Mimo nalegań Josepha Catherine nie zgodziła się na to, by ogłosili swoje zaręczyny. Chciała zaczekać do końca roku szkolnego. Obawiała się, że inni uczniowie będą naśmiewać się z dzieci pastora, gdy dowiedzą się, że niedługo zostanie ich macochą. Plotkami na swój temat aż tak bardzo się nie kłopotała. Była dorosła i potrafiła sobie z nimi poradzić. Liczyło się dobro dzieci. Wiedziała, że Rosie może nie dać sobie rady z kpinami innych uczniów.
W niedzielę, ku jej zdziwieniu, w odwiedziny do Elizabeth zawitał doktor Harry. Rzadko kiedy przychodził do domu pani Watts, gdyż ta niezbyt była przychylna wizytom mężczyzn w swoim domu. Catherine obawiała się, że stało się coś złego.
Gdy wyszła na kolację, Harry wciąż siedział u Elizabeth. Stała chwilę przed drzwiami do jej pokoju, nie wiedząc, czy winna zapukać i przypomnieć im o posiłku. Nagle usłyszała ich pełne zdenerwowania głosy.
— Ale Liz, dlaczego dopiero teraz mi o tym mówisz? Teraz, kiedy jest już tak późno, że niewiele da się zrobić? Wiesz, co to oznacza? Już po nas!
— Cicho! — fuknęła na niego kobieta. — Załatw to w mieście, jak najszybciej. Na razie nikt nie będzie się nami przejmował. Powiedziałam pani Gibbs o pewnej sprawie, bardzo skandalicznej zresztą, która odwróci od nas uwagę... Uwierz mi, że wszyscy w tej zatęchłej dziurze już o tym wiedzą i nikt nie będzie o nas myślał... Zanim to wyjdzie na jaw, wszystko naprawimy. A teraz chodź, jestem głodna.
Catherine usłyszała jeszcze, jak się podnoszą i podchodzą do drzwi. Serce zabiło jej mocniej w piersi. Czmychnęła, póki miała na to czas. Była pewna, że nikt jej nie zauważył.
Widziała, jak Harry żegna się z Liz, szepcząc coś do niej gorączkowo, i wychodzi. Nie uszło jej uwadze, że posłał jej pełne obrzydzenia spojrzenie. Nie rozumiała, co miało ono oznaczać, nie zwróciła na to jednak uwagi. Harry był nieco dziwny i najwyraźniej dał temu kolejny wyraz.
Przy kolacji bacznie obserwowała Elizabeth. Wciąż miała w pamięci jej dziwne, pełne podenerwowania słowa, których znaczenia nie mogła pojąć. Przy posiłku kobieta wyglądała jednak zupełnie normalnie. Śmiała się i żartowała jak zazwyczaj. Najwyraźniej wszystko było w porządku.
Następnego dnia Catherine z uśmiechem poszła do szkoły. Odkąd Joseph jej się oświadczył, każdy dzień zaczynała z nową nadzieją, która wypełniała ją po brzegi i sprawiała, że miała ochotę tańczyć. Z niecierpliwością odliczała dni do wakacji, w czasie których zamierzali z Josephem ogłosić wszystkim szczęśliwą nowinę i pobrać się. Z rozrzewnieniem myślała, że za rok o tej porze mogła już trzymać swoje własne dziecko w ramionach. O niczym bardziej nie marzyła, jak o dwójce ślicznych dzieci, najlepiej chłopcu i dziewczynce, o szarych oczach Josepha i ciemnych włosach. To wszystko było tak bliskie, że aż nierealne.
Widok dzieci Josepha grzecznie siedzących w ławkach wywoływał na jej twarzy ogromny uśmiech. Oczyma wyobraźni widziała już, jak piecze ciasto z Jenny i Rosie, podczas gdy Joe wraz z Jimem i Frankiem zawieszają na drzewie huśtawkę. Później zbieraliby się wszyscy w jadalni, by raczyć się słodkościami, śmiać się i rozmawiać o tym, co wydarzyło się w ciągu dnia. Wieczorem dzieci siedziałyby już w swoich pokojach, a ona i Joseph leżeliby wtuleni w siebie i wspólnie czytali lub po prostu rozmawiali. Nie mogła się doczekać, by zakosztować tego rodzinnego życia.
Lekcję prowadziła z energią, jakiej dawno nie miała. Chętniej niż zazwyczaj pomagała dzieciom, gdy czegoś nie rozumiały, i posyłała wszystkim szerokie uśmiechy. Radość wypełniała całe jej ciało, dając jej ogrom nowych sił do pracy. Życie było takie piękne!
Na przerwie została w sali lekcyjnej, chcąc dać upust swej radości i podekscytowaniu w samotności. Opadła na swój nauczycielski fotel i wybuchła pełnym radości śmiechem, po czym przymknęła oczy. Ostatnie kilka dni upłynęło jej niemal wyłącznie pod znakiem marzeń o przyszłości. Wciąż rozpamiętywała chętne pocałunki ukochanego, które ten składał jeszcze niedawno z taką zapalczywością na jej skórze, jego błyszczące szczęściem oczy i delikatny, czuły dotyk. Dotknęła swoich ust, wspominając na jego pocałunek. Och, gdyby tak tu teraz był.
CZYTASZ
Czerwone wybrzeże
أدب تاريخيCatherine Wright, stara panna, przybywa z Montrealu do małej, nadmorskiej wioski Redcoast, by objąć posadę w tamtejszej szkole. Nie wie, że spotka się tam z duchami przeszłości, nienawiścią i rozlewem krwi czerwieńszej od klifów w Redcoast. Okładka...