#

105 5 3
                                    

Kazał jej czekać, więc czekała, pozwalając niebezpiecznej miłości płonąć w swoim sercu.

Eva uniosła zmęczone oczy na postawiony w kącie, drewniany zegar z kukułką, który wybił czwartą. Tykał tak głośno, że choć usilnie wytężała słuch, z trudem przychodziło jej wyłapanie sensu gorączkowych rozmów dobiegających zza drzwi czy powodu nagłego, ciężkiego uderzania butów o posadzkę na korytarzu.

Zawsze wydawało się jej, że była raczej dobra w rozgryzaniu intryg i planów, w które wyraźnie zabraniano się jej mieszać. Ale zazwyczaj nie zamykano jej też bez słowa wyjaśnienia w obskurnym gabinecie. Adolf lubił sprawiać jej niespodzianki, może więc była to jedna z nich? Sam ich nie znosił, nad czym Eva często ubolewała – wprawiały go w iście parszywy nastrój, który, o czym już nie raz zdążyła się przekonać, nie zwiastował niczego dobrego.

Ale jej partner przecież nieustannie znajdował się pod ogromną presją. Kierowanie państwem i wojskiem podczas tak krwawej wojny nie mogło być niczym łatwym i przyjemnym. Podziwiała go za jego oddanie sprawie, za cenę, którą był gotów za nią zapłacić. Dla nich wszystkich.

– Tylko ty mnie rozumiesz – miał zwyczaj szeptać, tuląc ją czule do swojej gorącej piersi. W te rzadkie noce, kiedy istnieli tylko oni dwoje, kiedy cały świat tracił znaczenie, wiedziała, że byłaby w stanie uwierzyć w każde jego słowo. – Tak naprawdę. Tak szczerze. Tylko ciebie mam.

Eva potrząsnęła głową. Nie mogła teraz o tym myśleć, przypominać sobie tych pięknych chwil, które Adolf jej podarował, życia, które razem ułożyli.

Nastały czasy, kiedy niczego nie można było być już pewnym. Czasy strachu, niepokoju i paniki.

Wojna zmieniała ludzi, odbierała im wiarę, pozbawiała marzeń. Każdego dnia na froncie ginęli żołnierze, ginęły ciężarne, ginęły dzieci o najsłodszych twarzyczkach i najbłękitniejszych oczętach, jakie przyszło Evie w całym jej życiu zobaczyć. Nie wierzyła, że cokolwiek zdoła zadośćuczynić tę stratę. 

Ale przyrzekła Adolfowi, że nie ucieknie, że się nie podda, że u jego boku będzie walczyć do samego końca, czymkolwiek ten koniec miał być. Odwaga i miłość tliły się w niej, podsycane obietnicami lepszego jutra, żarliwe i nieśmiertelne.

Była bohaterką i wojowniczką. Tego ją w końcu nauczono. 

– Panno Braun?

Te przeklęte, żelazne drzwi nareszcie się otworzyły. Stanął w nich jeden ze starszych komendantów, szpakowaty mężczyzna w okrągłych okularach, którego imienia Eva nie chciała chyba pamiętać.

Wstała pospiesznie, lecz z typową dla siebie gracją, i obrzuciła go potępiającym spojrzeniem.

– Należą mi się wyjaśnienia – oznajmiła komendantowi, poprawiając przygniecioną apaszkę. Uwielbiała apaszki. Adolf je uwielbiał.

Mężczyzna odchrząknął, czerwieniąc się brzydko. Okulary zsunęły mu się z nosa.

Führer obiecał wszystko wyjaśnić. I przeprosić. Nalegał też, by przyszła pani z nim porozmawiać, jak najszybciej, jeśli łaska. – Głos ani razu mu nie zadrżał, choć Eva miała wrażenie, że w istocie mało brakowało, by całkowicie się załamał.

Nagle zapragnęła wziąć w dłonie swój aparat, poczuć jego piękny ciężar w dłoniach, i sfotografować tego przerażonego człowieka. Uchwycić na zawsze jego słabość, której już dawno temu, wstępując w szeregi Adolfa – w ich szeregi – powinien był się wyrzec.

Nie było wśród nich, wśród walczących za marzenia, miejsca dla słabeuszy.

Eva zmroziła go wzrokiem, który mógł przyprawić o gęsią skórkę samego Stalina, i nie tracąc więcej czasu, kazała mu poprowadzić się do ukochanego.

.

Adolf czekał na nią przed jednym z bunkrów, o ile się nie myliła tym największym. W pobliżu nie było nikogo oprócz ich dwojga. Starszy komendant, kiedy tylko upewnił się, że Eva trafi bezproblemowo na wytyczone miejsce spotkania, można by rzec, rozpłynął się w powietrzu.

Eva zatrzymała się kilka kroków od mężczyzny, spoglądając na niego niepewnie, ale z troską. Ten uśmiechnął się do niej nieznacznie i skinieniem głowy przywołał do siebie.

Adolf nie wyglądał najlepiej, to Eva mogła przyznać bez bicia. Wory pod oczami, pogłębione zmarszczki na czole i w kącikach ust, bledsza niż zwykle cera – wojna go wykańczała. Chyba najbardziej z nich wszystkich. 

Gdy tylko znalazła się w jego zasięgu, chwycił ją za dłoń i pozwolił skrzącemu uczuciu wypełnić przestrzeń dzielącą ich ciała. Jego usta w mgnieniu oka znalazły się na jej wargach, jakby bał się, że wystarczy chwila nieuwagi, by mu ją odebrano, wraz ze wszystkim innym, co miał do stracenia.

Jakby w jego żelaznym sercu zagościła tak dziwna trwoga. Jakby się czegoś obawiał, obawiał tak potwornie, że odbierało mu to zmysły.

Eva odsunęła go delikatnie, by móc spojrzeć na jego skrytą w słońcu twarz, kładąc zimną dłoń na jego rozgrzanym ramieniu.

– Co się stało? – wyszemrała łagodnie, kojąco, jak gdyby uspokajała dzikie zwierzę.

Adolf nie odezwał się. Jego powieka drgnęła, choć Eva przypuszczała, że nikt inny nawet by tego nie zauważył. Nawet nie zwróciłby uwagi, nie zawróciłby sobie tym głowy.

Nikt oprócz niej.

Iskierki szczęścia musiały zatańczyć w jej oczach, bo Adolf przekrzywił głowę i zmarszczył brwi. Palce kurczowo zaciskał na jej dłoni, gładząc leniwie kciukiem jej wierzch.

– Evo? – zapytał ostrożnie.

– Adolfie? – Eva obdarzyła go szerokim uśmiechem.

I w tamtym momencie najwyższy wódz III Rzeszy, führer, jakby za sprawą jakiegoś czarnoksięskiego zaklęcia, padł na jedno kolano przed wartą niewiele więcej niż dwie marki fotografki, stawiając cały świat na głowie. Cały ich świat.

– Evo Braun. Od kiedy tylko pamiętam, byłaś moim światełkiem w tunelu. Moim drogowskazem. Moją morską latarnią. Moją opoką. Każdej nocy wracałem do ciebie, wiedząc, że wracam do domu. Że ty nim jesteś. Bo tylko ciebie mam na tym całym okrutnym świecie. Tylko ciebie. Czy uczynisz mi ten zaszczyt i zostaniesz moją żoną? Wyjdziesz za mnie, Evo?

Eva zesztywniała, a ten cudowny uśmiech, rozświetlający delikatne rysy jej twarzy, zniknął bezpowrotnie. Czuła, decydując się tu przyjść, że wydarzy się coś wspaniałego. Czuła w sercu, że nareszcie odzyska utraconą nadzieję. Że wszystko, całe to zło i cierpienie, wszystko to prowadziło do tej właśnie chwili. Tak upragnionej i wyczekiwanej.

Nad odpowiedzią nie musiała się nawet zastanawiać.

Łzy popłynęły po jej policzkach. Uszczypnęła się w ramię, by upewnić się, że nie był to jedynie kolejny z jej snów, i wyszeptała:

– Tak. Tak, wyjdę.

Wtedy nie rozumiała jeszcze, jak szybko za to szczęście przyjdzie jej zapłacić.

UkochanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz