Prolog

5.9K 492 34
                                    

      2000 rok.

Jasne światła odbijały się leniwie o duże, uchylone okno. Niektóre z nich wpadały do środka i rysowały słabe smugi na ciemnej, drewnianej podłodze, zdobiąc przy okazji miękki, perłowy dywan i ścianę znajdującą się naprzeciwko. W oddali, za szeregiem wieżowców, dostrzegalny był biały, duży napis będący znakiem rozpoznawczym dla Los Angeles. Kojarzył się ze sławą, bogactwem, najlepszymi latami tego miasta. Kalifornia wydawać się mogła rajem, kolebką talentów, szczęścia i młodością, która szybko przeminęła. Wspomnienia jednak pozostały.

— Jaki on był? — Głęboki głos rozniósł się po pomieszczeniu. — Chodzi mi o jego charakter. Z tego co czytałem, wiele osób za nim nie przepadało.

Brunet zmrużył oczy, patrząc na tlącego się papierosa pomiędzy palcami jego rozmówcy.

— Wszyscy pisarze palą?

Blondyn prychnął cicho i pokręcił przecząco głową.

— Nie jestem pisarzem — odburknął smętnie, obojętnie. — Jestem dziennikarzem. Nie piszę gównianych książek, za którymi szaleją małolaty, a artykuły do jeszcze bardziej beznadziejnych gazet — westchnął, wsuwając szluga pomiędzy wargi i przeczesał dłonią ułożone włosy.

— Racja. Nigdy wcześniej nawet nie słyszałem o takiej gazecie, jak Sekrety Hollywood.

Blond-włosy mężczyzna westchnął ciężko, naciskając stalówką pióra o białą, jeszcze niezapisaną kartkę grubego notesu. — Mało jednak obchodzi mnie to, czy nasze pismo jest popularne, czy nie — powiedział po chwili, przenosząc pełny zmęczenia wzrok na swojego gościa. — Nie odpowiedziałeś na moje pytanie.

— Bo chyba tak naprawdę nie potrafię do końca tego zrobić — rzekł. — Nie znaliśmy się długo, niecały rok, może kilka miesięcy, kiedy pracował na planie mojego ojca. Byłem wtedy młody i myślałem, że poznałem go na wylot, że jesteśmy dla siebie stworzeni. Ale dopiero później doszedłem do wniosku, że nie wiedziałem o nim tak naprawdę nic. — Spojrzał na dziennikarza, który przeniósł wzrok na kartki swojego notesu, w którym zaczęły pojawiać się pierwsze, nowe słowa. Sam nie wiedział, czy chce rozmawiać z zupełnie obcym facetem o swojej przeszłości. Znał tylko jego imię – Kris. Tak przynajmniej się przedstawił, choć wątpił, aby było prawdziwe. Nie wyglądał na rodowitego Amerykanina, zdradzały go skośne oczy, ale rysy twarzy wcale nie pasowały do typowego Azjaty. — Jego charakter był specyficzny, dlatego niektórzy nie potrafili z nim długo wytrzymać. Mi się udawało, ale sam nie wiem dlaczego zawsze przy nim zostawałem.

— Specyficzny?

Brunet kiwnął głową.

— Albo go kochałeś, albo nienawidziłeś — wyjaśnił krótko. — Nie mogłeś lubić go pośrodku, tak się nie dało — dodał, przenosząc wzrok ponownie na okno znajdujące się naprzeciwko. — Jednego dnia był kochany, szeptał, jak bardzo jest szczęśliwy, drugiego z kolei potrafił nieźle człowiekowi zaleźć za skórę. Ludzie nie znosili jego wahań nastroju, to denerwowało.

— A ty jako jedyny byłeś na nie obojętny? — Padło kolejne pytanie, choć Chanyeol mógłby je uznać bardziej jako stwierdzenie.

— Wtedy tak, bo byłem w nim zauroczony. Ale teraz, gdybym jeszcze utrzymywał z nim kontakt, jeśli byłoby to możliwe, miałbym to gdzieś i odpuściłbym. Gdy tak teraz o tym myślę, wcale mi aż tak na nim nie zależało. To miało być tylko chwilowe i  przeminąć bez echa.

— Rozgłos o waszym romansie wtedy był głównym tematem plotek — stwierdził Kris, zapisując kolejne słowa.

— Tak — potwierdził, poprawiając rękawy swojej czarnej, drogiej marynarki. — Ale to nie był najlepszy czas dla niego. W ogóle rok 1970 zaczął się dobrą passą, ale miał całkiem inne zakończenie, niż każdy przewidywał. Ja to przetrwałem, być może w pewien sposób ta cała sytuacja wzmocniła mnie, uodporniłem się na opinie innych, ale nie Baek.

— Mówił wtedy coś szczególnego?

— Wtedy? Nie — mruknął, odrywając wzrok od widoku zza szyby. — Ale wcześniej tak. — Zamilkł na chwilę i uśmiechnął się smętnie, przypominając sobie noce spędzone w mieszkaniu kilkanaście przecznic dalej. — Pamiętam, że wieczorami lubił siadać na balkonie ze szklanką wypełnioną tanią, zimną whiskey i obserwować napis Hollywood na wzgórzu. Powtarzał wtedy, że kiedyś będzie właśnie kojarzony z tym słowem. Wiesz co jest najlepsze? Zawsze mówił mi, że chce zostać zapamiętany. Za życia nie udało mu się. — Na moment zatrzymał się i wziął do ręki stary numer gazety z lat siedemdziesiątych, którą przyniósł ze sobą. — Jego śmierć jednak była tak spektakularna, że ludzie mówią o nim po dzień dzisiejszy. I można by rzec, że on wcale nie przegrał. Stało się tak jak chciał. Hollywood nigdy o nim nie zapomni.

— Zapewne. Ty też miałeś swoje pięć minut.

— Mi na nich wcale nie zależało. Nie byłem taki jak Baekhyun, nie brnąłem do celu za wszelką cenę, ale on miał silny charakter i nikt nie zdołał go zatrzymać — powiedział, patrząc na pierwszą stronę zniszczonej, pożółkłej już gazety. — Mógł się jednak tak nie spieszyć. Gdyby poczekał dzień dłużej, jego życie zmieniłoby się całkowicie.

— Dlaczego tak myślisz?

Chanyeol zmarszczył czoło i zacisnął palce na cienkich stronach.

— Przez jakiś czas mieszkałem razem z nim i także to ja odbierałem jego pocztę, jak w dzień pracował. Jeden list był od producenta filmu, w którym chciał zagrać, ale myślał, że mu się nie uda. To zabawne, dostał zaproszenie na rozmowę, bo dostał rolę, która wtedy pomogłaby mu się wspiąć na szczyt po tak mocnym upadku. Ten film był naprawdę dobry i Baekhyun pasował do niego.

— Kogo miałby w nim zagrać?

— Człowieka, który nie radzi sobie z życiem, można by powiedzieć, że samego siebie   — powiedział, odkładając gazetę na stolik i uśmiechnął się. — Miał zagrać samobójcę.

Unforgettable Dreams || chanbaekOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz