Rozdział 5: Nadprogramowe rodzeństwo

677 57 5
                                    

Do domku Apolla przeniosłam się jeszcze przed kolacją. Był on dosyć niezwykły. Wyglądał trochę jak jedna wielka pracownia. 

Na środki pokoju głównego stał wielki zegar słoneczny, który o dziwo działał w cieniu. Do okoła walały się puste tubki po farbach i kartki zapisane nutami. Regał stojący przy ścianie wypełniony był po brzegi tomikami poezji i literaturą piękną. Oczywiście znajdowało się tam też mnóstwo instrumentów, od dętych po perkusyjne. W końcu Apollo był patronem sztuki wszelkiego rodzaju. No, ale muszę przyznać, że jak dla mnie to miejsce było jak raj. 

Domek zamieszko\iwało łącznie osiem osób: grupowy Michael Yew, rodzeństwo Solace: Tini i Will, Wicky, Zoe, Olivia, Maya, Meg i Jack. Reszta dojeżdżała w wakacje. No, sporo nas było. Tata chyba nie próżnował. 

Tini dorwała się skrzypiec i wygrywała koncert razem z Olivią (flet) i Vicky (gitata). Z zewnątrz nic nie słyszałam, więc ściany musiały być dźwiękoszczelne. I to chyba dobrze, bo muzyka roznosiłaby się po całym obozie. 

Zoe stała przed olbrzymim płutnem, które zajmowała pół ściany. Malowała jakiś pejzarz. Meg, ta, która wcześniej mnie uratowała, siedziała w kącie ze szkicownikiem i coś rysowała Reszta recytowała sobie nawzajem swoje wiersze lub haiku. 

W części sypialnej dostawiono dla mnie nowe łóżko. Dostałam rzeczy codziennego użytku oraz parę drobiazgów z domu. Musiałam tylko pomyśleć, jak skontaktować się z mamą. W końcu moją szkołę rozwalił wściekły byk. Tyle, że nie mogłam używać telefonu, bo to przyciąga potwory jeszcze bardziej, niż sam fakt, że moim ojcem jest bóg.

Niedługo mieliśmy się zebrać na kolację. Uczesałam swoje brązowe, prose włosy w wysoki kucyk i skierowałam się w stronę drzwi. Mieliśmy się zebrać w jakimś pawilonie jadalnym. Michael ustawił nas do wyjścia i całą gromadą wyszliśmy z domku. Ruszyliśmy na wzgórze, na którym znajdowała się kantyna. Do zgromadzonych tam herosów przyłączyli się też satyrowie i nimfy, duchy drzew lub rzek. Jadalnię oświetlało światło pochodni. Na środku sali w wielkim, brązowym trójnogu płonął ogień. 

Razem z moim nowym rodzeństwem skierowaliśmy się do jednego ze stołów. Każdy domek miał swój własny, nakryty białym obrusem z purpurowym haftem. U nas haft był w kształcie liry. Usiadłam na brzegu, obok Meg. 

Do zebranych przyszedł Chejron. Tyle, że nie siedział już na wózku. Właściwie, to nie miał normalnych nóg. Od pasa w dół był siwym arabem.

-Czy on... - szepnęłam do Meg.

-Tak. Jest centaurem - odrzekła, jakby to było najnormalniejszą rzeczą pod słońcem. Nie no, robi się coraz ciekawiej. Opiekunem obozu jest koń.

Chejron uderzył kopytem w marmurową posadzkę.

-Zdrowię bogów! - krzyknął.

Reszta odkrzyknęła unosząc szklanki. Byłam nieco zdezorientowana. Nie znałam za dobrze obozowych zwyczajów. Meg szepnęła mi na ucho, żebym zażyczyła sobie napój, jaki chcę. Po chwili w szklance pojawił się sok truskawkowy. Nieźle. Szkoda że wcześniej nie wiedziałam o istnieniu takich szklanek.

Po chwili nimfy zaczęły roznosić tace z nuggetsami, frytkami i sałatką. Naładowałam sobie pełny talerz, byłam wygłodniała po dzisiejszych przeżyciach. Jednak wszyscy nagle wstali od stołu i poszli w stronę ogniska razem ze swoimi porcjami.

- Ofiara dla bogów - powiedziała meg udzielając mi dalszych wskazówek. - Wrzuć część jedzenia do ognia.

-Ale... ale ja jestem głodna... - zaczęłam protestować. 

-Nie musi być dużo - uśmiechnęła się dziewczyna.

-I pomyśleć, że dzieci w afryce głodują... - mruknęłam niezadowolona i podeszłam do ogniska. 

-Dla Apolla - ofiarowałam z żalem parę nuggetsów mojemu tacie. Niby trzeba się dzielić, ale nigdy nie sądziłam, że dzieleniem się można nazwać wrzucanie jedzenia do ogniska. Może bogowie lubią mocno przypieczone jedzenie?

W końcu wróciłam do swojego stolika. 

-Tak więc trzeba ogłosić parę rzeczy, nie żeby mnie to obchodziło - pan D. wstał od stołu. - W przyszłym tygodniu wyścigi rydwanów. Mamy też nową obozowiczkę, jak pewnie już zauważyliście podczas bitwy o sztandar. Annie Rowes, uznana wyjątkowo szybko córka Apolla. Możecie już skakać z radości i bić brawo, hura hura.

Chejron szepnął coś do pana D.

-Przepraszam. Alice Roberts - dyrektor poprawił się i usiadł na swoim miejscu. Wszyscy już zajęli się jedzeniem.

Po kolacji moje rodzeństwo zajęło się oprawą muzyczną podczas ogniska. Śpiewaliśmy piosenki o bogach olimpijskich, rozmawialiśmy i żartowaliśmy. Ogólnie, wieczór minął w przyejmnej atmosferze. 

Rozeszliśmy się do domków dopiero po jedenastej w nocy. Nie zdawałam sb dotąd sprawy, jaka byłam zmęczona. Wsunęłam się pod koc i niemal od razu zasnęłam.

Z pamiętnika herosaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz