V. Dalsze przypadki panny Wright

813 112 341
                                    

Joseph nosił się z zamiarem pomówienia z panią Brown przez niemal cały tydzień, lecz wciąż nie mógł jej dopaść. W kościele na wieczornej mszy widział jedynie babcię chłopca, a z nią wolał nie rozmawiać, wiedział bowiem, że ta uważała swą rodzinę za świętą i już sama myśl o tym, że ktoś miałby coś do zarzucenia któremuś z jej krewnych, ze wszech miar ją oburzała. 

W czwartek w końcu dostrzegł i Emmę Brown siedzącą w kościelnej ławce. Po zakończonym nabożeństwie nie poszedł na zakrystię, by się przebrać, lecz szybko pobiegł do zmierzającej do wyjścia drobnej kobietki o dużych, łagodnych, brązowych oczach i zatrzymał ją. Stara pani Brown spojrzała na niego nieprzychylnie, lecz nic nie rzekła. 

— Czy mógłbym z panią pomówić? — zapytał, mając nadzieję, że ta udzieli mu odpowiedzi twierdzącej. 

— Oczywiście. A o co chodzi? 

— O pani syna i jego zachowanie w szkole. Panna Wright nieco się wstydzi z panią porozmawiać, bo nie czuje się pewnie w nowym miejscu, więc poprosiła mnie, bym to ja się z panią rozmówił, zwłaszcza, że sprawa dotyczy również moich dzieci...

— Och... — jęknęła kobieta i spojrzała na niego z niepokojem. 

Podążyła za Josephem na zakrystię, cała drżąc. Mężczyzna czuł, że pani Brown obawiała się tego, co zamierzał jej rzec. Nie dziwił się jej. On sam bałby się usłyszeć, co ma mu do powiedzenia na temat jego synów proboszcz. 

Spojrzał na nią ośmielająco, mając nadzieję, że nieco jej to pomoże. Nie było przecież czego się obawiać. Nigdy nie traktował swych parafian zanadto surowo, a panią Brown naprawdę lubił i nie zamierzał się wobec niej źle zachowywać. 

— Czy Teddy sprawia jakieś problemy? Chyba że to Adam? — zapytała. 

— Obaj są niegrzeczni, ale głównie chodzi o Teddy'ego. W poniedziałek na pierwszej przerwie popchnął moją córeczkę na podłogę, a ona zdarła sobie łokcie do krwi. Bardzo płakała... Codziennie mi mówi, że nawet mimo ciągłych upomnień ze strony panny Wright Teddy wciąż jej dokucza. Czy mogłaby pani z nim pomówić? Rosie nie chce za bardzo chodzić do szkoły, bo ciągle się boi...

Emma Brown spojrzała na niego ze wstydem i odwróciła wzrok. Nie dziwił się jej reakcji. Sam na jej miejscu nie potrafiłby spojrzeć komuś w oczy. Żałował, że sprawił biednej kobiecie taką przykrość, ale nie mógł inaczej. Chodziło przecież o dobro jego córeczki. 

— Przepraszam pana bardzo, wasza wielebność — jęknęła ze wstydem. — Teddy zawsze był niegrzeczny, a ja wciąż sobie z nim nie radzę... Pomówię z nim i postaram się coś zdziałać, tak przecież nie może być... Jeszcze raz bardzo pana przepraszam. 

— Ja i Rosie będziemy naprawdę wdzięczni. Dziękuję pani za rozmowę. Miłego wieczoru! — Uśmiechnął się, chcąc poprawić kobiecie nastrój. 

Życie z dwoma takimi niegrzecznymi chłopcami musiało ogromnie ją wyczerpywać, zwłaszcza, że jej mąż i teściowa byli jeszcze gorsi. Z nimi nawet Joseph wolał nie mieć do czynienia, dlatego też miał nadzieję, że uda się poprawić sytuację bez ich udziału.

*

Ku ogromnej żałości Catherine mały Brown nie przestał dokuczać Rosemary. Ograniczał się co prawda do słownych docinków, lecz nie sprawiało to, że Rosie było choćby odrobinę lepiej. O dziwo w piątek Teddy zachowywał się nieco lepiej. Wszystko stało się jasne, gdy pastor rzekł jej, że dzień wcześniej rozmówił się z matką chłopca. 

Catherine uśmiechała się szeroko, gdy Joseph codziennie przychodził do szkoły odebrać Rosie, ponieważ ta nie chciała wracać do domu bez jego krzepiącej obecności. Starszy brat nie zapewniał jej takiego poczucia bezpieczeństwa jak ojciec. W czasie tych krótkich wizyt w szkole Joe zawsze znajdował chwilę, by pomówić z Cathy. Kobieta wciąż nie wiedziała, jak powinna się przy nim czuć.

Czerwone wybrzeżeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz