/4/

4 1 0
                                    


Urodziłam się w dużym mieście. Wychowywała mnie samotna matka, która powiesiła się na oczach 6 letniej córki - mnie. Wtedy przygarnęła mnie babcia. Wyjechałam z miasta na wieś. Chodziłam do szkoły, później w gimnazjum przeniosłam się do pobliskiego miasteczka, liceum w mieście, a studia w wielkim mieście. Literatura i francuski to moje pasje. Podążałam za nimi i trwałam by być najlepszą w tych kierunkach. I tak było. Nieskazitelna średnia, zachowanie i wygląd. Byłam 20 latką z świetną figurą, długimi brązowymi włosami i oczami o dwóch kolorach. Zielony i brązowy. Trawa i ziemia. Wiosna. Według większości byłam idealna. Szkoda tylko że za tą idealnością kryła się pustka i zniszczenie. Jednak na zewnątrz dla osób postronnych byłam idealną młodą studentką z gromem przyjaciół i stypendium. Tak dostawałam je, ale oddawałam je babci, która żyła dość biednie ale godnie, a ja dodatkowo pracowałam po nocach a w dzień się uczyłam. Dużo, dużo i dużo. Przyjaciele? Nieliczni. Naprawdę tylko 3 przyjaciół. 2 przyjaciół i 1 przyjaciółka. Jedni z najlepszych. Dzięki tej etykiecie i stypendium miałam zagwarantowaną wymianę studencką na 3 lata. A gdzie? Do Paryża. Miasta miłości. Czegoś w co nie wierzę. Wierzę w przywiązanie, ale nie prawdziwe uczucia. Nie wierzyłam w nią do czasu gdy poznałam pewnego blondwłosego Francuza, który wpadł na mnie gdy uciekał przed swoją byłą. To była szybka akcja gdy objął mnie jedną jedną ręką i do ucha po francusku szepnął "proszę". Ja delikatnie z uśmiechem potaknęłam. I właśnie wtedy udawałam przed jego byłą jego dziewczynę,która kocha go nad życie i nie da go sobie odebrać. Moje serce przyspieszyło gdy mocniej mnie objął. Zrozumiałam, że to było zauroczenie. Po tym jak jego była odeszła poznaliśmy swoje imiona i numery telefonów. Poszliśmy na kawę i rozmawialiśmy. Długo. Bardzo długo. Z nikim nie rozmawiałam z takim zainteresowaniem. Co najlepsze? Byliśmy na tym samym uniwersytecie. To było spełnienie marzeń. Codziennie się widzieliśmy i rozmawialiśmy. Poznałam jego znajomych. O dziwo wszyscy się polubiliśmy. Czułam, że tu jest moje miejsce na ziemi. Tym bardziej, że po roku znajomości zaczęliśmy razem chodzić. Było cudownie. Nie dość, że nadal miałam idealną średnią to jeszcze chłopaka, który mnie kochał. Tak było do czasu gdy został mi ostani miesiąc do powrotu do Polski. Właśnie wtedy mój świat zaczął się walić. Po jednym z wykładów postanowiłam pójść do mieszkania Leo, ponieważ nie pojawił się na zajęciach i chciałam dowiedzieć się czemu. Gdy otworzyłam drzwi zobaczyłam jak mój chłopak zabawia się z jedną z dziewczyn na moim kierunku. Mój świat się zawalił. Jednak dziką satysfakcję sprawiło mi uderzenie go w twarz i powiedzenia, że nie pozwolę mu się spotykać z dzieckiem tak byłam w ciąży. Już 3 miesiąc. Jego mina była nie do opisania. Przerażenie i szczęście. Ale jeszcze strach i rozpacz. To wszystko przewijało się przez jego twarz. A ja wyszłam z mieszkania pewnym krokiem na odchodne rzucając suche "C'est fini. Au revoir "*. I trzaskając drzwiami odeszłam. Przez cały miesiąc Leo próbowałam się ze mną skontaktować. Wypatrywał mnie na korytarzach i czaił się przed klasami. A czasmi przed moim mieszkaniem. Jednak ani razu nie odebrałam od niego telefonu. Ani razu nie zamieniłam z nim ani słowa. Aż do dnia wyjazdu gdy podszedł do mnie z podkrążonymi niebieskimi oczami i z słowami "Excusez-moi. Ne crois pas que je te laisserai partir. Je reviendrai te voir. Et notre enfant. C'est pourquoi attendez-moi"**. Po tych słowach dał mi całusa w policzek i odszedł. Gdy wyjeżdżałam dziecko miało już 4 miesiące. Po kolejnych dwóch pojawił się Leo,który starał się mnie odzyskać. Chciał założyć ze mną rodzinę. I po kolejnych 2 miesiąc pozwoliłam mu znowu zamieszkać w moim sercu. Później były zaręczyny. A miesiąc później w październiku na świat przyszedł mały Louis. Który z nie wiadomych powodów zniknął z szpitala. Jedyna osoba, która powinna mnie wspierać zarzucała mi oddanie dziecka z powodu zemsty. Po tym opuścił szpital,spakował walizki i wyjechał. Pełen złości, rozpaczy i smutku. A ja, która nie miała już nikogo na tym świecie znów zostałam sama. Najpierw mama, potem babcia, Leo i mały Louis. Skończyłam studia z najlepszym wynikiem, książka na koncie i głęboką raną, którą próbowałam wyleczyć przez odnalezienie synka. Mój świat powoli tracił sens aż nie zobaczyłam zdjęcia Kamila. A raczej Louisa...

*To koniec. Do widzenia.
**Przepraszam. Nie myśl, że cię oddam. Wrócę do ciebie. I nasze dziecko. Dlatego właśnie czekaj na mnie.

Bokserskie puentyWhere stories live. Discover now