28. Kiedyś i tak skończycie razem.

5K 289 65
                                    

- Stella, to boli - warknęłam do dziewczyny, kiedy ponownie szarpnęła mnie za włosy. - Ała, do cholery!

- Jeśli przestałabyś się ruszać to przestałoby cię boleć - odpowiedziała, nieco znudzonym głosem. 

- Zaczynam żałować, że poprosiłam cię o pomoc - mruknęłam, a dziewczyna na chwilę zaprzestała wykonywać swoją czynność. Stanęła przede mną i skrzyżowała ręce na klatce piersiowej, unosząc brew. - No co? Jeśli nadal będziesz mnie tak szarpać, to pójdę na ten cholerny bal łysa. 

- Po pierwsze, bardzo dobrze, że poprosiłaś mnie o pomoc. Nikt nie zrobi z ciebie większego bóstwa niż ja - wywróciła oczami, jakby to co mówiła, było najoczywistszą rzeczą na świecie. - A po drugie, to nie moja wina. Masz tak zniszczone włosy, że nie mogę nad nimi zapanować. Twoje końcówki wołają o pomstę do nieba. Przydałoby ci się też nałożenie keratyny. Myślałaś o tym? 

- Tak, oczywiście. Za co lepiej nie zapłacić rachunku? Wodę czy prąd? Może gdybym odmówiła sobie rachunków, stać by mnie było na te wszystkie wymysły, które ty nakładasz sobie na głowę? - prychnęłam.

- Nie musisz być taka sarkastyczna - bąknęła dziewczyna i wróciła do zajmowania się moimi włosami. Westchnęłam cicho, mając do siebie wyrzuty sumienia, że tak na nią naskoczyłam. Przecież nie zrobiła nic złego. 

- Przepraszam. Po prostu się denerwuję - wyznałam szczerze. - Pamiętam jak skończył się nasz ostatni bal. W dodatku Elizabeth nie wie, że idę tam z Alanem. 

- Nie przejmuj się - widziałam w odbiciu lustra, jak dziewczyna wzrusza ramionami. - Elizabeth to suka. 

- Suka, od której zależy moja praca - uśmiechnęłam się, choć w tym uśmiechu nie było nawet odrobiny radości.

- Nie myśl o tym - powiedziała tylko, a ja zupełnie już zamilkłam. Łatwo było mówić, lecz trudniej zrobić. Szczególnie Stelli, której życie nie zależało od Elizabeth Spenson. Chcąc nie chcąc ta kobieta była moją pracodawczynią. To dzięki niej miałam pieniądze na życie. 

Obserwowałam jak dziewczyna kończy moją fryzurę, wspominając czas, kiedy to do niedawna Ivy zajmowała się takimi sprawami. To Ivy zawsze pomagała mi ogarnąć się na jakieś imprezy czy uroczystości, gdyż ja nie za bardzo się do tego nadawałam. Z biegiem czasu zmieniło się nawet to. Ivy zastąpiła Stella.

- Skończone - oznajmiła dziewczyna. - Siedź tu. Pójdę do salonu po suknię - skinęłam tylko głową na znak, że zrozumiałam jej polecenie. W odbiciu lustra zauważyłam, że kobieta posyła mi lekki uśmiech, którego nawet nie próbowałam odwzajemnić. Ciężko było mi się szczerze uśmiechać, a nie chciałam raczyć nikogo obojętnymi uśmiechami. Stella wyszła z mojego pokoju, a ja westchnęłam cicho.

Mówiąc, że się denerwowałam mogłabym skłamać. Cholernie się denerwowałam. Nie tylko matką Alana, a tym co mogło wydarzyć się na balu. Była to pierwsza moja impreza od czasu kiedy... od czasu kiedy moje życie zmieniło się niemalże całkowicie. Mimo iż regularnie uczęszczałam na terapię, nie zmieniało to faktu, że nadal w głębi mnie istniały obawy. Wiedziałam też, że na takie uroczystości nie zaprasza się byle kogo, ale nie mogłam nic poradzić na to, że najzwyczajniej w świecie się bałam. Dobijał mnie też sam fakt, że nie będzie na balu ani Chrisa ani Stelli, w których mogłabym szukać ratunku w razie potrzeby. Dzisiejszego wieczoru to Alan miał być moją podporą, a ja nie byłam pewna, czy aby na pewno będę mogła na nim polegać.

Usłyszałam dzwonek do drzwi, przez co wyrwałam się ze swoich własnych rozmyślań. Byłam tylko w szlafroku, dlatego też nie uśmiechało mi się iść otworzyć drzwi, przez co byłam zmuszona prosić o to Stellę.

Dirty job ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz