rozdział 11. "zwolnienie lekarskie"

541 48 27
                                    

Nigdy nie przepadałam za porankami

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

Nigdy nie przepadałam za porankami. Było w nich strasznie dużo irytujących mnie czynników takich, jak chociażby budzik, rozczochrane włosy, nieprzyjemny oddech, czy niejednokrotnie męczący kac. Ten niedzielny zaczął się jednak znacznie gorzej niż mogłabym się spodziewać. Co prawda nie obudził mnie budzik, kaca również nie miałam i nawet włosy zdawały się mniej splątane niż zazwyczaj, ale zamiast tego wszystkiego, pojawiło się coś o wiele gorszego – ból gardła. W zasadzie, nie tylko on. Towarzyszyły mu również katar i dreszcze, a to połączenie nie mogło wróżyć niczego dobrego.

Od lat nie byłam chora. Do lekarza chodziłam tylko na rutynowe badania, do których mama zmuszała mnie regularnie, jeszcze przed moją wyprowadzką. Odkąd byłam w Stanach, nie zdarzyło się, bym miała problemy ze zdrowiem. Tym razem jednak zdecydowanie nie miałam najmniejszych szans na to, by jakoś wymigać się do przeziębienia.

Właśnie w chwilach takich, jak ta, plułam sobie w brodę. Mogłam posłuchać Jeongguka. Gdybym to zrobiła i poprzedniego dnia opuściła bibliotekę o sensownej porze, nie wracałabym do akademika po zachodzie słońca, gdy powietrze stało się o wiele chłodniejsze niż kilka godzin wcześniej. Droga powrotna nie była co prawda długa, jednak najwyraźniej nagły mróz zdążył mnie dopaść, czego rezultaty widziałam jak na dłoni.

Choroba zdecydowanie nie była mi na rękę. Wiązała się bowiem ze zwolnieniem, a to – z zaległościami, których tak skrzętnie starałam się uniknąć. Co prawda wyprzedzałam nieco materiał, jednak obawiałam się, że nieobecności na zajęciach mogły mnie kosztować sporą ilością braków. Jęknęłam z niezadowoleniem na samą myśl o tym, że czekało mnie jeszcze więcej pracy niż do tej pory.

Postanowiłam jednak odsunąć od siebie nieprzyjemne myśli (tym bardziej, że nasilały jedynie mój ból głowy) i przyszykować się do wyjścia. Płakanie nad rozlanym mlekiem nie miało najmniejszego sensu, dlatego też mimo fatalnego poczucia musiałam wyjść spod ciepłej kołdry, a po krótkiej wizycie w łazience założyć na nogi trampki, naciągnąć na siebie grubą bluzę, zgarnąć z wieszaka torebkę i opuścić moje przytulne cztery ściany. Powłócząc nogami po korytarzu i co chwilę pociągając nosem, udałam się do wyjścia z budynku.

Kiedy tylko znalazłam się na dziedzińcu, prychnęłam pod nosem, narzucając kaptur na głowę i wsuwając dłonie do kieszeni. Pogoda znów dopisywała – jak to zazwyczaj w Kalifornii bywało. Jak jednak przekonałam się na własnej skórze, potrafiła również nieźle dać w kość. Listopadowe słońce, mimo że nie najmocniejsze, sprawiało, że jesienny krajobraz nabierał ciepłych barw, a temperatura wciąż była przyjemna. Wystarczyło jednak, by schowało się za chmurami, a powietrze od razu przecinał chłodny powiew wiatru. Szkoda, że poprzedniego wieczoru zupełnie o tym zapomniałam.

Wolnym krokiem przemierzyłam dziedziniec i skierowałam się prosto do głównej bramy, po drodze lawirując między grupkami studentów, korzystających z wolnego przedpołudnia. Musiałam przyznać, najchętniej poszłabym w ich ślady, również wykorzystując niedzielę na coś znacznie przyjemniejszego niż wizyta w aptece, jednak moje beznadziejne samopoczucie nie pozostawiało mi innego wyboru.

Bamboo Cafe | Jeon Jeongguk [wolno pisane]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz