Rozdział 6: Kłamiesz.

72 6 0
                                    

– Wild! – krzyknęłam od razu podnosząc się do siadu, łapiąc
łapczywie powietrze.
Rozglądałam się po pokoju, ocierając spadające łzy.
Oddech był przyśpieszony i niespokojny. Rozmazane obrazy, zaczęły się wyostrzać.
Przełknęłam głośno ślinę i patrzyłam w jeden punkt, próbując wszystko poukładać w głowie.

– To tylko zły sen, Marika. – szepnęłam do siebie, starałam dodać sobie otuchy. Tamten sen śnił mi się dzień w dzień, noc w noc, sen w sen. Z każdym momentem robiło to się męczące.
Wstałam z łóżka przecierając oczy. Zaczęłam kierować się do łazienki, wcześniej biorąc ze sobą ubrania.

Podeszłam do lustra patrząc się w swoje wyraźne odbicie. Miałam fioletowe ślady pod oczami, a usta lekko sine. Oczy czerwone od łez.
Chwyciłam szybko szczotkę do włosów i zaczęłam je przeczesywać. Jednak wypadające włosy mnie zaniepokoiły. Za każdym ruchem, kępka włosów pojawiała się na szczotce. Odłożyłam przedmiot, przeczesując palcami włosy.
Cicho westchnęłam zostawiając włosy rozpuszczone.
Przebrałam się w czystsze ubrania, spoglądając na moje nadgarstki.

Dostrzegłam na nich fioletowe... Kreski? Żyły? Od razu nachyliłam się, przyglądając się z zaniepokojeniem śladom na skórze.
W mojej głowie pojawiło się nagle milion myśli, pytań i różnych scenariuszy.

Szybko zakryłam rękawem bluzy ślady, po czym wyszłam z pomieszczenia kierując się w stronę wyjścia z domu.
Gdy przekroczyłam próg, poczułam od razu chłodny wiatr, który muskał moją skórę.
Słońce chyliło się ku zachodowi.

– Przespałam cały dzień... – szepnęłam do siebie.

Nie lubiłam marnować dnia, jednak coraz częściej to się zdarzało. Zmęczenie coraz częściej mnie przerastało. Nie byłam prawie w stanie chodzić.
Łzy i uczucie ciężkości mieszające się z poczuciem winy, ciążyły na moich barkach. Były zupełnie niepotrzebne. Lecz życie uważało inaczej.

Zaczęłam iść w stronę cmentarza, mimo, że nie przywitałam się z przyjaciółmi. Jednak... Musiałam tam pójść, moje serce tak uważało jak i czuło.

Zagubionym wzrokiem rozejrzałam się dookoła, wdychając świerze powietrze.
Po chwili doszłam do grobu moich bliskich i klęknęłam przed kamienną płytą.

Spojrzałam na ich imiona wyryte na pomniku. Westchnęłam przecierając dłońmi twarz.

– Tak mi Was brakuje... Tak bardzo – odparłam starając się nie uronić żadnej łzy. – Wy, a teraz Wild... Ja... Ja nie wiem co mam dalej robić. Czuje się taka... Taka bezsilna. Jakby świat... Był inny. Chcę, by wszystko się zmieniło... Byście wrócili. Chciałabym Was przeprosić... I przytulić ten ostatni raz – po policzkach spłynęły słone łzy. – Tęsknie za Wami... Tak bardzo. Nawet przed waszym odejsciem, nie pożegnałam się z Wami... Nie przyszłam na pogrzeb. Ja... Przepraszam, nie byłam w stanie... Wszystko mnie przerosło. – odparłam, po czym w ciszy obserwowałam pomnik. Przymknęłam oczy i schyliłam głowę w dół.

Zacsinęłam dłonie w pięść, po czyn poluzowałam uścsisk.
Szybko otarłam łzy z policzków.
Westchnęłam głośno nabierając powoli powietrza do płuc. Po moich plecach nagle przebiegł dreszcz, wywołany chłodem.
Otworzyłam oczy i patrzyłam wzrokiem pełnym bólu na zdjęcia moich rodziców.

Nagle do moich uszu dobiegł krzyk, a później hałas, przez co odwróciłam głowę w stronę hałasu i otworzyłam bardziej oczy.
Lekki uśmiech zniknął, a pojawił się na jego miejscu grymas strachu.

Szybko wstałam od pomnika i rzuciłam szybkie "Żegnajcie", po czym pobiegłam do Stajni Jorvik, a mianowicie na padok.

Ujrzałam tłum ludzi, otaczających jakąś osobę. Głośne rozmowy i szmery nasiliły się, a szum wiatru był niespokojny.
Niepewnym krokiem zaczęłam zbliżać się do tłumu, który mnie ani nie widział, ani nie słyszał.

Burzliwy Promień Słońca |Star Stable Online| ZAWIESZONE|Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz