6 days to the end of the world

158 16 0
                                    

Dean znacznie wyróżniał się na tle innych demonów.

Zamiast siać spustoszenie i zgubę, wolał upić się w pobliskim barze i sam grzeszyć. A umiał to robić lepiej niż nie jeden grzeszny człowiek.

Był w końcu upadłym, jednym z najważniejszych demonów piekieł.

A mimo to, zachowywał się jak człowiek...
Miał nawet swoją miłość. Impala z 67' była jego oczkiem w głowie, już nie wspominając o zamiłowaniu do alkoholu i największego cuda, jakie stworzył człowiek, mianowicie... placka.

Być może Dean był demonem. Wrednym, podstępnym i wyrafinowanym złem stąpającym po ziemi. Który dzięki swojej mocy, mógł stworzyć piekło na ziemi.

To mimo tego, wolał nie ingerować i w ciszy, i w spokoju obserwować bieg wydarzeń. Od czasu do czasu, rzucając ludzkości kłody pod nogi, by szefostwo nie miało wątpliwości co do jego zła wcielonego.

A jednak znalazł się ktoś, kto znał jego inną stronę.

Castiel, anioł pański.

Który także wyróżniał się swoimi działaniami od innych aniołów. Nie robił nic złego, bynajmniej w jego mniemaniu. Czynił dobro, żyjąc wśród ludzi i pomagając im w potrzebie. Jedyne co można było mu zarzucić to przyjaźń z demonem.

Ale po mimo upływu lat jakie budowało jego znajomość z Deanem. Castiel nie zamierzał rezygnować na rzecz nieba z przyjaźni demona. Tak samo Dean, który dobrze zdawał sobie sprawę, że gdyby szefostwo dowiedziało się, że brata się z wrogiem, najpewniej użyto by na nim najgorszych tortur z XVII w.

• • •

Dean przetarł oczy, czując wyraźne zmęczenie. Czuł się jakby ktoś przejechał po nim tirem i zostawił na pastwę losu, latającym nad nim sępom. Wstał z krzesła, odchodząc od stołu pełnego butelek po pustym alkoholu. Próbując się przedostać do drzwi, przemierzając pole minowe powstałe z leżących na ziemi pijanych ludzi. Po czym wyszedł z klubu na zewnątrz. Słońce niemal od razu próbowało wypalić mu oczy, ręką sięgnął do wewnętrznej kieszeni marynarki w poszukiwaniu swoich okularów i kiedy w końcu je znalazł nałożył je na nos, ukrywając poniekąd kaca i niechęć za ciemnymi szkłami. Dziękował samemu Szatanowi (bo przecież nie Bogu), za cywilizacje i możliwość rozwiniętej inteligencji, która z roku na rok zaskakiwała go coraz to nowszymi wynalazkami.

Przeszedł niewielki kawałek dzielący go od Impali i wsiadł do samochodu. Usiadł wygodnie na siedzeniu kierowcy i już przygotowywał się do jazdy, odpalił samochód czekając aż włączy się playlista Led Zeppelina. A zamiast tego usłyszał piosenkę „Shake it off" Taylor Swift, która była dzwonkiem jego telefonu, gdy dzwoniła do niego pewna dobrze mu znana istota. Sięgnął po telefon, który leżał zaraz obok niego na przednim siedzeniu i nie patrząc nawet na ekran, odebrał.

-Aniele, co się takiego wydarzyło, że dzwonisz do mnie z własnej woli?- zapytał Dean z rozbawieniem, choć po ostrym kacu i wciąż dudniącej w jego uszach imprezie, nie miał nastroju na żarty. Najlepiej to pojechałby na najbliższe morze, tylko po to by rzucić się do wody z przywiązanymi do jego stóp dziesięciokilowymi cegłami. Tak by wraz z ciężkim balastem, podążył na samo dno. Jednak te mroczne myśli wyparowały słysząc ostudzający go głos Castiela.

Good Omens | DestielOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz