Bardzo mi na tobie zależy

110 4 0
                                    

Gdy wreszcie dziewczyna odkeiła się od mojego wręcz zalanego łzami t-shirtu spytała łamiącym się głosem

- To już pewne?

- Na sto procent. Tak strasznie mi przykro...

- Boże Louis, czemu akurat Ciebie dotykają takie nieszczęścia?

- Sam chciałbym wiedzieć.

- To konieczne żebyś został w szpitalu?

- Tak, mogę przenieść się już teraz i takie wyjście byłoby dla mnie najkorzystniejsze, już jutro miałbym pierwsze badania, leczenia i tak dalej. Muszę tylko zorganizować jakieś ciuchy.

- Porozmawiam z Twoimi rodzicami a potem pojedziemy do domu, spakujemy Ci najpotrzebniejsze rzeczy i przyjedziemy z powrotem, pogadasz z mamą i zostaniemy przy Tobie.

- Dziękuję.

Rachel odeszła w głąb korytarza, ale po moim krzyku przystanęła i się odwróciła.

- Rachel!

- Tak?

- Jeszcze raz, tak strasznie Cię przepraszam.

- Przecież to nie twoja wina, że chorujesz i że mi tak bardzo na Tobie zależy.

I odeszła. Chyba byłem wtedy w zbyt dużym szoku żeby zrozumieć jakie tak naprawdę miały te słowa znaczenie. Po prostu poszedłem do doktora i oznajmiłem mu, że za jakąś godzinę będę miał już rzeczy potrzebne mi aby zamieszkać w szpitalu i że może mnie wpisać jako pacjenta. Zaprowadził mnie do pokoju w którym od teraz miałem żyć.

Boże, to się dzieje naprawdę.

Rozejrzałem się po pokoju. Podłoga wyłożona była jasną wykładziną, ściany pomalowane na biało jednak pożółkły przez upływ czasu, na suficie widziały jarzeniówki bijące białym, ostrym światłem. Pokój miałem tylko dla siebie, stało w nim jedno łóżko, jedna półka nocna, pod sufitem wisiał telewizor a z pokoju wychodziły drzwi bezpośrednio do łazienki.

Będę tu sam jak palec - zanim umrę chyba zwariuję z samotności.

Usiadłem na łóżku. Pościel pachniała środkami dezynfekującymi, jednak materac był wygodny. Po kilkunastominutowym oczekiwaniu na powrót moich najbliższych widziałem, jak powoli naciskają klamkę i ostrożnie wchodzą do pokoju. Nie wierzyli w to, że zamiast żyć przy nich teraz będę żył tutaj, praktycznie tak samo jak ja. Lekarz stwierdził, że jeżeli mam już ciuchy mogę zaczynać leczenie, tylko spytał się czy nie mam już ochoty odwiedzić domu czy kogoś. Nie miałem nikogo kto byłby dla mnie ważny. Szkoła sprawiała mi tylko ból. Dom zresztą też - wszędzie udogodnienia dla niepełnosprawnych, wyjeżdżone w podłogach i dywanach ślady kółek od wózka. Mury mieszkania przesiąknięte zapachem moich leków wcale nie działały na mnie dobrze. Nie chciałem tam wracać. I chciałem zacząć leczenie już od teraz, bo nie miałem pewności czy kilka godzin nie zadecyduje o rozwoju mojej choroby.

Przebrałem się i wtoczyłem na szpitalne łóżko. Przywyczajałem się, że w tej pozycji spędzę resztę swojego życia. A przynajmniej próbowałem się do tego przyzwyczaić. Rodzice i przyjaciółka posiedzieli ze mną jeszcze trochę ponad godzinę, rozmawiając ze mną o wszystkim, a w praktyce o niczym, byle zająć moje myśli czymś innym niż tym, że hoduję w swoim ciele nowotwór. Jednak ja dalej czułem się tu nieswojo, chłód bieli pomieszczenia mnie przytłaczał. W końcu zostali wyproszeni przez lekarza z racji początku ciszy nocnej, dlatego sięgnąłem po torbę, którą przywieźli mi z domu.

Angel✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz