu Loannar cierpliwie uczył ją mowy ich ludu. Teraz, będąc tutaj, mogła bez trudu rozmawiać z innymi członkami kolonii. Ale nie miała odwagi spotykać się ze spontanicznymi, śmiałymi syrenami i trytonami. Bała się i unikała kontaktów z obcymi, najczęściej pozostając w domu.

Tafla wody w basenie zmarszczyła się i po chwili wynurzyła się z niej sylwetka trytona. Dłońmi odgarnął do tyłu mokre włosy i uśmiechnął się do Marike. Podciągnął się na rękach i usiadł na brzegu basenu, czekając spokojnie, aż zaniknie ogon i pozostawi swobodne nogi. Marike podała mu płócienny ręcznik, których kilka zawsze leżało gotowych obok wejścia. Były tam też zawsze różnej wielkości, prostokątne kawałki cienkich tkanin służących jako przepaski mężczyznom i sarongi kobietom w ich lądowej postaci. Podała teraz bratu jedną z przepasek na biodra i ze wstydliwie wbitym w ziemię wzrokiem czekała, aż się ubierze.

Gdy to uczynił, zbliżył się do siostry. Mleczne, mdłe światło wydobywało się ze szczelin w ścianach groty i rozlewało się łagodnym blaskiem.

– Trzymasz się z dala od innych – powiedział z łagodnym wyrzutem. – Nie pływasz. – Wierzchem dłoni pogładził lekko policzek dziewczyny.

Marike zarumieniła się i znów spuściła wzrok. Nawet teraz, na lądzie, w ludzkiej postaci i odziana czuła się skrępowana, bo po prawdzie transparentna, delikatna jak mgiełka tkanina niewiele ukrywała.

– Bo ja... W wodzie wszyscy są tak blisko – wyszeptała z rumieńcem zażenowania na twarzy.

Loannar znów się uśmiechnął. Obszedł ją powoli dookoła, delikatnie ocierając się torsem o nagie ramię dziewczyny. Stanął za nią.

– Zawsze jesteśmy blisko, Marike. – Mocnymi, szczupłymi palcami pieścił ramiona dziewczyny. – Syreny, trytoni... Bracia i siostry też. Tacy właśnie jesteśmy, a ty... – Odgarnął na bok długie, jasne włosy i jego usta czule musnęły jej kark. – Jesteś jedną z nas. Przyzwyczaisz się i nauczysz czerpać z tego radość. Zobaczysz... – szepnął, chwytając pieszczotliwie ciepłymi, miękkimi wargami płatek ucha Marike.

Zesztywniała i napięła mięśnie. Loannar westchnął i podniósł głowę. Siostra wciąż nie potrafiła się odnaleźć w społeczności Ludu Morza, choć zdawało się, że długa droga do domu dobrze ją do tego przygotowała. Okazało się jednak, że jedyne, czego zdołał ją nauczyć to mowa. Dobre było i to. Przynajmniej mogła swobodnie porozumiewać się z innymi. Choć przy jej starannym unikaniu kontaktów z obcymi syrenami ta umiejętność zdawała się całkowicie nieprzydatna.

– Nadal się boisz. Nie powinnaś, siostrzyczko. Wiem, jesteśmy bardziej swobodni i nie tak skrępowani jak mieszkańcy lądów. Nie ograniczają nas ich konwenanse, przesądy i fałszywa moralność, ale mamy zasady i prawa. Szanujemy wolność. Zarówno syren jak trytonów. Nikt ci niczego nie narzuci wbrew twojej woli. Nikt nie uczyni niczego, czego nie będziesz pragnęła.

Słony wiatr [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz