Rozdział 0

109 12 3
                                    

Oparł się o kamienną ścianę, dysząc i próbując utrzymać równowagę. Jego ciało przeszywał nieustający ból i, choć na początku miał nadzieję, że zdoła się do niego przyzwyczaić, było to niemożliwe. Położył dłonie na kolanach, aby powstrzymać ich drżenie – to jednak nie pomagało i tylko wzmagało jego irytację na własną słabość.

Zsunął się na ziemię. Mokra trawa przyczepiła się do jego skóry, a on tym samym poczuł, jak magia wypełnia cały las, głębiej niż sięgają korzenie i wyżej niż korony drzew, przeszywając ciała zwierząt i wzmacniając siłę żywych istot. Jednocześnie zdawał sobie sprawę z mrocznych intencji ukrytych poza murami miejsca, w którym przyszło mu zamieszkać. Wystarczyłoby przekroczyć bramę, a tajemnicza energia natychmiast przytłoczyłaby go swoją obecnością, wyraźnie okazując rządzę krwi; właśnie takim lasem było Janeiren, w którego sercu został, można by powiedzieć, uwięziony.

– Skończyłeś ćwiczenia? – spytała kobieta. Pojawiła się przed nim moment po tym, jak przymknął oczy. Jej niezdrowo szara skóra kontrastowała z krwiście czerwonymi włosami i ciepło ubarwionym ogrodem. Poprawiła rękawy czarnej koszuli i podała mężczyźnie miskę, na której widok się skrzywił. – Co to za mina? – parsknęła.

W tym samym momencie miał wrażenie, że jego uszy eksplodują od zbyt głośnego dźwięku, poczuł nawet, jak coś ścieka z jego szyi.

– Zresztą, wypij to i wracaj do roboty – ściszyła lekko głos, za co był jej wdzięczny, choć dobrze wiedział, że wcześniej specjalnie się zaśmiała, aby tylko go rozdrażnić.

Spojrzał na czarną breję w drewnianym naczynku, nieprzekonany co do jej zawartości. Słyszał, jak coś się w niej porusza i wydaje dziwne dźwięki, to też sprawiało, że jego żołądek zapętlał się a gardło zaciskało i nie pozwalało przełknąć roztworu. W połączeniu z odgłosami własnego ciała: biciem serca, oddechem, a nawet pracą mięśni, nie potrafił przekonać się do tego świństwa. Dostępne środki przeciwbólowe dawno przestały działać, a jedynym wyjściem zostało przyjęcie wywaru od wiedźmy.

Podniósł głowę i odprowadził wzrokiem kobietę do domu – ogromnego drzewa, rzucającego cień na pół ogrodu. W środku wyryto pokoje, a za sprawą magii powiększono je, aby potrafiły przechowywać więcej przedmiotów i ukryć więcej ludzi. Chociaż w tych czasach... Mieszkała w nim tylko jedna osoba.

Ach, jak ona je nazywała...? Serce Lasu?

Przyłożył miskę do ust, po cichu mówiąc, że gdyby wylał napój i powiedział, że to przypadkiem, odpuściłaby mu na kilka godzin. Niestety, z jakiegoś powodu „wypij to" działało na niego jak rozkaz, którego niewypełnienie poruszało jego sumienie i spędzało sen z powiek.

Wziął kilka łyków i, nie dając rady dopić reszty, rzucił specyfikiem przed siebie, starając się nie zakrztusić. Posmak krwi rozlał się po jego języku, przez co schował twarz w dłoniach i próbował uciszyć głośno bijące serce; emocje smagały go od środka, a nieludzko wyostrzone zmysły pozwalały dosłyszeć, jak coś się w nim porusza i powoli dociera do żołądka.

Ostatkami sił wstał, aby wrócić do treningu. Najchętniej poszedłby do chatki, w której zaszywał się każdego wieczoru i zapadał w sen, ale wiedział też, że w ten sposób nie opanuje magii szalejącej w jego ciele i wcześniej czy później przemieni w coś, co wszystkim dzieciom na kontynencie przedstawiano jako ucieleśnienie koszmaru.

Wiedźma przyglądała się mu z okna, wypuszczając z klatki świetliki, cały dzień zbierające siły, aby oświetlić ogród, gdy tylko słońce zniknie za horyzontem. Owady rozproszyły się po posiadłości, dzieląc blaskiem również z częścią lasu poza murami ogrodu; ach, pomyślała, ile z nich wróci, a ile zostanie pochłonięte przez Janeiren? Wtem zauważyła kulejącą postać, zbliżającą się do bramy. Zacisnęła dłonie na sukni i ułożyła usta w prosty uśmiech. Rozpoznała ją.

Różane OstrzeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz