Perspektywa Kajetana:Pewnie przekroczyłem wymyślnie zdobione ornamentami mury. Rozejrzałem się. Wokoło rosły idealnie wykrojone, okrągłe krzewy. Pomiędzy nimi można było dostrzec, nieśmiało wychylające się, barwne tulipany. Część pokaźnego budynku podtrzymywana była przez kolumny w stylu jońskim.
To jakiś pałac, czy co?
Pokonałem kilka schodków i zadzwoniłem do drzwi. Otworzył mi elegancko ubrany mężczyzna.
Obdarzył mnie chłodnym spojrzeniem, równie mroźnym, co jego całkowicie białe włosy. Przywodziły na myśl ścieżki pełne śnieżnego puchu.– Pan Kajetan? Proszę – odsunął się, aby zwolnić miejsce – Zaprowadzę pana do biura.
Pan Kajetan...
Czuję się jakoś dziwnie, jak gdyby ktoś... Miał do mnie szacunek! (lub nie miał wyboru i musiał go okazywać, bo w innym przypadku wyrzuciliby go z pracy)
Korytarze przepełnione kwiatami w pięknych wazonach – były to czerwone róże, żywe, w przeciwienstwie do zawieszonej na ścianach martwej natury.
Świece rzucały ciepłe światło, wypełniając przestrzeń cynamonowym zapachem.Komu chciałoby się to wszystko codziennie zapalać?
Pan Mroźne-spojrzenie stanął, chwycił za klamkę jasnych, sporych, bo na oko dwumetrowych drzwi i pociągnął je w swoją stronę. Gdy znalazłem się w pomieszczeniu, moim oczom ukazała się dostojna postać z wąsem.
– Pan Kajetan Kucharczyk? Proszę usiąść –Zająłem miejsce i natychmiastowo założyłem nogę na nogę.
– Ryszard Paniczyk – przedstawił się – Zadam panu kilka pytań. – podniósł długopis – Jeśli chodzi o pańskie doświadczenie w gastronomii...
Przełknąłem ślinę. Moje doświadczenie zawodowe nie było wybitne, w większości pracowałem w knajpach i niewielkich restauracjach. Co prawda to prawda – sprawdzałem się – podobno – nieźle, ale nie stać mnie było na wyjazd do większego miasta, aby rozwinąć skrzydła.
– Kocham gotować i pragnę zachwycić swoimi daniami pańskiego syna. Wystarczy, że da mi pan szansę.
Wiadomo, że moją motywacją nie było tylko i wyłącznie zamiłowanie do kuchni. Ciekawił mnie powód, dla którego tak wielu gastronomów nie nadawało się na pracę w tym miejscu. Poza tym, interesował mnie również sam Ambroży, chłopak o tak wybrednym guście, lub może wybrednym żołądku... Nie był często widywany poza swoim pałacykiem. Dlatego też, wydawał się niezwykle intrygujący.
Rozmowa toczyła się jeszcze przez pare chwil. Jakimś cudem przekonałem dostojnego Wąsacza. Dopytałem go również, w jaki sposób przebiega proces sprawdzania. Zanim danie trafii do Ambrożego, jest testowane. Sprytne, popieram. Głupio byłoby stracić syna przez jakiegoś spryciarza, który chciałby go otruć. No, ale stracić służbę, to spoko. Pewnie płacą im więcej za takie nadprogramowe akcje.
Przed przystąpieniem do gotowania, rzecz jasna, musiałem spotkać się z księciuniem, aby dowiedzieć się, co lubi, a czego nie. Chodzi mi oczywiście o produkty spożywcze. Na inne pytania przyjdzie czas później.
--------------------------------------------------------------
Perspektywa Ambrożego:Wezwano mnie do biura ojca. Miałem się spotkać z kolejnym kucharzem, który to, tak jak poprzednicy, zapewne będzie wypytywać o ulubione smaki. Problemem było to, że nie miałem czegoś takiego.
Przekroczyłem próg drzwi. Przede mną siedział, uśmiechnięty w niezwykle głupi sposób, chłopak z notesem w dłoniach. Jak gdyby nigdy nic, siedział teraz na miejscu Ryszarda, na jego tronie. Oparł się wygodnie, wyglądał, jakbym to ja przyszedł do niego na rozmowę, a przecież - była mi obojętna. Przyszedłem, bo tak chciał ojciec. Powoli tracił nadzieję, że znajdzie odpowiedniego człowieka, który zajmie się moimi problemami z jedzeniem.
– Doberek! – przywitał się prostacko, nawet nie miałem ochoty na to odpowiedzieć. – Więc... – niespeszony ciszą, kontynuował – Nazywasz się Abroży, prawda? Ja jestem Kajetan, Kajetan Kucharczyk. Myślę, że moje nazwisko mówi samo za siebie, hm?
– Myślę, że nie powinien się pan tak zapędzać.
– Ależ oczywiście – uśmiechnął się, jakby rozbawiony moją odpowiedzią. – Zacznijmy – przyłożył długopis do papieru – Nie będę pytał o ulubione warzywka i inne duperele. To bez sensu.
Zdziwiłem się nieco, ale moja twarz wciąż zachowywała tą samą, pełeną pogardy dla bezczelnego młodzieńca, mimikę.
– Przede mną było tu, zapewne, wielu parzygnatów, ale i pewnie, dobrych gastronomów. Dania parzygnatów, z tego co wiem, nie trafiają na twój stół, bo pierw testowane są na służących, by sprawdzić, czy są jadalne.
Delikatnie kiwnąłem głową.
– Skoro więc kosztowałeś wytworów dobrych kucharzy, to nie w jakości dań tkwi problem, a poszczególnych składnikach.
– Po jedzeniu zazwyczaj bolał mnie brzuch, wciąż miałem zaparcia i biegunki. Nie ufam kucharzom ani ich nędznym posiłkom. – wyznałem, by dał sobie spokój. Niektórzy już po tych słowach opuszczali pomieszczenie.
Podczas rozmów z kandydującymi na to stanowisko, starałem się ich jak najbardziej zniechęcić, bo bałem się podobnych, nieprzyjemnych dolegliwości.
– Jak się teraz odżywiasz?
– Służba pilnuje, bym w ciągu dnia wypił zmiksowane warzywa i owoce. Większość potrzebnych pierwiastków przyjmuje po prostu w tabletkach.
– Nic dziwnego, że twój tatuś się martwi. Lęk przed jedzeniem i alergia. Alergia, tylko na co, hm? – zaczął bazgrać w tym swoim notesie. – Co było wspólnym mianownikiem wszystkich tych posiłków? Jakich składników – spojrzał mi w oczy – boisz się najbardziej?
Pajaca nie wzruszyło nic, żadne z moich zimnych spojrzeń, żadne z pozbawionych ciepła słów. Wydawało mi się, że co najwyżej go bawiły.
Miałem ochotę wyprosić tego kretyna.
– Makarony, bestie o różnych kształtach, chleb, czyli marny zapychacz. Wszystkie te, "smaczne", panierki. Wydaje mi się, że to one krzywdzą mnie najbardziej.
– Nietolerancja glutenu, kuchaniutki! – zrobił nadgarstkiem jeszcze kilka kresek na kartce. – Ciężki kawałek chleba!
– To znaczy? – zapytałem zirytowany.
– To znaczy, że szkodzą ci produkty głównie mączne, i tyle. To, że nie lubisz jeść, to już inna kwestia, ale nie martw się. Jeśli będzie taka potrzeba – znów oblał mnie wzrokiem – Osobiście mogę cię nakarmić.
– Jest pan bezczelny! Nie będę tolerował takiego...
Kajetan obrócił swój notes w moją stronę. Wyszczerzył się, czekajac na moją reakcję.
Była tam... Moja karykatura...
– Tak wyglądasz, gdy się wściekasz! – zawołał radośnie – Przypominasz wkurzonego chihuahua, a psom potrzebna jest obroża, dlatego masz ją na szyi. – Wskazał palcem na rysunek.
Zrobiło mi się gorąco. Gdyby to była bajka, zapewne para wylatywałaby mi z uszu. Wstałem natychmiastowo, posłałem dupkowi najgroźniejsze spojrzenie, na jakie było mnie stać i wyszedłem z biura, trzaskając drzwiami.
--------------------------------------------------------------
A tutaj - urocza dwójka gejuchów!
Kocham tych gości, serio. :')Dziękuję za przeczytanie! C:
Kiedyś będzie kolejny rozdział~
CZYTASZ
Przez żołądek do serca
Storie d'amore"Czyli... Nadziana para szuka kucharza, który przygotuje dania zaspokajające wybredny żołądek ich syna - Ambrożego. " Że tak powiem, ludzie z zewnątrz nazywają go "rozpuszczonym księciem". Mieszka w bogatym domu, nie uczęszcza do szkoły. Od małego...