Czy kiedykolwiek widziałeś kwitnącą wiśnię? Możliwe, że odpowiedziałbyś przytakująco. Jednak czy wiesz, że wiśnia ma wiele rodzajów? Pod tym względem owoce te są jak pułapka, gdyż tylko ich prawdziwym znawcom dają się rozpoznać po detalach zauważanych na tak podobnych do siebie, białych płatkach.
Tuż pod jedną z tych roślin, znajdował się pewien człowiek. Już z daleka można było rozpoznać, że prezentował on płeć męską. Usiadłwszy niedbale, prawdopodobnie przez zmęczenie okalające jego dolne kończyny, wziął do ręki białe płatki, które nawet w tamtej chwili spadały pojedynczo z drzew nad nim. Na pierwszy rzut oka zdawało się, że warstwa śniegu z poprzedniej pory roku nie znikła i wciąż zawzięcie utrzymywała się na kwitnących, pięknych, jak i również delikatnych drzewach. I poczynając spoglądać na lekko zaróżowione części kwiatów, zastanawiał się, jaki może być to rodzaj.
Jego twarz była cała rumiana, skronie mokre, a oddech był lekko przyspieszony, tworząc z tego kolejne powody do stwierdzenia, że młody mężczyzna był bardzo zmęczony odbywaną przez się wędrówką. To jednak nie odbierało mu urody; wciąż, gdyby któraś panienka przyszła do sadu i zauważyłaby go, zauroczyłaby się, widząc przed sobą żołnierza z prawdziwym karabinem w rękach; mawiają przecież, że za mundurem panny sznurem, a każde przysłowie musi przecież mieć w sobie odrobinę prawdy. Tak się jednak nie mogłoby stać, przynajmniej nie teraz, gdy na świecie trwała wojna i ten w niej uczestniczył, a tereny, na których się znajdował, były właśnie w jej obszarze. Choć, szczerze mówiąc, nie miałaby powodzenia u tajemniczego nieznajomego, gdyż sądząc po spojrzeniu, jakim obdarzał mizerne kwiatki, właśnie tęsknił za kimś sobie drogim, kogo niedawno stracił.
Obracając nimi przed swoimi oczami, jego myśli zwróciły się ku jego osoby, jego słodkiej buzi, ust niczym maliny, umiejących uszczęśliwić wszystkich wokół nawet w czasach tak trudnych, smutnych, bolesnych jak teraźniejsza wojna. Widział przed sobą jego ciepłą twarz, małe zmarszczki, które pojawiały się w kącikach jego oczu, gdy się uśmiechał, świadcząc, że dopiero co wyrósł z bycia nazywanym nastolatkiem. Zastanawiał się, czy dotykając jego policzków poczułby skórę tak delikatną, na jaką wyglądała. Choć z czasem twarz ta bladła, malinowe wargi siniały i wszystko to tworzyło obraz trupa, którym był, kiedy ostatni raz go widział. Smutek wziął jego serce i nie wiedząc, w którym to momencie, począł płakać, pozwalając, by najpierw ciche łkania wydostawały się z jego klatki piersiowej, a później, by owładnęła go prawdziwa rozpacz. Spoglądając na swoje dłonie, z których mimowolnie wypadły kwieciste płatki śniegu, wydawało mu się, że wciąż zauważał jego krew, nie dającą się za wszelką cenę zatamować. Z czasem koło emocji pojawiło się też poczucie winy, tak straszne, że było powodem jego trudności z oddychaniem. Podpowiadało mu, że to przez niego zginął, bo przecież gdyby się go, swojego kompana, przyjaciela, nie posłuchał i skróciłby cierpienia brzydkiemu szkopowi, ten nie dźgnąłby go, nie sprawił, że tuż potem straciłby oddech, duchem krocząc już do innego świata.
Niedaleko niego można było usłyszeć śmiechy, odbijane od drzew, które otaczały ich posiadaczy. Przenosiły one słowa wypowiedziane z eleganckim akcentem między sobą, niczym plotkę, którą wymyśliła jedna panna w zemście na drugą. Jednak plotka ta i dołączony do niej, żartobliwy nastrój, jakby nie dochodziły do uszu młodego mężczyzny. Dziecko uznałoby, że to rośliny się o niego troszczą, chcąc udzielić mu chwili spokoju, lecz prawdą było to, że jego słuch był wyłączony pod wpływem bolesnych, lecz prawdziwych wizji. Gdyby nawet je odbierał, nie skłoniłyby go one do dołączenia do swoich towarzyszy broni. Widział tylko umierającą buzię przyjaciela, bledniejącą i z czasem samej przypominającą biały kwiat wiśni, jak i słyszał jego słowa:
- Czy... Czy ja umrę? - wypowiedziane w agonii, która niczym wirus przeniosła się na niebieskookiego Williama. Zdawało mu się, że znów go trzymał w swych ramionach, dlatego też nachylił się i pogłaskał jego policzek, będąc niemal pewien, że następujące słowa ukoją niewiadomo kogo ból. Pod palcami faktycznie poczuł teksturę tak delikatną, niczym puch.
- Nie! Nie umierasz... Niedługo pojawią się medycy, zobaczysz sam, Blake - mówił. - Tylko wytrzymaj, błagam cię. Nie słyszysz? Już idą.
Jednak wizja zaczęła się rozmazywać, nie zabierając ze sobą strasznych wydarzeń z jego umysłu jak i serca. Nie chciał się godzić z odejściem przyjaciela. Jedyne, co robił, to ciche łkanie i rozpamiętywanie jego ostatnio bladej twarzy, gdyż jakby o nim zapomniał, czułby, że byłoby to uszkodzenie jego pamięci i miałby większe poczucie winy. Mimo że był na wojnie, pragnął na jego cześć nosić czarne ubrania i chodzić całymi dniami przypominając sobie każdy spędzony z nim moment. Wiedział jednak, że wrogowie nie zgodziliby się na okres żałobny bez umieszczonego w ich umyśle konia trojańskiego. Na wspominanie kogoś, do kogo dopiero po jego stracie zradzały się nowe uczucia. Uczucia przywiązania, miłości braterskiej.
Jednak narazie jedyną opcją pozostawało ,,życie" dalej i zaakceptowanie przeszłości, czego tak bardzo nie chciał zrobić. Nie rozumiał lub nie dopuszczał do swojego serca tego, że tak również może czcić jego pamięć.
Nagle, do jego uszu zaczęły dochodzić plotki roślin; coraz bliższe niego, okazały się być krokami jego towarzysza broni.
- Szeregowy William Schofield - żołnierz zaczął głosem na tyle głośnym, by usłyszała go również reszta, siedząca niedaleko. - Mam rozkaz poprosić cię, byś dołączył do naszego grona.
Młody mężczyzna, jakby dopiero wybudzając się z transu, spojrzał na stojącego oczami pełnymi jeszcze niewyschniętych łez. Na dźwięk śmiechów zrozumiał, że stroją sobie z niego żarty. Jak wcześniej Will spoglądał na niego w miarę opanowany, tak teraz jego twarz zalała się purpurą i nakrzyczał na młodszego, który zadowolony z siebie uciekł w podskokach, mając zaliczone zadanie. Lecz jeszcze zanim ten zdążył dobiec do pożądanego celu, Will zdążył od niego usłyszeć:
- Nie żyj przeszłością, Schofield, bo długo tak nie pożyjesz!
I była to całkowita racja, o której wcześniej wiedział, lecz dopiero teraz zrozumiał.
Spojrzał z powrotem na swoje dłonie, podnosząc z ziemi kilka białych płatków. Słowa te, być może i lekko nabijające się z niego, bardzo do niego przemówiły. Wyryły się w jego umyśle, same nie mając pojęcia, jaki wpływ będą miały na jego życie, oraz jak długo z nim pozostaną. Uświadomiły go, że nie może żyć przeszłością, bo nie wymiga się od wojny i ciężaru na barkach w postaci zależnych od niego żyć jego wrogów, przyjaciół, jak i rodaków. Wytarł wolną dłonią pozostałości łez wokół oczu, jakby czynem tym pozostawiając swą rozpacz obok bezwładnego ciała Toma.
Nie wiedział, ile tak siedział, wpatrując się jakby natchniony w wiedniejące płatki; czas, jakby bawiąc się z nim, dopiero teraz zdecydował się dłużyć, jakby wcześniej nie mógł. Podświadomość również zdawała się być jego wrogiem, pokazując mu białą jak te płatki, twarz Toma. Lecz już nie płakał. Przybrał na twarz najszczerszy uśmiech, na jaki mógł się zdobyć, przed chwilą będąc całym sobą w żałobie. I ku jego zdziwieniu, taki sam uśmiech pojawił się na rozpromienionej, różanej niczym kwiaty czereśni, twarzy Blake'a, pocieszając Willa samym swym istnieniem.
Po czym wizja zniknęła, opuszczając jego umysł i zakopując głęboko w sercu.
Tak jak Will zniknął z tego miejsca, odchodząc do swoich towarzyszy broni.
Tak jak białe kwiaty wiśni, które wypadły z jego rąk, dając się ponieść wiatrowi.
CZYTASZ
Kwiaty wiśni | 1917
RandomUsiadł niedbale pod kwitnącą wiśnią, biorąc do ręki jej upadłe kwiaty, i począł zastanawiać się, jaki rodzaj tego owocu mogą prezentować. Och, gdyby tylko miał te drzewa w swoim domku na wsi, wtedy byłby może ich znawcą, jak rodzina Blake... Jak jeg...