08 | Someone Like You

39 10 17
                                    

Przymknął oczy i zobaczył szczyty Alp na tle błękitnego nieba. U podnóża gór mała wioska z mnóstwem wielokolorowych domów, a pośród nich jeden, leżący na skraju lasu. Ten szczególny, pachnący ciastem czekoladowym, brzmiący śmiechem czwórki dzieci, otoczony polami. Miejsce, gdzie zimą śnieg nigdy nie topniał, pozwalając na niekończącą się jazdę na sankach i lepienie dziesiątek bałwanów, gdzie jesienią schodziły się wszystkie dzieciaki, by spróbować słynnych, wiśniowych konfitur, gdzie latem organizowano pikniki i kąpiele w dmuchanym basenie, gdzie wiosną kwitły najpiękniejsze kwiaty, idealne do obdarowywania ukochanych. Do tego azylu myślami powracał Simon, stojąc na najwyższym stopniu podium ze złotym medalem na piersi, zasłuchany w melodię szwajcarskiego hymnu. Obrazy z tej krainy dzieciństwa podsuwał mu stęskniony umysł, poruszając upchane w najgłębszy kąt wyrzuty sumienia; mijał trzeci rok, odkąd ostatni raz był w domu.

Nie planował tego. Najpierw, zbyt poruszony wiadomością o ślubie Susanne, wolał unikać rodzinnej miejscowości w obawie, że spotka ją w którymś z zakątków, z którymi wiązały się wspomnienia ich miłości, a ona już nie będzie sama. Nie był gotowy stanąć twarzą w twarz z brutalną rzeczywistością. Później ciągle coś mu wypadało. Nie przyjechał na urodziny mamy, bo miał obóz treningowy w Austrii. Ominął rocznicę ślubu rodziców z powodu letnich zawodów. Na święta się rozchorował i nie chciał nikogo zarazić. Aż w końcu, spędzając trzecie Boże Narodzenie z laptopem i lampką wina zdał sobie sprawę, że to jedynie tanie wymówki. A fakt, iż jego rodzina wciąż kupowała je bez cienia wątpliwości, budził niekontrolowane, acz bolesne ukłucie w sercu; w takich momentach samotność bywała bardziej uciążliwa niż zazwyczaj.

Drugiego na tych igrzyskach, a czwartego w karierze złota też nie miał z kim świętować. Koledzy ze skoczni albo nie mieli ochoty imprezować, albo spieszyli się do hotelu, by choć przez chwilę porozmawiać z rodziną. Na samotne szaleństwo w klubie był już chyba za stary. Lub zwyczajnie znudziły mu się przygody na jedną noc, gdy wszędzie na około widział zakochane pary, a jego skrzynka pocztowa pękała w szwach od zaproszeń na kolejne śluby. Wiedział, że z każdym rokiem będzie gorzej, a prawdziwe piekło zacznie się, gdy będzie zmuszony odwiesić narty na kołek; wtedy nie zostanie mu już nic, żadna namiastka prawdziwego życia. Chyba z powodu tego żalu i rozgoryczenia zaraz po ceremonii wyruszył na poszukiwania sklepu, w którym kupił paczkę swoich ulubionych papierosów, mimo że wytrwał bez palenia ponad pół roku. Tego dnia było mu jednak wszystko jedno; skoro nie pozostało zbyt wiele do osiągnięcia, mógł doszczętnie popsuć sobie zdrowie, by na starość nie męczyć się zbyt długo na tym ziemskim padole.

- Minęło jedenaście lat, a ty wciąż palisz to samo badziewie.

Nie zdążył wpuścić do płuc większej ilości dymu, bo na skutek nagłej obecności kogoś innego niż kilka wykarmionych gołębi jego jedyne źródło przyjemności wypadło mu z rąk, lądując w mokrym śniegu i gasnąc natychmiast po zetknięciu z nim. Jednakże nie sam fakt spotkania kogoś sprawił, że jego źrenice rozszerzyły się w szoku, a serce straciło naturalny rytm, znacznie przyspieszając. Ten głos rozpoznałby obudzony w środku nocy, nie umiał go zapomnieć, choć na przestrzeni lat stał się głębszy. Po niepewnym zerknięciu na całą postać zdał sobie sprawę, iż nie było w niej tak wiele zmian, ile mógłby przypuszczać. Długie, kasztanowe włosy wciąż wyglądały na tak samo miękkie i mógłby przysiąc, że pachną lawendą. Przykryte makijażem piegi przypominały o upalnych latach, gdy żadne z nich nie dbało o krem z filtrem, a pełne, kształtne usta z pewnością nosiły ślad truskawkowej pomadki ochronnej. Prawie mógł udawać, że znów mają po osiemnaście lat; kiedy patrzył w te błękitne oczy, widział w nich identyczny blask jak wtedy, gdy nadzy leżeli pośród krzaków malin na polu jego rodziców, a ich uczucie było słodsze niż te owoce.

All Of The Stars | Simon Ammann ✔️Where stories live. Discover now