Zmienne prądy cz.3

654 57 3
                                    

VI

– Ależ oczywiście, że to możliwe... – stwierdził sędziwy tryton o długich białych włosach.

Loannar siedział na stołku w domu starego Ballaha. Chwilę wcześniej wyłożył dokładnie problem, który sprowadził go do znachora. Siedział i czekał niecierpliwie, aż wiecznie zajęty Ballah znajdzie chwilę, by wyjaśnić rzecz wyczerpująco. Tymczasem staruszek kręcił się po siedzibie, klucząc pośród flakonów, flakoników, miseczek i słoi, z których każdy zawierał miksturę lub susz o składzie i właściwościach znanych jedynie Ballahowi.

– Ale jak to? – Dziwił się młody tryton.

– Choć niezwykle rzadko się zdarza – dokończył myśl znachor. – Nie róbże takiej zdziwionej miny, Loannarze. Zaraz ci to dokładniej wyjaśnię. Poczekaj tylko chwilkę, muszę jeszcze wpierw sporządzić mieszankę z ziół dla synka Laissy i Addana.

Nie pozostawało nic innego, jak posłuchać polecenia, uzbroić się w cierpliwość i czekać.

Ballah był najbardziej doświadczonym znachorem na wyspach. Był też jednym z najstarszych członków morskiego ludu. Wiedział i znał się na rzeczach, o których młodsi nie mieli bladego pojęcia. Zwracano się do niego niemal ze wszystkim. On, mający ogromny dystans zarówno do swej wiedzy jak i doświadczenia, często sarkał, że młodzi mogliby się wziąć w końcu do nauki i poznawania tajemnic natury, niż nieustannie polegać na jego wiekowej i czasem zawodzącej już pamięci.

Teraz ze skupieniem na pomarszczonej twarzy grzebał na półkach, sprawdzając zawartość słoików, miseczek, woreczków, mieszków i pudełek. Otwierał i zamykał różne pojemniki, to wąchał, to smakował zawartość, mrucząc cały czas do siebie:

– Nie, nie, to się nie nadaje. Hmm... powinno być... O, mam, a teraz jeszcze... Gdzie to się podziało? O, no popatrz, tyle czasu szukałem tego ziela. – Potrząsnął triumfalnie małym, skórzanym mieszkiem. – Pochodzi z bardzo daleka, z północnych lądów. Kiedyś i tam zdarzało mi się bywać. Ot, stare dzieje. – Uśmiechnął się do Loannara, który milcząc, siedział na krześle jak na szpilkach, w oczekiwaniu na obiecaną porcję wiedzy.

Ballah powrócił do poszukiwania pomiędzy specyfikami jakiegoś niezmiernie ważnego składnika.

– Chyba mi nie zabrakło... Niedobrze by... Och, nie, na szczęście jest. No, to mam wszystko. – Wyprostował zgarbione plecy. – Jeszcze chwileczkę, Loannarze. Poczekaj tu, zaraz wrócę – rzucił młodemu trytonowi, znikając w jednym z korytarzy wiodących w głąb do innych pomieszczeń.

Nie było go dosyć długo. Tak długo, że ciekawość i niecierpliwość Loannara zdążyły sięgnąć zenitu. Ballah wrócił wreszcie, swoim zwyczajem mrucząc coś pod nosem.

– Żebym tylko nie zapomniał... Chłopak ma taki brzydki kaszel i w ogóle wątlutki jest. Tak, tak, trzeba mu będzie czegoś na wzmocnienie...

Staruszek położył na stole mały płócienny woreczek, usiadł naprzeciw Loannara i spojrzał nań życzliwie.

– No, już jestem wolny. – Uśmiechnął się szeroko. – O cóż to pytałeś?

Ale nim Loannar zdążył otworzyć usta w celu przypomnienia sprawy, Ballah odgrzebał ją w przepastnej pamięci.

– Ach, tak, już pamiętam... – Pogładził dłonią długą, białą brodę. – Taak... Widzisz, młodzieńcze, to jaką postać ma syrena: lądową czy morską nie ma wpływu na jej płodność. Czy stanie się brzemienna, zależy wyłącznie od pozostającego z nią trytona. To mężczyzna jest odpowiedzialny za to, czy partnerka zajdzie w ciążę czy też nie. I ta odpowiedzialność jest taka sama zarówno na lądzie, jak i w morzu. – Pokiwał głową starzec.

Słony wiatr [ZAKOŃCZONE]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz