Prolog

33 1 2
                                    

Ostatni miesiąc wakacji. Dni upalne i nadal długie. Dzisiaj jest niedziela. Cały dzień spędziliśmy nad jeziorem. Musieliśmy wyjechać z miasta, za dużo ludzi, gorąco, samochody i spaliny. Nie było dostępu do świeżego powietrza, więc Artur zaproponował wypad za miasto. Byłem sceptycznie do tego nastawiony tym bardziej, że nie chciał powiedzieć gdzie chce jechać. Jednak po godzinie jazdy na rowerach i 20 minutach spaceru przez las dotarliśmy do ukrytego wśród drzew i krzewów jeziorka. Przez potężne korony drzew do jeziorka wpadała niewielka ilość światła przez co woda była przyjemnie chłodna. To był raj moim zdaniem. Mógłbym zostać tu na zawsze, z dala od ludzi, miasta, hałasu i problemów. Ale wracając cały dzień spędziliśmy w tym raju. Miałem wrażenie, że mój przyjaciel planował to od jakiegoś czasu. Dlaczego? Miał spakowane ubrania na zmianę, jedzenie, wodę oraz ręczniki. Dziwnym trafem posiadał moje ubrania. Rzecz jasna od czasu do czasu nocowałem u niego i były tam moje ciuch, ale ostatnio zabrałem je wszystkie. Ogólnie było to około miesiąca temu. Postanowiłem przyzwyczajać go do mojej nieobecności. Rzecz jasna spotykaliśmy się parę razy w tygodniu, praktycznie spędzając ze sobą całe dnie , ale noce nie wchodziły już w grę. Nie mogłem chociaż bardzo chciałem z nim być jak najwięcej czasu.. Ale powracając dzień minął szybko. Godziny zdawały się być chwilami. Więc gdy zaczął zapadać zmroki na niebie zaczynało pojawiać się coraz więcej gwiazd, położyliśmy się koło siebie wpatrując się w ten piękny obraz. Zawsze kochałem patrzeć na gwiazdy, niczego innego bardziej nie kochałem. Nawet patrzenie w niebieskie niebo nie było tak zachwycające jak to. To nocne niebo zawsze kojarzyło mi się z wolnością, świadomością, że gdzieś pośród tych gwiazd jest moje miejsce. Napawało mnie to nadzieją i wiarą na lepsze jutro. Miało tak pozostać aż do dzisiejszej nocy, ale jeszcze nie zdawałem sobie z tego sprawy.

- Dasz wiarę, że za miesiąc powrót do szkoły?- zagaił Artur.

-Niestety tak. Kto wymyślił, żeby zaczynać tą szopkę w wrześniu?- szczerze tak myślałem. Nigdy nie lubiłem szkoły. Z wielu różnych powodów. Ale tak naprawdę szkoła dawała mi azyl tak samo jak Artur, chociaż trwał on kilka godzin był on dla mnie azylem.

-Zgadzam się. Wakacje powinny tak gdzieś do października -Artur strasznie lubił marzyć. Ja wolałbym wrócić tam już jutro.

-Nie żartuj. Co za dużo to nie zdrowo. Pewnie zapominałbyś jak napisać swoje imię. Twoje fanki byłyby zrozpaczone- prychnął.

Najpopularniejszemu chłopakowi w szkole nie odbiłoby się to na popularności. Wystarczyłoby głupie serduszko czy krzyżyk a wszyscy skakaliby sobie do gardeł , żeby dostać ten kawałek papieru.

-Wiesz wystarczy, że będę umiał zapisać swój numer telefonu. To czasami jest lepsze nić sam podpis. A ty wiadomo, że niczego nie zapomnisz ty kujonie- kujon w ustach Artura nie był obraźliwy z stosunku do mnie. Wręcz przeciwnie jest ono bardzo dobrym określeniem.

- Ta bo numerem telefonu podpiszesz umowę-odpowiedziałem sarkastycznie.

-Okej tu mnie masz-zaśmiał się cicho pod nosem. Nastała chwila ciszy, podczas, której zastanawiałem si,ę jak powiedzieć, że za 3 dni mnie już tu nie będzie,a jutro jest obiad pożegnalny i chce go na niego  zaprosić.

-Co byś powiedział, żeby wpaść do mnie jutro na obiad?- zapytałem cicho.

-Z jakiej okazji? Nigdy nie zapraszasz mnie do siebie,chyba że to już coś naprawdę ważnego-zaczął podejrzliwie Artur. W tej chwili zawahałem się. To może wszystko zniszczyć. Ale czekałem zbyt długo. Więc odwróciłem wzrok w drugą stronę i cicho z wahaniem powiedziałem.

-Wyjeżdżam i obiad z tej okazji- powiedziałem na jednym wydechu. Nastała kolejna chwila ciszy tym razem dłuższa od poprzedniej. Nagle mój przyjaciel poderwał się z ziemi i z wielkimi oczami zaczął mi się przyglądać.

- Jak to wyjeżdżasz?!- jego krzyk przerwał ciszę.

-Moja mama postanowiła się wyprowadzić- odpowiedziałem zaraz po tym jak usiadłem naprzeciw niego. Mój głos był spokojny, nie mogłem pozwolić na jego załamanie. Wtedy byłoby po wszystkim.

-Kiedy i na ile?-to pytanie było już spokojniejsze. Widziałem jak zaciska ręce ze zdenerwowania.Zawsze to robił kiedy chciał się powstrzymać od wybuchu.

-Za trzy dni-nastąpiła kolejna chwila ciszy.

-Na ile?

-Nie wiem. Prawdopodobnie na parę lat-w tym momencie spuściłem wzrok. Bałem się spojrzeć mu w oczy.Bałem się jego reakcji. W tej chwili nie boję się szczególnie o siebie,ale o naszą przyjaźń. Jestem świadomy tego,że to może ją osłabić,albo co gorsza zniszczyć.

-Kiedy chciałeś mi o tym powiedzieć?-wysyczał przez zęby.

-Ja-nie zdążyłem odpowiedzieć.

-Dzisiaj?Trzy dni przed wyjazdem?! Czy może jutro?!-zaczął na mnie krzyczeć. W tej chwili złość to za mało.

-Ja nie mogłem ci powiedzieć.Chciałem,ale nie potrafiłem. Bałem się! Tak bardzo się bałem! Chciałem przedłożyć to, nie chciałem i nie chce wyjeżdżać!Po prostu. Nie wiedziałem jak ci to powiedzieć. Dzisiaj był ostatni dzień, żeby ci to powiedzieć, dlatego proszę wybacz mi... Naprawdę przepraszam.

-Mam gdzieś twoje przeprosiny.Skoro tak chcesz to niech będzie.To koniec,ale chcę żebyś wiedział. Przyjaźniłem się z tobą tylko ze względu na moją matkę. Tak naprawdę cię nienawidzę. Kochała cię bardziej ode mnie. Poprosiła mnie o to bo mały jest taki biedny, żadnych znajomych, zero szczęścia,zero miłości. Nienawidzę cię od dnia,w którym się tutaj wprowadziłeś!- wykrzyczał mi to prosto w twarz. Później zgarnął swój plecak z ziemi,wsiadł na rower oparty o drzewo i ostatni raz obejrzał się na mnie i odjechał już nie oglądając się za siebie. Ta nienawiść w oczach.Nie mogłem nic powiedzieć a co dopiero krzyknąć, żeby się zatrzymał. W tej chwili mój świat po raz kolejny rozpadł się na kawałki, a dusza niczym zbite lustro pokruszyła się na milion kawałków,a po policzku spłynęła pierwsza łza.A za nią kolejna i kolejna. Do domu wróciłem nad ranem, nie pamiętam jak. Od chwili odjazdu Artura jego słowa odbijały mi się echem w mojej głowie. O dwunastej drzwi do pokoju cicho zaskrzypiały, mama przyszła  mnie obudzić. Jak można się spodziewać bez życia przestąpiłem  do przygotowań. Na obiedzie pojawili się przyjaciele i bliscy znajomi mamy, bo przecież ja straciłem swojego jedynego przyjaciela wczoraj, a może dzisiaj? Nie wiem. Przez następne dwa dni dokończałem pakować się przy czym co chwilę zerkałem na telefon mając nadzieję, że on napisze. Jednak to była tylko złudna nadzieja. W ostatni dzień też nie przyszedł, a ja wsiadłem do samochodu z słuchawkami w uszach i oczami skierowanymi w mój dawnym dom,nasze miasto, w którym już nic mnie trzyma.

Bokserskie puentyWhere stories live. Discover now