Little Hangleton

632 39 7
                                    


Na wzgórzu z widokiem na wioskę Little Hangleton stał dom. Dom niegdyś bogaty, o monumentalnej konstrukcji, górujący ponad innymi w miasteczku. Lecz nawet dla tak okazałej rezydencji czas nie okazał się łaskawy. Część okien zabito deskami, w dachu widniały kolosalne otwory, a sam dwór stał się porośniętą bluszczem ruiną. I choć upłynęło wiele lat, odkąd mieszkała w nim rodzina o tym nazwisku, mieszkańcy wciąż nazywali go Domem Riddle'ów. Była to rodzina niezwykle bogata, obdarzona nienawiścią przez sąsiedztwo z powodu wybitnego, nawet jak na mugoli, snobizmu. Lecz ich niebywała arogancja była niczym w porównaniu do zła, które aktualnie przesiadywało w przestarzałych murach.

Na zgniłym fotelu przy dawno wypalonym już kominku spoczywało stworzenie okryte w czarny materiał. Przemawiało ludzkim głosem, jednak tylko pod tym jednym jedynym względem człowieka przypominało. Posturą wykazywało podobieństwo do niemowlęcia, lecz twarz pokrywały liczne blizny, a na zniekształconej czaszce odznaczały się wyjątkowo ciemne żyły. W miejscu, gdzie powinien znajdować się nos, widniały dwie podłużne szparki. I mimo że stworzenie wyglądało na bezbronne przy doświadczonym czarodzieju, na dźwięk jego imienia dreszcze rozchodziły się po karku, a w oczach pojawiał się strach. Lord Voldemort. Czarnoksiężnik niewątpliwie wybitny i budzący grozę nawet wśród najznakomitszych czarodziejów.

W pokoju znajdowała się jeszcze dwójka mężczyzn. Jeden nieco bardziej skulony, o twarzy przypominającej szczurzą. Drugi wyprostowany, pewniejszy siebie, lecz wciąż okazujący respekt postaci na fotelu. Tego pierwszego nazywano Glizdogonem. Klęknął niepewnie tuż przed swoim panem, nie podnosząc wzroku. Dłonie, zakończone długimi pazurami, trzęsły się tuż pod grubym płaszczem, który okrywał jego drżące ciało.

– Rosier. Sprowadź mi Rosier. – Dało się słyszeć głos przypominający syk węża.

– Ależ Panie – wydukał z przerażeniem Glizdogon – Evan Rosier nie żyje od wielu lat.

– Jego córkę, głupcze.

W małym pokoju na krótką chwilę zapanowała cisza. Zagubiony Glizdogon spojrzał na drugiego mężczyznę z przestrachem. 

Przy fotelu przystanął i drugi śmierciożerca. Skinął delikatnie głową, kucając przy wytartym oparciu.

– Co mam zrobić, Panie? – Jego głos był niski i nieco ochrypnięty.

– Ręka – wysyczał ponownie Lord Voldemort.

Brunet podwinął lewy rękaw cienkiego płaszcza, odsłaniając Mroczny Znak ciągnący się przez całe przedramię młodego mężczyzny. Postać na fotelu mozolnie odsłoniła kościstą rękę, ledwie utrzymującą między wychudłymi palcami cisową różdżkę. Przyłożyła jej koniec do Mrocznego Znaku, który momentalnie zapłonął głęboką czernią.

W szeregach Czarnego PanaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz