Rozdział 2

193 33 400
                                    

poniedziałek, 24.01.2020.

Ryan

Z mojego ciężkiego snu wyrwało mnie przeraźliwie głośne krzyczenie oraz skaczący po mnie i moim łóżku, Brooklyn.

- Wszystkiego najlepszego Braciszku!!! - jazgotał, kompletnie nie przejmując się tym, że spałem.

- Dzięki, mały idioto - mruknąłem, rzucając w niego poduszką.

- No wstawaj! Dzisiaj pierwszy dzień w nowej szkole! A wiesz co to znaczy? - zapytał, siłą podnosząc mnie do siadu, przez co zauważyłem, że jest już w pełni przygotowany.

- Że zaraz cię zabiję, jeśli nie przestaniesz się drzeć? - uśmiechnąłem się złośliwie.

- Nie! - pisnął, zrywając ze mnie kołdrę - Że teraz ładnie zrobisz się na bóstwo, a ja znajdę ci chłopaka marzeń! - powiedział uradowany, przy tym próbując wyciągnąć mnie z łóżka.

- Dziękuje za troskę braciszku ale obejdzie się bez - wstałem, kręcąc głową.

Odkąd Brook dowiedział się o mojej orientacji na siłę próbuje mi znaleźć drugą połówkę, jakby tego było mało kilka razy aranżował mi randki, twierdząc, że to przypadek, iż jakiś koleś, który do mnie podbijał, był zawsze tam gdzie my. Wiem, że chce dobrze ale pomału zaczęło mnie to po prostu męczyć.

Bo ile można powtarzać cały czas to samo?

- Zobaczysz, jeszcze będziesz mi dziękował - pogroził palcem, po czym wyszedł.

- Na pewno! - odkrzyknąłem, po drodze do łazienki.

Pod strumieniem gorącej wody, zacząłem się zastanawiać nad słowami brata.

Może ma rację i powinienem sobie kogoś znaleźć?

Chociaż z drugiej strony mama wczoraj mówiła, że takie osoby pojawiają się wtedy, kiedy się tego nie spodziewamy. W sumie sam już nie wiem co myśleć na ten temat.

Nie chcąc zaprzątać sobie tym głowy, skończyłem się myć i w samym ręczniku, przepasanym na biodrach, wróciłem do pokoju. Na jeszcze trochę wilgotną skórę, założyłem bokserki, po czym czarne joggery oraz białą bluzę z kapturem. Wysuszyłem włosy, a do worka spakowałem zeszyt i piórnik. Zgarnąłem z podłogi portfel, telefon oraz kluczyki, następnie kierując się do kuchni, gdzie jak zawsze czekał na mnie blondyn.

- Czy ty do cholery obudziłeś mnie o 6?! - krzyknąłem, kiedy odblokowałem telefon, na którym wyraźnym, pogrubionym tekstem widniała 7.02.

- Obiecałeś mi śniadanie, a skoro jestem twoim bratem i wiem ile czasu zajmuje ci wystrojenie się, dokładnie tak - odpowiedział - Zszedłeś po schodach równo za godzinę, czyli czasu minęło tyle ile zawsze - dodał wzruszając ramionami.

- Co chcesz robić przez dwie godziny?! - warknąłem, siadając na krześle.

- Zabierzesz mnie do McDonald'a, w którym zjem swoje śniadanie, potem zapewne podjedziemy do jakiegoś sklepu, by pan perfekcja mógł wziąć coś dla siebie, bo jak obydwoje wiemy nie jesz takiego jedzenia co ja. Wtedy równiutko podjedziemy pod szkołę 20 minut przed dzwonkiem i wejdziemy do sekretariatu, aby wejść punktualnie z dzwonkiem na lekcje naszego PIERWSZEGO dnia w tej szkole - blondyn uniósł kąciki ust do góry, sprzedając mi swój najlepszy uśmiech, po czym wstał i poklepał mnie po plecach, kierując się do drzwi.

- Pa mamo! Pa tato! - krzyknąłem jeszcze przed wyjściem i dołączyłem do brata - Odpalaj GPS - westchnąłem, przekręcając kluczyki, następnie z piskiem opon, wyjeżdżając z pod domu.

Flashback || RandyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz