Miała 43 lata, lecz przecież lalki ani misie jej tego nie wypominały. Co najwyżej czasem znajomi, lecz kto by się nimi przejmował, skoro było ich nieporównanie mniej...? Zarówno owa kobieta, jak i jej mąż, stale powiększali kolekcję. W ten sposób ich dość duży dom zajmowało mnóstwo porozstawianych w różnych miejscach laleczek o szklanych oczach, różnokolorowych misiów, miniaturowych domków, pałacyków oraz porcelanowych figurek. Przypominało to mało popularne muzeum, stanowiące główną atrakcję w jakimś miasteczku na odludziu, bądź też miejsce akcji przerysowanego, dość kiczowatego filmu. Czegokolwiek się w tym domu nie robiło, liczni nieożywieni mieszkańcy zawsze mieli na to oko. Miś pilnował robienia herbaty, duża, szmaciana lalka towarzyszyła podczas obiadu.
Matka Anny czasem z nimi rozmawiała.
Nie uważała się za wariatkę. W końcu ludzie często mówią na przykład do zwierząt, które i tak niewiele rozumieją, a ona naprawdę kochała swoją kolekcję – bardziej od męża, a słowa te można interpretować na dwa sposoby.
Ponadto matka Anny była matką Anny.
Sama Anna miała cztery lata i była jedną z lepszych zabawek. Jej funkcje były nieograniczone. Mogła mówić oraz chodzić i wciąż uczyła się robić to coraz lepiej. Miała miękką, ciepłą skórę i jasne, gładkie loczki. W sklepach łatwo było dostać ubrania dla stworzenia o jej wymiarach. Matka uwielbiała ją przebierać, czesać, malować, karmić. Kupować jej najlepsze i najdroższe rzeczy. Jedyne, czego nie wolno było dziecku, to dotykać zabawek oraz sprzeciwiać się swojej rodzicielce.
Gdy mała zostawała sama, siadała wśród rozmaitych figurek, łudząco podobna do jednej z nich i czekała, aż ktoś przyjdzie i powie jej, co ma robić.
W wieku lat dwudziestu Anna prawie nigdy nie wychodziła sama z domu. Zaplanowane było jej odżywianie, jej garderoba, jej plan dnia. Ze słodkiej dziewczynki stała się uroczą kobietą, choć może bardziej: uroczą zabawką. W pewnym sensie była idealna i miała tego świadomość.Również Aleksander podzielał ten pogląd.
Był znajomym rodziny i dość bogatym mężczyzną, który lubił nosić w kieszeni odprasowaną chusteczkę. Pachniał delikatnie wodą kolońską. Z wykształcenia był politologiem. Gardłowo wymawiał „r". Gdy mówił, składał dłonie w kształt wieży. Miał 27 lat.
Wiadomo było, że rodzice nie będą żyć wiecznie. Zainteresowanie Aleksandra zaś nie słabło z czasem, jego pozycja społeczna również pozostawała odpowiednia. Matka Anny, niechętnie bo niechętnie, ale w końcu oddała mężczyźnie ukochaną lalkę. To znaczy - córkę.
Gdyby do tej sytuacji dołożyć obiektywnego obserwatora, zapewne miałby w tym momencie do powiedzenia coś w rodzaju: „Który normalny człowiek zainteresowałby się kobietą – lalką?". I byłoby to całkiem niezłe pytanie.
Anna była z pozoru słodka i czarująca. Wprawdzie bardzo niewiele mówiła, ale to również miało swoje plusy. Potrafiła się pięknie uśmiechnąć i ładnie wyjść na zdjęciu, co w zasadzie streszczało całe wrażenie, jakie sprawiała. Nigdy nie wydawała się zła czy nieszczęśliwa, co najwyżej czasami samotnie siadała w ciszy i wyglądało, jakby o niczym nie myślała. Ślub, jaki się odbył, był niczym wyjęty z bajki – co też zaplanowała sobie matka Anny. Opisać go można najlepiej ciągiem wyrazów. Kwiaty. Fotografie. Taniec. Bogactwo. Plan. Porcelana. Lukier. Szklany pojemnik. Ciasto. Ukrycie. Skrzypce. Brzęk. Pęknięcie.
W końcu nie o wszystkim można rozmawiać. Tym bardziej, że zabawki nie mówią.Tak czy inaczej, piękna Anna wprowadziła się do męża. Krucha i drobna, w nowym miejscu trzymała się jego ręki i przez cały czas rozglądała na boki.