XVI. Wyznanie

469 81 222
                                    

Ostatnie tygodnie zimy minęły Cathy i Josephowi bez większych zawirowań, choć oboje wciąż spotykali się z przykrymi plotkami na swój temat. Catherine po drodze do kościoła czy też wychodząc z niego, często słyszała starsze panie, których nazwisk czasem nawet nie znała, mówiące między sobą, że za jakiś czas zostanie żoną pastora.

Teddy Brown, gdy złościł się na swą nauczycielkę, rysował ohydne karykatury przedstawiające Catherine i Josepha. Skargi u jego rodziców i babki, która zaczęła chorować i poza niedzielną mszą nie wychodziła z domu, nie przynosiły skutku. Matka chłopca ciągle powtarzała, że się z nim rozmówi, lecz ojciec prychał tylko i mówił, że Catherine powinna przemyśleć swe zachowanie wobec pastora, skoro nawet uczniowie widzieli, że coś między nimi było. Stara pani Brown powtarzała to samo.

Catherine chciała jak najszybciej ukrócić tę sytuację. Czuła się z tym wszystkim źle i niekomfortowo, jakby była intruzem nie tylko w Redcoast, ale i w domu Joego, nawet jeśli on sam i jego dzieci czerpali przyjemność z jej wizyt. Musiała przedsięwziąć jakieś kroki. Były tylko trzy wyjścia: zaprzestanie przychodzenia do pastora, czego bardzo nie chciała, wyjazd z Redcoast albo jasne określenie ich relacji. Nie wiedziała już, co powinna zrobić.

Kochała Josepha i nie ulegało to żadnej wątpliwości. Ich przeszłość nie miała już żadnego znaczenia. Rozumiała jego motywację, gdy zrywał zaręczyny, i przebaczyła mu, a przynajmniej tak się jej zdawało. Bo jak mogła chować wobec niego urazę, skoro był dla niej tak dobry, czuły i wciąż ją kochał?

Lecz czy była gotowa na zostanie jego małżonką? To pytanie tłukło się jej po głowie, odkąd przez przypadek przeczytała wpis w jego dzienniku. Raz zdawało się jej, że była odpowiednią dla niego kandydatką, by po chwili uznać, że ich ślub byłby tylko pomyłką.

„Cathy, głupia!" — skarciła się któregoś razu w myślach. — „Nie możesz zaprzepaścić swojego szczęścia idiotycznymi wątpliwościami. To twoja ostatnia szansa, żeby wyjść za mąż i stworzyć rodzinę. Następnej już nie będzie, bo nie pokochasz nigdy innego mężczyzny... Nie powinnaś przejmować  się tym, czy podołasz tym wszystkim obowiązkom. Kochasz go i zrobisz dla niego wszystko, a on kocha ciebie i jeśli coś uczynisz źle, nie będziesz czegoś umiała, Joe bez żadnych wyrzutów ci pomoże. Przecież nie jest żadnym okrutnikiem, tylko twoim drogim Joem... A dzieci... Poradzisz sobie z nimi, przecież kochasz je, a one chyba kochają ciebie. Zresztą nie będziesz dla nich nikim więcej jak przyjaciółką, nie będziesz się przecież wtrącać w ich wychowanie, niech Joe się tym zajmuje... I wreszcie będziesz mogła mieć swoje własne dziecko, które pokochasz całym sercem, przecież zawsze o tym marzyłaś..."

Po tamtych przemyśleniach była już pewna, że kocha Josepha i nie odmówi mu, jeśli poprosi ją o rękę. Musiała tylko pokazać mu jakoś, że naprawdę jej na nim zależy, nie jak na przyjacielu, a jak na kimś więcej.

Któregoś dnia, w kwietniu, kiedy na zewnątrz było już dużo cieplej, na drzewach pojawiały się pierwsze pąki i cała natura budziła się do życia, wybrali się wspólnie na plażę. Mieli to zrobić już dawno temu, lecz wciąż nie mogli znaleźć wolnego czasu. Joseph nie chciał zabierać na tę eskapadę dzieci, więc stała się ona jeszcze trudniejszym projektem do przeprowadzenia. W planach mieli mały piknik złożony z kanapek i wypieków przygotowanych przez panią Hopkins oraz długie rozmowy.

Catherine była bardzo podekscytowana na tę małą wycieczkę. Czuła, że będzie ona cudownym przeżyciem. Wprost uwielbiała plażę w Redcoast. Napawała ją spokojem i przeświadczeniem, że wszystko ułoży się pomyślnie, a piknik z Josephem wśród skał, gdy ich włosy będą smagane przez wiatr, zdawał się jej czymś tak wspaniałym, że aż nierealnym. 

Czerwone wybrzeżeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz