Rozdział I

46 5 3
                                    

Ósmy marca. Części z Was ten dzień kojarzy się ze zmienną pogodą i ogromnymi wahaniami temperatury – z jednej strony zbyt niskiej, by wyjść ze znajomymi na rowery, ale jednocześnie zbyt wysokiej, by włożyć ulubioną kurtkę z obszernym kapturem. Ja natomiast na zawsze zapamiętam tę datę, jako przeddzień urodzin mojej siostry. Trudno jej zresztą nie zapamiętać – co roku ta sama szopka z szukaniem idealnego prezentu przez rodziców, zamawianiem najdroższego i najbardziej ozdobnego tortu w całym miasteczku i zapraszanie przyjaciół młodej na przyjęcie. I pomyśleć, że wszystkie te starania tylko po to, aby Aldonka przez chwilę uśmiechnęła się do zdjęcia, a potem wybiegła z płaczem, ponieważ opłatek na cieście nie przedstawiał księżniczki Elsy z Krainy Lodu.

Szczerze mówiąc, nie miałbym nic przeciwko urządzaniu imprezy, gdyby moi rodzice, jak co roku sami ogarnęli sprawę podarunku i posiłków. Ale niestety – uznali oni, że skoro znów na nic się nie przydaję, to mogę przynajmniej pójść do oddalonego o 500 metrów sklepu z zabawkami i kupić jej jakąś piękną lalkę.

Tak więc, po długiej i głośnej kłótni, mama wetknęła mi w rękę banknot dwustuzłotowy i poleciła nie wracać do domu bez prezentu.

Możecie tylko wyobrazić sobie moją irytację, gdy mimo szarpania za klamkę i kopania w ścianę, drzwi do sklepu pozostawały zamknięte. Usiadłem na chodniku i próbowałem przypomnieć sobie najbliższe położenie jakiegokolwiek miejsca, gdzie mogę dostać zabawki. Z moich rozmyślań wynikało jedno – albo pojadę do sąsiedniego miasteczka by kupić jakieś badziewie, albo będę zmuszony spędzić noc u któregoś z moich przyjaciół. Choć bardzo kusiła mnie ta druga opcja, ze smutkiem udałem się na najbliższy przystanek.

Droga nie zajęła mi dużo czasu. Piętnaście minut tłuczenia się zatłoczonym autobusem nie należało do najprzyjemniejszych metod na spędzenie piątkowego popołudnia, ale przynajmniej nie musiałem przebyć 20 kilometrów pieszo. Gdy wreszcie kupa ruchomego mięsa wypchnęła mnie z pojazdu, było już dość ciemno. Ruszyłem więc szybkim krokiem w stronę miejsca, gdzie ostatnio widziałem sklepik.

Długo nie szukałem, dość szybko znalazłem spory, wepchnięty między dwa jeszcze większe domy budynek, przyozdobiony ledwie widoczną, zarośniętą tabliczką z napisem ,,Artykuły papiernicze i zabawki".

Po chwili wahania otworzyłem drzwi. Zobaczyłem kolorowe, gumowe kaczki w śmiesznej cenie dziesięciu złotych, tandetne lalki z plastikowymi włosami i krzywo uśmiechnięte misie wykonane z wyblakłej, najprawdopodobniej rakotwórczej tkaniny. Z braku laku chwyciłem pierwszą lepszą lalkę i skierowałem się do kasy. Po chwili czekania i ostentacyjnego zerkania na zegarek za ladą pojawił się mężczyzna w średnim wieku o ogromnych, odstających uszach i jeszcze większych zakolach. Uśmiechnął się do mnie swoim szkaradnym, praktycznie bezzębnym uśmiechem i spojrzał na mój zakup.

- To będzie czternaście złotych – wyseplenił, a moją twarz owionął nieświeży, śmierdzący oddech. Zszokowany spojrzałem na sprzedawcę. Wiedziałem, że matka nie byłaby zadowolona, gdybym kupił jej ukochanej córeczce tak tanią zabawkę, więc z niechęcią spytałem:

- Nie ma Pan czegoś droższego? To na prezent, wolałbym, aby nie było aż tak dziadowskie.

Z satysfakcją patrzyłem, jak uśmiech powoli opuszcza jego twarz a zastępuje go jeszcze bardziej paskudny grymas.

- Trochę szacunku młody człowieku. Ta lala jest wyprodukowana przez dzieci dwa razy młodsze od Ciebie, które od świtu do zmierzchu marnują siły na zadowalanie rozpieszczonych nastolatków, takich jak Ty, więc może odsunąłbyś swój leniwy tyłek i pozwolił mi przejść na zaplecze?

Nie ukrywam, nie spodziewałem się takiego odzewu od, jak mi się wydawało, miłego faceta. Mruknąłem coś pod nosem i odsunąłem się od lady sklepowej. Ze zniesmaczeniem westchnąłem (nie wiem który to już raz w tym dniu) i postanowiłem nie odzywać się więcej. Po paru minutach niecierpliwego tupania nogą i ostentacyjnego zerkania na zegarek zauważyłem sprzedawcę niosącego w rękach lalkę. Ale jaką! Była nieduża, na pewno nie dłuższa od mojego przedramienia. Miała na głowie jasne, gęste loki a na nogach znajdowały się zielone sandałki. Ubrana była w czerwoną sukienkę z długim rękawem i niebieska apaszkę. Ale tym, co najbardziej zwróciło moja uwagę była twarz – poważna, wręcz smutna. Zdziwiło mnie to nieco, bo wszystkie lale z jakimi do tej pory miałem do czynienia miały narysowany szeroki i sztuczny uśmieszek. Wiedziałem, że prezent spodoba się rodzicom, a Aldona może nawet pobawi się nią więcej niż dwa razy.

- To będzie sto czterdzieści dwa złote – odezwał się mężczyzna z kpiną, najwyraźniej spodziewając się, że nie będę miał przy sobie tak dużej sumy pieniędzy. Z wyższością wręczyłem mu banknot dwustuzłotowy, zabrałem lalkę i mówiąc krótkie ,,Reszty nie trzeba" opuściłem budynek.

Kiedy wróciłem do domu, moja siostra już spała. Mama miała chyba zamiar nakrzyczeć na mnie, że tak późno wróciłem, ale gdy zobaczyła prezent, wyrwała mi zabawkę i poszła do sypialni zapakować ją w ozdobny papier. Nie poprosiła mnie o oddanie reszty, najprawdopodobniej zapomniała, jak dużą sumę pieniędzy przekazała mi przed wyjściem. Dla niej kasa się nie liczyła– w każdym razie nie tak małe jej ilości. Na co dzień operowała przecież o wiele większymi sumami niż sześćdziesiąt złotych. Zmęczonym krokiem udałem się do salonu, gdzie zobaczyłem mojego młodszego brata siedzącego przed telewizorem i oglądającego jakiś program. Adrian miał czternaście lat, ale wyglądał, jakby był w moim wieku. Byliśmy praktycznie tego samego wzrostu i mieliśmy niemal identyczne rysy twarzy, więc przypadkowi ludzie często sądzili, że jesteśmy bliźniakami.

- Suń dupę, ulańcu – burknąłem w jego stronę, zastanawiając się czy usłyszy. Mój brat nie był gruby, ale jeszcze niedawno miał nadwagę, więc uznawałem za odpowiednie nazywanie go takim przezwiskiem. Całe szczęście w ostatnim czasie wziął się za siebie i teraz nie muszę przynajmniej wstydzić się wyjść z nim do sklepu.

Adrian odsunął się odrobinę, a moim oczom ukazał się odcinek ,,Dam i Wieśniaczek". Westchnąłem po raz ostatni dzisiejszego dnia i zacząłem oglądać ulubiony program mojego brata.

Gdy obudziłem się następnego dnia coś nietypowego przykuło moją uwagę. Nie byłem w swoim łóżku, w swoim pokoju, w swoim domu. Szczerze mówiąc, trudno powiedzieć gdzie dokładnie się znajdowałem, ponieważ jedynym, co widziałem była niebieska, pofalowana powierzchnia znajdująca się tuż przed moimi oczami. Chciałem krzyknąć, ale zdałem sobie sprawę, że nie jestem w stanie otworzyć ust. Chciałem westchnąć, ale nie potrafiłem wydobyć z siebie żadnego dźwięku.

Nagle usłyszałem przytłumiony głos mojej mamy wydostający się z zewnątrz:

- Idź obudzić Michała, ja pójdę po Adriana.

Biorąc pod uwagę, że moi rodzice byli już na nogach, zapewne był poranek. Spodziewałem się, że tata wydobędzie mnie z tego dziwnego miejsca, ale usłyszałem jedynie:

- Nie ma go w pokoju!

No rzeczywiście. Nie ma mnie u siebie, więc może wyjąłbyś mnie łaskawie z tego podejrzanego pomieszczenia, do którego zapewne schowałeś mnie gdy spałem?

Nie poczułem jednak dotyku ciepłych rąk wydostających mnie z niebieskiego opakowania, które (jak zdążyłem się przekonać) śmierdziało typowym zapachem laboratorium zwariowanego chemika. Zamiast tego usłyszałem tylko:

- Nie przejmujmy się nim, lepiej idźmy do Aldonki. Michał pewnie znów próbuje zwrócić na siebie uwagę i chowa się gdzieś. Dlaczego on nie rozumie, że jako szesnastoletni, prawie dorosły człowiek powinien już powoli się usamodzielniać, a nie tylko pajacować, byśmy się nim zajmowali?

Być może zabolałyby mnie jej słowa gdyby nie fakt, że właśnie uniosłem się do góry, a mój żołądek został brutalnie wywrócony na lewą stronę. Czułem okropne wstrząsy, było mi niedobrze, a na dodatek włosy wleciały mi do oczu. Byłem tak pochłonięty próbą nie zwymiotowania na niebieskie ściany, które zaczęły mnie już powoli wkurzać, że całkiem zignorowałem fakt, iż niedawno fryzjer obciął mnie praktycznie na zero, więc żadne kłaki nie miały prawa przemieszczać się po całej mojej twarzy. Nic dziwnego, że po ustaniu turbulencji poczułem niezwykłą ulgę. Niestety, nie na długo.

- LALKA! – usłyszałem dziki wrzask, nie przytłumiony już papierem, który aktualnie leżał obok mnie. Z przerażeniem spojrzałem na głowę mojej siostry, która z niebezpieczną prędkością zbliżała się do moich oczu. – Jaka fajna!

Sens słów mojej siostry uderzył we mnie z jeszcze większą siłą, niż jej dłonie ściskały moją nogę. Zamieniłem się w lalkę.

Tajemnice LalkarstwaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz