Notka pod rozdziałem, czekajcie do końca.
Poprawiam poduszkę, próbując lepiej ułożyć się na siedzeniu. Zazwyczaj wybierając loty zawsze rezerwowałam miejsce przy oknie, ale kupując bilet z dnia na dzień wszystkie interesujące mnie były już zajęte.
Westchnęłam po raz enty tego dnia, czując bezsilność i ogarniającą pustkę. Paryż był moim domem przez 1/3 życia, zostawienie wszystkiego tutaj było bardzo ciężkie. Oprócz tysiąca wspomnień i mojego ukochanego mieszkania, zostawiałam tam także ludzi. Ludzi, których kochałam a oni kochali mnie. Przynajmniej część z nich.
Zostawiałam mojego ojca, do którego będę przylatywać tak często, jak będzie to możliwe.
Zostawiałam za sobą przyjaciół w teatrze i operze, którzy bardzo przeżywali mój wyjazd. Kto teraz będzie organizował przyjęcia po premierze każdego spektaklu? I co najważniejsze, Opéra Garnier straciła (w ich opinii) wyjątkowy sopran. Ale drugi sopran pozostawał na miejscu. Élizabeth szczególnie przeżyła moją decyzje o wyjeździe z miasta. Mimo, że jako jedyna znała powód, widziałam jaki ból jej sprawiłam.
Jaki ból sprawiłam wszystkim, których kochałam.
André z pewnością cierpiał najbardziej ze wszystkich. Paryż może i jest dużym miastem i możliwość spotkania go po naszym rozstaniu wynosi jedną setną procenta, ale ja nie mogłam żyć w mieście bez niego. Każda ulica przypominała mi byłego już narzeczonego. Wszędzie widziałam blondyna i mnie trzymających się za ręce lub siedzących w przypadkowej kawiarni, śmiejąc się z jednego z jego głupich żartów.
Ale jego już nie było.
Miłości mojego życia, którą zaprzepaściłam w okrutny sposób.
To on znalazł mnie pod klubem w dzień moich urodzin. Powiedział, że nie mógł wytrzymać do soboty i od razu po zakończonym szkoleniu, kupił bilet powrotny do Paryża. Bilet do mnie. W rękach trzymał bukiet czerwonych róż. Z pewnością dwudziestu pięciu. Podszedł, przytulił, zapytał co się stało. Victoria powiedziała mu, że może mnie tu znaleźć. Powiedziała też, że musimy porozmawiać, a on nie rozumiał dlaczego.
Nie widział tych zdjęć. André nawet się nie domyślał, co zaraz się stanie. Nie wiedział, że jego serce za chwilę pęknie na pół, a potem na coraz więcej kawałków, dokładnie tak jak moje.
Wyjaśniliśmy sobie wszystko pod tym pierdolonym klubem. Siedzieliśmy na schodkach tylnego wejścia i rozmawialiśmy jak dorośli ludzie, którymi w końcu byliśmy. Patrzyłam jak uśmiech i radość znikają z twarzy chłopaka kawałek po kawałku. Jak staje się cieniem samego siebie. Ogromny ból, zawód i niezrozumienie.
- Czy ty mnie kiedykolwiek kochałaś, Aspen? - Słowa wypowiedziane przez niego wbijały szpilki prosto w serce. Całe moje ciało drżało a ja już nie mogłam powstrzymać łez. Jemu też było ciężko, widziałam to.
Oczywiście, że go kochałam. Kochałam go, ale po tylu latach okazało się, że istnieje ktoś kogo kocham chyba bardziej. André był najlepszym mężczyzną, zaraz po moim ojcu, którą daną mi było poznać, a mimo to głos kogoś innego wywoływał ciarki na moim ciele. Ktoś, kto mimo, że odebrał sens całemu mojemu życiu, był jego sensem.
- To zawsze chodziło o niego, prawda? Od samego pierdolonego początku. - André wyszeptał, kiedy siedzieliśmy już w taksówce. Czułam narastający w nim gniew i niemal słyszałam wszystkie słowa, które trzymał na końcu języka.
Po chwili zatrzymaliśmy się pod moim adresem. Popatrzyłam po raz ostatni w jego piękne oczy, błękitne tak jak moje. Nie wiem, na co czekałam. Chyba na jakieś pożegnanie, chociaż wiedziałam, że ono nie będzie miało miejsca. Ostatni dotyk, pocałunek, uściśnięcie głupiej dłoni.
CZYTASZ
Watermelon Sugar // H.S. •
FanfictionAspen zna Harrego z czasów, kiedy One Direction jeszcze nie było na świecie. Nie widzieli świata poza sobą, kiedy byli nastolatkami, ale co jeśli spotkają się w dorosłym życiu? Czy znowu odnajdą wspólny język? Bo przecież, jak może się niby skończy...