8.

1.4K 78 29
                                        

No i jazda :)
Tym razem zaczynamy od perspektywy Leviego
____________________
Wróciłem do domu i nadal byłem najebany jak bela. Tyłek mnie bolał strasznie, a jedyna rzecz, o której w tym momencie myślałem, to Eren i jego wielkie ciepłe dłonie. I te ogromne zielone oczy, które spoglądały na mnie jak na jakiś eksponat znaleziony w innej, odludnej części świata. Podejrzewam, że gdybym nie przyniósł mojego magicznego trunku zwanego świętym bimbrem to skonczylibyśmy conajwyżej na jakimś szczeniackim pocałunku. Ten chłopak podniecał mnie jak nikt inny swoją niewinnością. I pasją, którą poświęcał każdej najdrobniejszej i najgłupszej czynności.
Wiedziałem, że to jego chce, ale wiedziałem też, że on nie zdaje sobie sprawy czego od niego oczekuje. Podejrzewam, że nawet mu to przez myśl nie przyszło.

Szczerze? Całe życie było o mnie pełno plotek. Jakim to nie jestem skurwysynem i z kim to ja nie sypiam. Wszystko zaczęło się od tego felernego wypadku.

*Throw back do czasów kiedy Levi zaczynał swoją muzyczną przygodę*

- Możesz się wyrażać? - zapytał. Ten staruch tak strasznie działał mi na nerwy. - Rozmawiasz ze swoją matką, a nie z byle kim. - warknął tak jak to zawsze miał w zwyczaju i marszcząc przy tym brwi, wymierzył mi solidnego liścia w prawy policzek. Czy bolało? Szczerze nawet nie czułem. Magia bycia zjaranym.
- Synu, prosiłam cię tyle razy, żebyś nie korzystał już z używek. - powiedziała spokojnie ze łzami w oczach moja rodzicielka. Głos jej się łamał, jej dolna warga nerwowo drżała.
A ja? Jedyne co w tym stanie potrafiłem zrobić to zaśmiać się. I mógłbym przysiąc, że był to najbardziej gorzki śmiech jaki kiedykolwiek z siebie wydałem.
- Jak zawsze. - spojrzałem w stronę rodziców i przeciągnąłem się. - Zawsze jest źle. Zawsze martwicie się tylko o to, że ktoś się dowie co biorę, i że przyjdą. I że to wy będziecie mieć problem. - wysyczałem. - A kogo obchodzi to czego ja chce?
Ojciec spojrzał na mnie surowo. Nienawidził mojego zamiłowania do muzyki. Robił wszystko bylebym nie mógł robić tego co sprawiało mi tak cholerną przyjemność.
- Będę brać co chce, będę robić co chce z kim chce i będę to robić gdzie chce. Jeśli wam się to nie podoba to zawsze możecie mnie wyjebać na zbity ryj. - słowa te wychodziły ze mnie z taką lekkością jak nigdy.
- Wyrażaj się gówniarzu!! - zaś musiał zacząć się drzeć. Nigdy nie potrafi zamknąć ryja tylko musi wrzeszczeć. - Masz dopiero 18 lat i nie myśl, że możesz wszystko, a już na pewno nie myśl, że jesteś już taki dorosły i samodzielny. Sam niczego w życiu nie osiągniesz! Bo jesteś nikim bez naszych pieniędzy. - spojrzał na mnie z obrzydzeniem.
- Tch.. - zaśmiałem się. - Faktycznie te twoje zasrane pieniądze w tym momencie są najważniejsze. Wiesz kim bez nich jesteś? - zapytałem unosząc brwi i jeden kącik ust w górę. - NIKIM. Bez nich jesteś jeszcze bardziej bezużyteczny niż ja, bo ja, w przeciwieństwie do ciebie, mam jakiś talent, który w razie wypadku mogę wykorzystać. A ty? Ty nie masz nic poza tym swoim gównianym laptopem i biurkiem w firmie. To wszystko możesz stracić. A ja swojej pasji i swojego głosu nigdy nie stracę. Wiec kto tu jest bardziej beznadziejny?
- Ty mały gnojku.. - i to był ten moment, w którym dziękowałem Bogu, że byłem zjarany jak świnia i niczego właściwie nie czułem. Ojciec chwycił mnie za szyje i zaczął mnie najnormalniej w świecie dusić. Jego czarne oczy wierciły mi dziurę w mózgu. Chwycił mnie za kurtkę, której przez kłótnie zaraz po moim przyjściu do domu, nadal nie zdjąłem.
I wiecie co się stało? Bez żadnego oporu wypchnął mnie przez balkon. Mój własny ojciec. Słyszałem tylko stłumiony krzyk mojej mamy, reszty nie było a czas leciał tak wybitnie wolno, że byłem w stanie dostrzec w ciągu tak krótkiego momentu szczegóły, których od 18 lat tutaj nie widziałem. Zwróciłem uwagę na zdobienia bloku, w którym spędziłem całe dzieciństwo. Na kwiaty na balkonie naszej sąsiadki i na moją matkę, która wychylała się przez balkon jakby miała nadzieje, że uda jej się mnie złapać. Pogodziłem się z pewną śmiercią, która miała nadejść. Wiedziałem, że to wszystko i tak nie ma sensu, że nigdy go nie miało. Żyłem w złudnej nadziei na spełnienie swoich durnych marzeń, słuchając poleceń moich rodziców, którzy nigdy nie liczyli się z moim zdaniem. Widziałem blask oczu mojej rodzicielki. Były takiego samego koloru jak moje. Tylko, że ona ewidentnie płakała. A moje oczy były tak niemiłosiernie suche, że nie widziałem żadnej możliwości, aby uleciała z nich jakakolwiek łza.

Zdawało mi się, że to spadanie nigdy się nie skończy. Leciałem i leciałem. Mimo wszystko wspominałem sobie wszystkich, którzy o mnie dbali. Wszystkich, którzy szanowali moje decyzje i pomagali mi w najgorszych i najtrudniejszych chwilach. Zamknąłem oczy. Widziałem babcie, cały mój zespół, najbliższych przyjaciół, z którymi spędzałem każdy dzień. Każdą chwile. I nagle nastąpiła ciemność.
Nie czułem nic. Nie widziałem nic i nie dbałem o nic. Nawet nie wiedziałem czy już umarłem czy jeszcze nie. Nie było czasu, nie było strachu ani nie było bólu. Byłem tylko ja i błoga spokojna ciemność, która zasysała moje ciało dając mi poczucie bezpieczeństwa i ukojenie. Stan nazywany opuszczaniem ciała. Nazywany błogością i będący największym strachem ludzi. Stan nazywany śmiercią..

No ale jak się domyślacie to nie wszystko w życiu jest tak cudowne jak się wydaje. Nie wiem ile czasu minęło, ale pewnego dnia najnormalniej w świecie otworzyłem oczy.
- Kurwa jego mać no. - tylko tyle byłem w stanie wypowiedzieć. Znaczy bardziej wyszeptać, bo po takim czasie bycia w innej rzeczywistości nie byłem w stanie wydać z siebie żadnego normalnie brzmiącego dźwięku. Nie czułem nic. Ani żadnego bólu, ani ciała. Widziałem tylko jasne światło sali szpitalnej, w której się znajdowałem.
Nagle drzwi się otworzyły, a w nich stała moja babcia. W ręce trzymała kubek, w którym pewnie była czarna kawa z łyżeczką miodu.
- O mój Boże! - wyjąkała szlochając. - Boże Levi ty żyjesz! - krzyknęła.
Nienawidziłem jak płakała, a najbardziej nienawidziłem gdy płakała przeze mnie.
- Zaczekaj chwilkę. Pójdę po pielęgniarkę. - odłożyła kubek na szafeczkę stojącą koło łóżka, na którym leżałem. Zanim wyszła chwyciła moją twarz i pocałowała mnie w czoło, po czym w pośpiechu opuściła pomieszczenie.
Wypuściłem powietrze z płuc. Mogłem umrzeć. Prawie ją zostawiłem. A ona jako jedyna z mojej rodziny o mnie dbała. Zawsze się mną zajmowała i była obok. Nie wiem jak by przeżyła wiedząc, że mnie już nie ma.

Spojrzałem na swoje ciało, które było chyba całe w gipsie. Zacząłem czuć lekkie zawroty głowy i nagle naszły mnie mdłości.
Potworne mdłości..

______________________
I'm back bitches

Okej okej
Nie było mnie tu od ostatnich wakacji
W sumie to nic się nie zmieniło, tylko te reklamy mnie trochę irytują, ale no cóż

Szykujcie kije i przemieście mnie przez kolano żeby zlać mi dupsko za to, że się tak opierniczam
Ale wiecie
Wróciłam :)

Nie wiem kiedy będą się pojawiać rozdziały ale obiecuje, że będą

Także do zobaczenia w następnym rozdziale!
Herbatkazrumem

Słynny || Ereri/RirenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz